Artykuły

Między szaleństwem a dziecięcą zabawą

Piotr Tomaszuk wystawia jednocześnie dwa spektakle: "Bóg Niżyński" i "Stoi na stacji lokomotywa". Oba diametralnie różne tak pod względem formy jak i treści. Ale też oba zaskakujące odważnym i wizjonerskim spojrzeniem na teatr

Spektakl o szaleństwie genialnego tancerza Wacława Niżyńskiego od dnia premiery, która miała miejsce pod koniec września, zbiera pochlebne recenzje. Do Supraśla ciągną widzowie złaknieni teatru wizjonerskiego, z charakterystyczną dla grupy Wierszalin plastycznością i odwagą w budowaniu dramaturgii. W "Bogu Niżyńskim" bez tabu pokazana jest cielesność i seksualność bohatera, jego związek z Diagilewem, popadanie w obłęd. Tak w tym spektaklu, jak i w oprotestowanym w ubiegłym roku przez przedstwicieli LPR przedstawieniu "Ofiara Wilgefortis" sacrum odważnie miesza się z profanum choćby w scenie, kiedy grany przez Rafała Gąsowskiego Niżyński tańczy z ramionami rozpiętymi na desce niczym na krzyżu.

Dzienniki i wiersze

Inspiracją do powstania sztuki "Bóg Niżyński" były dzienniki prowadzone przez legendarnego tancerza, zanim zawładnęła nim schizofrenia. Przygotowania do premiery zajęły Tomaszukowi dwa lata.

Znacznie krócej, ale równie intensywnie, reżyser pracował dla innej sceny. W stołecznym teatrze Guliwer wziął na warsztat teksty pozornie dużo lżejsze, by nie powiedzieć banalnie dziecięce - wiersze Juliana Tuwima.

Skrzekliwa lokomotywa

Tomaszuk łączy funkcje dyrektora teatru Wierszalin i szefa artystycznego Guliwera. W tej drugiej roli miał tworzyć "bezpieczny teatr dla małych dzieci". Tyle zapowiadał. Jednak nie byłby zapewne sobą - twórcą wyrosłym z artystycznie niezależnego i nierzadko kontrowersyjnego teatru - gdyby tych deklaracji nie traktował po swojemu. Oglądając kolejne spektakle w Guliwerze podpisywane przez Tomaszuka, odnosi się wrażenie, że jeżeli w czasie pracy myśli on o jakimś dziecku, to ukrytym w sobie. Z pewnością nie niewinnym, naiwnym czy nieobeznanym ze sceniczną sztuką.

W grudniu ubiegłego roku wystawił odważne obyczajowo, chwilami wręcz perwersyjne "Podróże Guliwera" [na zdjęciu]. W najnowszym przedstawieniu sceny przy ul. Różanej - "Stoi na stacji lokomotywa" - reżyser i zarazem adaptator przenicowuje znane wszystkim wiersze Tuwima, tworząc z nich zaskakujące formą i wymową skecze.

Nie można odmówić spektaklowi odwagi, kiedy wbrew przyzwyczajeniom widzów igra z melodyjnością znanego wszystkim wiersza. Napompowaną onomatopejami tytułową "Lokomotywę" wyśpiewuje tu skrzekliwie pańcia w różowym kapelusiku, gubiąc po drodze rozpędzający się stopniowo rytm. Recytowane przez kolejne pokolenia tekściki, zapamiętane (jak choćby "Ptasie radio") z genialnego, pięknego językowo wykonania Ireny Kwiatkowskiej, na scenie Guliwera bulgocą i gubią się w zgiełku. Spora w tym zresztą zasługa muzyki autorstwa Piotra Nazruka. Muzyki eklektycznej, zgrabnie łączącej tak skrajnie różne gatunki, jak np. jazz i ludowe śpiewki. Następujące po tytułowej "Lokomotywie" skecze-wagoniki połączone nieustannie powracającym refrenem, aż pękają w szwach od inscenizacyjnych pomysłów.

Tomaszuk nie daje widzowi odetchnąć. No, może w jednym przypadku - "Tańcujących Michałach". Przez tę jedną chwilę maluchy zwabione do Guliwera bezpiecznym i znanym tytułem włączają się do zabawy. W innych miejscach - gubią się.

Igraszki z Tuwimem

Bo też Tuwim Tomaszuka nie jest ofertą dla przedszkolaka, choć przezabawna scenografia Marka Zakostelecky'ego mogłaby takiego adresata sugerować. Dwuznaczne gesty i wykrzywione postaci - brawurowo grane przez aktorów Guliwera - bliższe są awangardowej karykaturze niż familijnej bajce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji