Artykuły

Katalog Polskiego Teatru Tańca

"Dobrze, że tu jesteś" to spektakl kontynuujący obchody czterdziestolecia działalności Polskiego Teatru Tańca, które zespół prowadzony przez Ewę Wycichowską rozpoczął w 2013 roku.

Najnowsza produkcja jest też drugą częścią, po "Szkoda, że cię tu nie ma" z tegoż roku, w której przypomniano widzom najważniejsze dokonania teatru z ulicy Koziej w Poznaniu. W pierwszej części zaprezentowane zostały spektakle zrealizowane w latach 1973-1993, natomiast ostatnia premiera obejmowała te od roku 1993 aż po najnowsze projekty. Rok 1993 to nie tylko data półmetka dotychczasowej działalności Polskiego Teatru Tańca, ale również moment symboliczny, ponieważ był to rok, w którym Ewa Wycichowska - już dyrektorka teatru (od 1988 roku) postanowiła pożegnać się ze sceną teatralną jako tancerka, a jej ostatnią rolą była niezapomniana tytułowa "Carmen" w choreografii Jerzego Makarowskiego. Główną część spektaklu rozpoczęła prezentacja wideo z wywiadem, w którym dyrektorka Polskiego Teatru Tańca ogłasza swoją decyzję o "zawieszeniu puent na kołku".

Niezwykle trudno jest pisać o przedstawieniu, które opiera się na coverach działań sygnowanych logo Polskiego Teatru Tańca; zwłaszcza, że liczba przywołanych spektakli jest tu bardzo pokaźna. W trakcie półtoragodzinnego widowiska odwołano się do następujących choreografii (proszę uzbroić się w cierpliwość, ponieważ lista jest długa): "Walk@ karnawału z postem" Ewy Wycichowskiej, "Short cuts Istvana" Juhos Putto, "Carmen" Jerzego Makarowskiego, "Niebezpieczne związki" Ewy Wycichowskiej, "Romeo i Julia" Birgit Cullberg, "Pół dnia Północy" Matsa Eka, "+ / - Skończoność" Ewy Wycichowskiej, "Święto wiosny" Ewy Wycichowskiej, "Transss" Ewy Wycichowskiej, "Othello" Marie Brolin-Tani, "Tango z Lady M." Ewy Wycichowskiej, "Zefirum" Virpi Pahkinen, "Barocco" Jacka Przybyłowicza, "Naszyjnik gołębicy" Jacka Przybyłowicza, "a ja tańczę" Ewy Wycichowskiej, "Wiosna - Effatha" Ewy Wycichowskiej, "Lato - Red Sun" Thierry Vergera, "Jesień - Nuembir" Jacka Przybyłowicza, "Zima - Silent sleep" Gunhild Bjrnsgaard oraz "Carpe diem" Ewy Wycichowskiej. Pokazowi prac choreograficznych towarzyszyła nieustannie projekcja wideo, która stanowiła tło dla tańca wykonywanego na żywo. W prezentacji filmowej przypomniane zostały ważniejsze wydarzenia z ostatniego dwudziestolecia działalności teatru; obok nagrań ze spektakli podkreślono tu fakt powstania w 2004 roku Atelier Polskiego Teatru Tańca, przypominając widzom - po części w retransmisji, a po części na żywo - prace młodych choreografów, którzy wywodzą się z Polskiego Teatru Tańca - Pauliny Wycichowskiej, Andrzeja Adamczaka, Pawła Malickiego, Daniela Stryjeckiego oraz Iwony Pasińskiej.

Konieczność upchnięcia tak wielu choreografii w przystępnej dla widzów i tancerzy ramie dziewięćdziesięciu minut sprawiła, że przedstawienie przypominało katalog, w którym prezentuje się jeden lub dwa emblematyczne obrazy, aby przypomnieć lub zasygnalizować fakt powstania konkretnego spektaklu. Pomimo tak dużego natłoku obrazów, które wciąż się zmieniały i wirowały, spójność przedstawienia nie została zagrożona. Ewa Wycichowska dobrze wyważyła poszczególne fragmenty, by pokazać jak najwięcej, a jednocześnie uniknąć niedosytu. Prezentowane choreografie połączono bardzo sprawnie, dlatego punkty przechodzenia od jednego skrawka do kolejnego urywka w żaden sposób nie zaburzały płynności, a - co najważniejsze - wykorzystane choreografie tworzyły całościowy i spójny obraz. Brak spójności pomiędzy poszczególnymi choreografiami był zdecydowanie największym zagrożeniem dla ostatniej premiery Polskiego Teatru Tańca, ale - jak się okazało - było ono jedynie potencjalne.

Innych niebezpieczeństw trudno szukać w widowisku, w którym kanwą są już uznane i cenione dzieła. Całościowego charakteru spektaklowi nadały również kostiumy, które często były bardzo proste i niewyróżniające się. Ubrania noszone przez tancerzy najczęściej nie były tymi, które widzowie mogli pamiętać z premier poszczególnych spektakli. Wyjątki uczyniono tylko w przypadku emblematycznych strojów, takich jak czerwona, zwiewna sukienka z "Carmen", egipska kreacja z "Zefirum", barokowe kostiumy z "Niebezpiecznych związków", futurystyczne wdzianka z "Short cuts" czy białe, męskie, falbaniaste spódnice, inspirowane tańcem flamenco z "a ja tańczę" - po to, by widz lepiej orientował się, która choreografia jest mu prezentowana.

Intro spektaklu rozpoczęło się dla mnie dość niespodziewanie. Kiedy opierając się o metalową podświetloną platformę kończyłem jeszcze pisać esemesa, na dwa podwyższenia umieszczone za widownią wskoczyli tancerze i tancerki Poznańskiego Teatru Tańca, aby zaprezentować krótką choreografię, przygotowaną specjalnie na piątkową premierę. Wmieszani w publiczność tancerze po kolei zaczęli się wyłaniać i prezentować zbiór bardzo dobrze opracowanych figur. Największe wrażenie zrobił na mnie Paweł Malicki, który wykonywał z nieprzeciętną zwinnością ruchy, zakończone upadkiem z wysokości na kolana, na twardą nawierzchnię sceny. Prezentowana choreografia silnie wpisała się w mocno rozwijany obecnie trend w tańcu współczesnym, w którym ryzyko i zagrożenie kontuzją są integralną częścią budującą dzieło choreograficzne.

Spektakl oglądało się bardzo przyjemnie, jednak mogę mówić o pewnym niedosycie. Liczyłem, że po monumentalnych obchodach z 2013 roku, w trakcie których co miesiąc powstawał nowy spektakl - odcinek inspirowany dawnymi choreografiami teatru, wreszcie zobaczę coś świeżego, co nawiązywało będzie do dawnych osiągnięć teatru jedynie wysoką jakością wykonania. Niestety, po raz kolejny podrzucono mi "performatywny folder" z archiwum Polskiego Teatru Tańca. Sam pomysł, aby świętować w taki sposób swoje urodziny, uważam za bardzo ciekawy, lecz jego formuła po roku już zdecydowanie się wyczerpała. Teraz czekam na coś nowego, co pozwoli wykorzystać niebywałe umiejętności zespołu PTT. Ewa Wycichowska stworzyła wiele dobrych, a wśród nich i wybitnych choreografii, które już często oklaskiwano, dlatego mam wszelkie podstawy do tego, aby oczekiwać od prowadzonego przez nią teatru, że przestanie spoglądać na to, co już udało się wypracować, i zacznie zaskakiwać nowymi pracami, których oryginalność dorównywać będzie wybitnym dziełom z przeszłości.

Mój największy zarzut względem spektaklu Wycichowskiej dotyczy reżyserskich wstawek, które miały być przerywnikami urozmaicającymi taniec. Na szczęście nie było ich zbyt wiele, ale gdy już się pojawiały, były dość niespójne. Intro taneczne w tyle widowni kończyło wejście na platformy dwóch zakapturzonych postaci trzymających w dłoniach zapalone świeczki, co było znakiem dla publiczności, że powinna się przenieść do przygotowanych dla niej rzędów siedzeń. W identycznym stroju na scenie, już naprzeciw widowni, stała z takim samym rekwizytem reżyserka. Nie ukrywam, że aura wyprowadzona z guseł "nie leży w mojej ulubionej estetyce". Dodatkowo palące się świeczki, zaciągnięte kaptury i powłóczyste płaszcze trącą dla mnie myszką. To, że coś "nie leży w mojej estetyce", jeszcze byłbym w stanie przeboleć; gorsze było to, że przerywniki owe były niespójne jako seria artystycznych konceptów.

W innym momencie np. występ tancerzy przerwał J.W. Minister grany przez Janusza Stolarskiego, którego na scenie witała w przerysowany sposób reżyserka, a ten w niby prześmiewczej i lekko absurdalnej mowie zapewniał o przyznaniu dotacji dla teatru. Komizmu sytuacji miało dodawać niemieckie tłumaczenie wykonane przez jedną z tancerek. Zapewne miał być to komentarz do licznych kontaktów dyrektorki z mecenasami w sytuacji, gdy funkcjonowanie i kształt prowadzonej przez nią instytucji w dużej mierze zależy od urzędników, którzy często znają się na teatrze, tak jak ja na obróbce i skrawaniu na zimno. Wstawka z J.W. Ministrem miała mieć komiczno-gorzki smak, jednak w efekcie była czymś, co śmieszne jest tylko w założeniu, a w realizacji, jeśli już wywołuje uśmiech, to z pewnością nie jest on spowodowany komizmem sytuacji. Reżyserskie wstawki raz miały budować podniosłą atmosferę, innym razem miały mieć prześmiewczy charakter. Dodatkowo było ich tylko kilka i trwały bardzo krótko, stąd niespójność pomiędzy ich początkiem, rozwinięciem i zakończeniem tym bardziej rzucała się w oczy.

"Dobrze, że tu jesteś" to również podziękowanie dyrektorki dla zespołu, z którym pracuje. Nie tylko tego artystycznego, ale również administracyjnego, który na scenie zaznaczała obecność Marioli Hendrykowskiej, Anny Gruszki oraz Grzegorza Potockiego (ten ostatni wcielał się w rolę pracownika technicznego). Dodatkowo wszyscy występujący w spektaklu na jego zakończenie, po wyczytaniu przez Ewę Wycichowską, zaprezentowali się po kolei na podwyższeniu z tyłu sceny, gdzie rozgrywał się prolog spektaklu. Każdy przedstawiany był z imienia i nazwiska, podano również liczbę sezonów przepracowanych przezeń w Polskim Teatrze Tańca. Powtarzanie przy każdej z prezentujących się osób tytułu Dobrze, że tu jesteś jest dla mnie bardzo ładnym wyrazem wdzięczności Ewy Wycichowskiej dla zespołu, z którym pracuje. Takie wyrazy wdzięczności u osób piastujących dyrektorskie stanowiska są niebywałą rzadkością, dlatego warto je docenić, ponieważ starą prawdą jest to, że najwięcej osiąga się poprzez współpracę z innymi.

Tytuł zdradza mylnie, że spektakl dotyczył będzie tego, co obecnie dzieje się w teatrze, a mimo to opiera się, tak jak pierwsza część - "Szkoda, że cię tu nie ma", na tym, co w Polskim Teatrze Tańca już można było obejrzeć, dlatego może dobrze byłoby zaprezentować również tych, którzy już nie współpracują z teatrem prowadzonym przez Ewę Wycichowską, a którzy swoje pierwsze kroki stawiali właśnie pod jej okiem. Wielką nieobecną może być w takim kontekście np. Iwona Pasińska, która jest teraz jedną z najciekawszych tancerek w Polsce, a która swój talent rozwinęła właśnie w Polskim Teatrze Tańca, co zostało jedynie przypomniane w prezentacji wideo. Myślę, że dużo lepiej byłoby móc zobaczyć Pasińską na żywo; a przecież takich osób jak ona PTT wypuścił już wiele. Myślę, że tego typu "spotkanie po latach" mogłoby być ciekawym rozwinięciem poruszonego w "Dobrze, że tu jesteś" tematu. Niemniej jednak teraz oczekuję już czegoś nowego, czegoś, co nie będzie laurką dla dotychczasowych dokonań teatru. No i trzymam kciuki za jak największą liczbę tak dobrych spektakli, jak te, nad którymi w piątek rozpływała się publiczność w hali HP2 Międzynarodowych Targów Poznańskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji