Artykuły

Teatralny rachunek sumienia

Czasem aby poddać coś właściwej ocenie, powinno się spojrzeć na dane zjawisko z dystansu. Nad wyraz trudne to działanie, bo przecież lubimy pokłócić się o swoje racje i powarczeć na tych, którzy mają inne zdanie. O braku zdystansowanego spojrzenia przypominały nam ostatnio głośne (około)teatralne "afery", w których aż wrzało od nienawiści. Medialna wrzawa dokoła twórczości Jana Klaty oraz Krzysztofa Garbaczewskiego, kontrowersje wokół wyboru dyrektora Instytutu Teatralnego czy nagonka na dyrektora Teatru Muzycznego w Poznaniu - to tylko niektóre z sytuacji, w których zbyt łatwo wyciągnięte wnioski prowadzą do konfliktów. Tymczasem zespół Sceny Polskiej w Těšínskim Divadle postanowił przyjrzeć się chłodnym okiem problemom naszego artystycznego półświatka. Efektem tych obserwacji jest spektakl "Amadeusz", który możemy oglądać na deskach teatru w Czeskim Cieszynie.

Historia, którą opowiada w swym dramacie Peter Shaffer, stała się powszechnie znana za sprawą czeskiego reżysera filmowego Miloša Formana. To właśnie on utrwalił w pamięci masowego odbiorcy konflikt dwóch kompozytorów. Oto bowiem Antonio Salieri, nadworny kapelmistrz cesarza Józefa II - znajdując się u kresu życia - opowiada historię swojego sporu z Wolfgangiem Amadeuszem Mozartem. Jest to opowieść przesycona zazdrością i nienawiścią, pełna niezrozumienia oraz bólu. Właściwie szybko przeradza się ona w spowiedź, która ma na celu ujawnienie najbardziej skrywanej tajemnicy włoskiego kompozytora - to on zamordował twórcę "Wesela Figara". Warto tu wspomnieć, iż ta fikcyjna historia nie jest oryginalnym pomysłem Shaffera - inspiracją był dla niego minidramat Puszkina "Mozart i Salieri", który swoją konstrukcją przypomina "Kolację na cztery ręce" Paula Barza. W rzeczywistości natomiast (jak wiadomo) obaj kompozytorzy nie stanowili dla siebie konkurencji, a wypowiedziane na łożu śmierci słowa Salieriego o zabiciu Mozarta (którego wszak był wielkim zwolennikiem) przypisywane są demencji, na którą cierpiał pod koniec życia.

W krzywym zwierciadle

Powiedzmy sobie wprost - spektakl zespołu Sceny Polskiej cieszyńskiego teatru nie jest dziełem wybitnym, ale też do takiego miana nie pretenduje. Nierzadko spotykamy się z sytuacją, gdy poszukiwanie oryginalności odbija się negatywnie na jakości artystycznej przedstawienia - tymczasem jednak zaolziański Amadeusz okazuje się niezwykle prosty i rzetelny, ale właśnie dzięki temu ogląda się go z przyjemnością. Aktorzy sprawnie prowadzą widza przez kolejne odsłony historii konfliktu kompozytorów, od początku do końca konsekwentnie kreując swoje postacie i nie siląc się na gwiazdorskie popisy (co nie oznacza, iż nie ma w przedstawieniu ról charakterystycznych, bo tych znajdziemy co najmniej kilka). I choć pierwsza połowa spektaklu charakteryzuje się wyjątkowo nierównym tempem - już po antrakcie historia powraca z nową siłą i buduje napięcie, które utrzymuje się na scenie, aż do samego końca.

Równie prosta okazuje się minimalistyczna scenografia Bogdana Kokotka (który jest także reżyserem cieszyńskiego spektaklu). Dwupoziomowa scena zastawiona jest różnokształtnymi lustrami, spomiędzy których wyłaniają się kolejne postacie. Oprócz wspomnianych zwierciadeł zobaczyć możemy jedynie fortepian, fotel oraz świeczniki. Zamiast wiedeńskiego przepychu otrzymujemy ascetyczną, wyciemnioną przestrzeń, która nie rozprasza uwagi widza i pozwala skupić się na aktorach oraz budowanych pomiędzy nimi relacjach. Owo wytłumienie sceny doskonale oddaje klimat przedstawianego świata - skostniałego, nudnego, czarno-białego (także na poziomie naśladujących epokę strojów), wyciszonego; jednym słowem: nieciekawego. Dlatego też taką przyjemność sprawia nam pojawienie się na scenie Mozarta (chapeau bas dla Piotra Rodaka, gdyż udało mu się stworzyć postać, której współczujemy i którą nienawidzimy jednocześnie). Jest on głośny, "ekstrawagancko" ubrany (jedynie jego strój jest kolorowy), a na dodatek nieustannie wybucha swoim irytującym chichotem, przełamując tym samym salonową konwencję powagi. Jego humor jest wulgarny, a wszelkie działania charakteryzuje dziecięca przekora (jak chociażby chodzenie bez "standardowej" peruki). O podkreślenie jego nieprzystawalności do swoich czasów zadbała Eva Kotková, dodając w jego stroju specyficzny akcent, jakim są złote adidasy.

Takie poprowadzenie inscenizacji (nie wspominając już o stojących na scenie zwierciadłach, ustawionych przodem do widowni) pozwala wyciągnąć prosty wniosek, iż problem, o jakim mówi Amadeusz, powinniśmy rozpatrywać przez pryzmat współczesności. To natomiast w sposób wręcz jednoznaczny prowadzi nas do sytuacji, z jakimi mamy do czynienia w polskich teatrach

Z ziemi czeskiej o Polsce

Wydaje się, iż nie bez powodu spektakl w Cieszyńskim Teatrze powstał właśnie teraz. Choć scena ta znajduje się za granicą, to jednak należy pamiętać, że mamy do czynienia z wypowiedzią polskich artystów. Nie roszczą oni sobie pretensji do tworzenia "wielkiej sztuki", jednak zabierają ważny głos w dyskusji o kształcie współczesnego teatru. Tworzą więc z Amadeusza Mozarta postać na wskroś aktualną - kontrowersyjnego artystę, który chce przełamywać tabu, wyrażając tym samym swój sprzeciw wobec ram narzuconych przez społeczeństwo. Młody kompozytor jest nieznośny, a jego sztuka wulgarna. Za tym wszystkim kryje się jednak niedoceniony przez konserwatywne towarzystwo geniusz. Jedynie zazdrosny Salieri dostrzega w twórczości Mozarta wielkość, której nie jest w stanie dorównać ani zrozumieć. Dlatego też postanawia go zniszczyć, aby choć na chwilę powstrzymać przemianę świata, w którym umościł sobie wygodne posłanie.

Jeśli dodamy do tego nieciekawą sytuację finansową Amadeusza, który na każdym kroku zmuszany jest wręcz do błagania o pieniądze na tworzenie swojej sztuki (w przeciwieństwie do Salieriego, którego miałkie dzieła są w pełni finansowane z cesarskiego skarbca) - otrzymujemy obraz dzisiejszej sytuacji polskiego teatru

Niczym płomień świecy, która pozostaje na końcu spektaklu jedynym elementem wyciemnionej sceny, pozostawia nam jednak cieszyński Amadeusz promyk nadziei. Geniusz Mozarta - niedostrzeżony przez niektórych jemu współczesnych - został przecież w pełni uznany i doceniony przez potomnych. By zrozumieć przełomowość artysty, musimy bowiem dać mu szansę, a nie odrzucać go tylko dlatego, że nie pasuje do naszego obrazu świata. Szkoda tylko, że potrzeba nam dystansu zagranicznego miasta, aby dojść do takich wniosków

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji