Artykuły

Notes jako śmiertelna broń

Bóg strzegł, że nie uczę studentów. Bo jakbym uczyła, to po połowie semestru bym pół grupy za głupotę udusiła gołymi rękami. No i poszłam do teatru na sztukę o nauczaniu uniwersyteckim, dość już starą, do nas importowaną w latach 90. XX wieku, pod tytułem "Oleanna".

"Oleanna", jak się nie zgłębi historii, nic nie znaczy, bo w sztuce występuje profesor i studentka, która wcale nie ma tak na imię. W amerykańskim kodzie kulturowym Oleanna, w metaforycznym sensie, to niespełniona utopia. W tym wypadku utopia pedagogiczna.

Znałam treść tej dwuosobowej sztuki wyreżyserowanej i zagranej przez Krzysztofa Stelmaszyka do pary z Natalią Rybicką. Byłam bardzo ciekawa, czy dziś - w sytuacji, gdy Polska podpisała w 1999 Deklarację Bolońską, unifikującą sposoby oceny zarówno studentów, jak i wykładowców, co miało być wdrożone w pełni do końca 2010 roku - przesłanie sztuki, w której ograniczona umysłowo studentka skutecznie oskarża profesora o seksizm, elitaryzm i skłonność do pornografii, utrącając jego dwudziestoletnią karierę naukową, zabrzmi znajomo. No i zabrzmiało. Dopiero teraz, w teatrze, zdałam sobie sprawę, że już raz widziałam sztukę z podobnym, radykalnym skutkiem - to była Lekcja Ionesco, nagrana dla telewizji w reżyserii Jerzego Kreczmara z Czesławem Wołłejką i Martą Lipińską w 1970 roku i potem wielokrotnie powtarzana.

Jak ma się tzw. teatr absurdu do przewrotnego - ale jednak - naturalizmu w sztuce Mameta? No ma się, bo wszyscy są wariatami, i tu, i tam. I w obu przypadkach bajka o złotych regułach pedagogiki stosowanej fatalnie się kończy. Ogląda się to świetnie; ja zaprosiłam sobie dla towarzystwa nauczyciela akademickiego, który - im bardziej dominująca stawała się pozycja ograniczonej studentki wobec rozkojarzonego z powodów pozaszkolnych nauczyciela - coraz bardziej nerwowo chichotał. Wyobrażał sobie bowiem, co by było, gdyby przyszła do niego panna, która posługuje się notesem, zapisuje wszystko z biegłością stenotypistki, po czym wyciąga praktyczne wnioski z logiki doprowadzonej ad absurdum. Nachylił się w pewnym momencie i wyszeptał: "Ja bym ją zabił". Na to ja - znając sztukę - odpowiedziałam: "A żebyś zgadł, prawie tak się kończy".

Krzysztof Stelmaszyk jest bardzo dobry. Jego rola to nie tylko dialog ze studentką, która nie rozumie treści wykładów ani treści zawartych w podręczniku, ale z telefonem, który uparcie dzwoni podczas jego dyżuru w gabinecie. Profesor rozmawia z żoną, z agentem nieruchomości, ze swoim doradcą prawnym - zamiast, czego oczekuje ubrana świetnie w college'owy mundurek przez Agnieszkę Zawadowską panna - poświęcić jej należytą uwagę.

To wieża Babel - odkąd w Polsce zaczęły się rozwijać na potęgę prywatne uczelnie za pieniądze (teraz akurat jest recesja, bo panie i panowie, którzy chcieli zrobić na tym gruby interes, nie prześledzili wskaźników dotyczących wyżu i niżu demograficznego) - na studia nie idą bezinteresowni młodzi intelektualiści, jak było za moich czasów, lecz drapieżni, mocno interesowni i zainteresowani w uzyskiwaniu certyfikatów koniunkturaliści. Wpadliśmy w pułapkę pajdokracji, jeszcze bardziej dramatyczną, niż ta ukazana przez Korczaka w "Królu Maciusiu Pierwszym".

Carol - bo tak się nazywa studentka grana przez Rybicką - mieni się rzeczniczką grupy. Owa "moja grupa" odmieniana jest przez wszystkie przypadki. Grupa ma władzę, bo jest grupą. Carol ma władzę, bo należy do grupy. Profesor ma przesrane, bo jest indywidualistą. Bo myśli - w ogóle myśli, coś myśli, nie zajmuje się - jak Carol - reprodukowaniem bez cienia interpretacji słów, sformułowań, metafor. Chce zrobić karierę i pieniądze, ale idzie mu pod górkę. Carol chce skończyć studia i dostać papier, choć się do studiowania nie nadaje. I na tym polega istota konfliktu - oboje mówią językami (nieważne, czy po angielsku, czy po polsku), których tak naprawdę nie sposób przełożyć drugiej stronie w sensie logicznym. Padają jakieś słowa - w jednym wypadku nad sensem, w drugim pod sensem. Bo środka, czyli sensu, czyli porozumienia - nie ma i być nie może. Wygra upór, wygra tępota - radykalna, konsekwentna, niszcząca jak taran.

Muszę powiedzieć, że jako osoba osobiście niezainteresowana tematem stosunków na wyższych uczelniach - patrzyłam na rozwijający się proces wykańczania przeciętnego w końcu jeśli idzie o morale faceta przez zideologizowaną jakimś durnym, dosłownym aksjomatem "prawdy" ("przecież pan tak powiedział, mam to zapisane") blondynki jak z najgorszych i najgłupszych dowcipów - z rosnącą fascynacją. Że tak można. Od naturalizmu - ad absurdum. Można, wyobrażam sobie nawet, jak łatwo by było.

Cieszy mnie trafna obsada - dziś czytałam w warszawskim dodatku "Co jest grane" wypowiedź reżysera, który żałuje, że nie może sobie obejrzeć spektaklu z boku, bo cały czas jest na scenie. Niech panu ktoś nagra, panie Krzysztofie, bo to fajny spektakl i niegłupi. A wy, nauczyciele akademiccy, drżyjcie przed porządnymi, wyposażonymi w grube notesy studentami, którzy nie rozumieją ani słowa z tego, co się im wykłada. Grupa rządzi. Nawet jeśli to nie jest Górna Grupa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji