Artykuły

Była na dusze obława

1.

Czy w interpretacji i przeżywaniu konkretnego dzieła potrzebna jest wiedza? Z reguły odpowiadam, że tak. Dlaczego w swoich recenzjach przywołuję zdania zapisane przez ludzi mądrych i światłych, sugeruję ścieżki, jakimi należy podążać w myśleniu o tym, co działo sie na scenie. Ale równie dobrze można te sugestie odrzucić, jeżeli posiada się własne, albo jeżeli dzieło posiada tak zniewalającą moc i taki urok, że wiedza pryska przed nim jak bańka mydlana.

Bywa tak?Bywa.

Czy można tak postąpić przy odbiorze "Wesela"? Oczywiście - można. Można uznać, na przykład, że liczy się tylko tekst dramatu i jego sceniczne wykonanie, a uwikłania dzieła Wyspiańskiego w epokę i teatr polskich dziejów w tym dziele zawarty to sprawy dla książkowych moli i archiwalnych kwerendarzy. Wtedy nie ma problemu czasu historycznego, Chińczyków, japońskiej wojny i wyborów do wiedeńskiego parlamentu. Wtedy nie ma problemu czasu polskiej historii Koliszczyzny, Powstania Kościuszkowskiego, Targowicy, galicyjskiej rabacji i Powstania Styczniowego. Wtedy blakną i zamieniają się w abstrakcyjne dźwięki, odniesienia do Orzechowskiego, Słowackiego, Prusa, Matejki i Malczewskiego, a uwikłania i problemy polskiej inteligencji - tak ważne na przełomie wieków, tak dramatycznie zapisane choćby na łamach prasy pozytywistycznej - sprowadzają się do chłopomanii i towarzyskiej sensacji, bo oto profesorski syn i poeta ożenił się z chłopką. Trudno też zrozumieć o co chodzi w tym "Weselu", jeżeli nie staje wiedzy o tym jak wyglądała mapa polityczna Galicji u progu XX wieku i co znaczyły wydarzenia zachodzące na tej mapie dla całych ziem polskich. W czasie owym i dalej po rok 1918 i lata późniejsze.

"Długa, narodowa noc" znaczy wówczas tyle co nic. Drogi prowadzące ku jutrzence swobody - tak samo, a dramaty bohaterów "Wesela" stają się co najwyżej interesujące. Natomiast historia pochwycona w sidła dramatu przez genialnego twórcę - staje się folderowym tekstem, który szeleści papierem i odpycha archiwalnym kurzem.

Jakże łatwo wtedy o potępienia, demagogiczne zarzuty i tanie, publicystyczne chwyty. Że lud nie dojrzał, że inteligencja reprezentuje inercyjny patriotyzm, że chochoły my i tyle. Wystarczy wtedy sięgnąć na chybił trafił i mamy, że panowie nie chcą chcieć, że chłop potegą jest i basta, a Jasiek to zgubił złoty róg. Zaczynamy pisać donosy, a nie komentarze do dramatu Stanisława Wyspiańskiego.

2.

Przeklęta przez Stanisława Brzozowskiego cecha polskiej kultury - jej niechęć do intelektualizmu, jej powierzchowność i doraźność sądów - z trudem przystaje do recepcji "Wesela" w polskiej kulturze. Gdyby zebrać razem poświęcone mu rozprawy, recenzje, komentarze i glossy - powstałaby spora biblioteka. Większa chyba od tej, jaka objaśnia inny, narodowy arcydramat - mickiewiczowskie "Dziady". Polecam ją chętnym, bo za mało tu miejsca na przywoływanie rozlicznych interpretacji, ustaleń i uściśleń, na cytowanie pierwszych nazwisk w polskiej humanistyce XX wieku. Po rozpoznaniu tej biblioteki jasne się stanie dlaczego Jean Fabre uważał ( a trudno go posądzić o kompleks polski i polską ksenofobię ), że rocznicę "Wesela" powinniśmy obchodzić jako święto europejskiego teatru.

3.

W czasach Wyspiańskiego i w sporach przed progiem niepodległości ważne było na kogo stawia "Wesele". Na lud czy na inteligencję, na chłopów czy na panów, na narodowy solidaryzm czy na racje klasowe. Krytycy i rzecznicy politycznych obozów kruszyli o to kopie.

W incenizacjach "Wesela" - i to od wielu lat - mniej chodzi o to na kogo stawia "Wesele" a bardziej o to, na kogo postawić w "Weselu".

Komu powierzyć przesłanie konkretnej inscenizacji i czyje racje uczynić osią konstrukcyjną przedstawienia. Dziennikarza, Poety, Gospodarza? Osób komedii rodzajowej z bronowickiego dworku, z chaty weselnie rozśpiewanej, czy może racje osób dramatu Polaków, owych zjaw, które w planie teksu mają byt wcale nie zjawiskowy, a wyrazisty, dominująco konkretny?

Konkretny, bo przypisany do konkretnych wydarzeń w polskich dziejach, do konkretnych stronic polskiej historii.

W lubelskiej inscenizacji Ignacy Gogolewski postawił na tekst. Nie ciął, nie montował, lecz przedstawił go w porządku zaproponowanym przez autora. Natomiast przesłanie spektaklu spróbował uzyskać poprzez decyzje obsadowe i sposób przeprowadzenia przez sceniczne dzieje poszczególnych osób.

Co wynika z reżyserskich decyzji w lubelskim przedstawieniu? Z decyzji obsadowych - wniosek, że to Dziennikarz ma unieść problematykę "Wesela". Z rozłożenia inscenizacyjnych akcentów - że ważniejszy jest narodowy dramat, to co dzieje się w akcie II i III, niż rodzajowa komedia wpisana w akt I. I tu zaczynają się niejakie komplikacje.

Dramat Wyspiańskiego nie składa się bowiem z trzech osobnych tekstów, a jeżeli tak, to tylko w sensie technicznym. Natomiast w sensie logicznym, estetycznym i myślowym tekst aktu pierwszego jest prawem konieczności powiązany z tekstem aktu drugiego i trzeciego. To oczywiste? Pewnie, że oczywiste. W przedstawieniu lubelskim jednak oczywiste to nie jest, a wątpliwości biorą się głównie ze sposobu budowania poszczególnych ról i z ich obsady w akcie pierwszym. Nie znajduję - na przykład - ani w plotce o "Weselu" (linia: T.Boy-Żeleński, S.Estreicher, W.Siemaszkowa, L.Rydel w liście do F.Vondracka), ani w twz. aparacie naukowym, ani w tekście dramatu wystarczających przesłanek upoważniających do proponowania roli Panny Młodej (Anna Pater), jako osoby porażonej afektem. Nie znajduję tak samo przesłanek uzasadniających dlaczego Pan Młody (Jerzy Rogalski) ma sprawiać wrażenie nieobecnego, z głową w obłokach, jakby niepewnego ani kwestii do roli przypisanych, ani ruchowej i gestycznej obsługi tych kwestii. Dalej: nie pojmuję też dlaczego Maryna - panna kilkunastoletnia, cięta, ironiczna i z przydziałem błyskotliwego tekstu - obsadzona została przez aktorkę dojrzałą i do tego podająca tekst w sposób rezonerski. Złośliwości na temat premierowego wykonania roli Zosi (Barbara Kania) i Haneczki (Grażyna Jakubecka) w prasie lubelskiej już były. W przedstawieniu jakie oglądałem w tydzień po premierze przyrównanie Zosi i Haneczki do Hesi i Meli u Zapolskiej byłoby już chybione, ale ta korekta nie jest w stanie uratować I aktu. Podobnie jak nie ratują go poszczególne sceny, a to m.in. Ta, jaka rozgrywa się pomiędzy Żydem (Krystyn Wójcik), Księdzem (Andrzej Chmielarczyk) i Czepcem (Włodzimierz Wiszniewski) czy pomiędzy Gospodarzem (Marian Szczerski), Ojcem (Maciej Polaski), Czepcem i Poetą (Henryk Sobiechart ). Byłoby też niesprawiedliwością przekreślanie wysiłku innych aktorów, jak chociażby roli radczyni (Maria Karchowska), choć - to nie zarzut - przydałoby sie więcej głosu czy ról wykonywanych przez Barbarę Bardzką (Gospodyni), a szczególnie przez Henryka Gońdę (Dziad). Dlaczego jest więc źle, skoro tu i tam jest nieźle? Ano właśnie dlatego, że tylko tu i tam, co w żaden sposób nie może prowadzić do efektu, jaki nosi miano stylu i co sprawia, że w lubelskim przedstawieniu akt I należałoby zagrać przy zamkniętej kurtynie.

4.

W dalszych partiach przedstawienia są rzeczy ładne. Ładnie jest zagrany pierwszy kontakt Isi (Iwona Jarzyna) z Chochołem (Roman Kruczkowski). Ładna jest scena z udziałem kaspra (Marek Milczarczyk), Kasi (Anna Salwerowicz) i Jaśka (Jan Parandyk). Swoje duże możliwości ujawnia zresztą wykonawca roli Jaśka w akcie III. Konsekwentnie i mądrze wpisuje swoją rolę w tok scenicznych zdarzeń H.Sobiechart i sprawia, że na niego przechodzi ciężar organizowania - czy lepiej łączenia- scenicznych dziejów. W ryzach, logicznie - na tyle logicznie, że aż wieje trochę chłodem - prowadzi swoją rolę Nina Skołuba (Rachel). Z przejęciem i nie bojąc się psychologizowania, przekonywająco buduje rolę Joanna Morawska (Marysia). Znakomity jest w roli pijanego dekadenta Piotr Wysocki (Nos) i nie wiedziałbym co zarzucić Januszowi Fifowskiemu w roli Hetmana. Oczywiście: dalej nie można uwierzyć Gospodarzowi (Marian Szczerski), bo przydział zadań w dramacie jest o wiele szerszy niż pozwala na to partytura środków, jaką dysponuje aktor. Oczywiście śmieszy operetkowo ustawiona scena z udziałem Poety i Maryny. To m.in. Powoduje, że przedstawienie trzeszczy w szwach, że pojawiają się zakłócenia rytmu i że przedstawienie wielokrotnie traci oddech. Mimo sytuacji, które są nie tylko ładne, poprawne i nawet bardzo dobre, mimo znakomitego Stańczyka (Roman Kruczkowski) i Dziennikarza (Ignacy Gogolewski).

5.

Scenia Dziennikarz - Cze­piec otwiera "Wesele". Scena Dziennikarz - Stańczyk o­twiera pochód zjaw z historii narodowej, a nie z historii prywatnej (Marysi) korespon­dującej jeszcze z aktem I. i w lubelskim "Weselu" ta sce­na znaczy Nie tylko dlatego, że Dzienikarz w dramacie Wyspiańskiego to postać bez reszty tragiczna wątpiąca i tragicznie ludzka w zwątpie­niu w sens swojej służby w określonym obozie politycz­nym. Nie tylko dlatego, że tekst Stańczyka jest precyzyj­ny i z arktycznym chłodem mierzony w obszary zwątpie­nia partnera. Nie tylko bo znaczy ta scena przede wszystkim kapitalnym popi­sem możliwości aktorskich. Zdystansowanego, chłodnego R. Kruczkowskiego i rozpalo­nego bólem, doprowadzonego na skraj straceńczej rozpaczy Dziennikarza, jakim jest on w interpretacji Gogolewskiego, wielka scena. Wielka i niestety jakby osobna w lu­belskim przedstawieniu. Nie­potrzebnie też chyba wynie siona , w swoim finale poza scenę i widownię. Oczywiście: ma ta scena dzięki temu swo­je przesłanie, ale szkoda, że nie ma tego przesłania lubel­skie "Wesele". Zabrakło go mimo wszystkich plusów, któ­re starałem się skrupulatnie odnotować i do których do­daję także rolę Ludwika Pa­czyńskiego (Upiór) oraz rolę Jerzego Mędrkiewicza (Wernyhora). Przy scenach z udzia­łem tego ostatniego pozwolę sobie zresztą zgłosić zdecydo­wane ".nie" co do ujawnio­nych ocen sposobu obudowa­nia tych scen. Bo niby dlacze­go nie podać ich w pełnym świetle? Dlaczego nie obda­rzyć Wernyhory realnością, skoro to on niesie tajemnicę pieczęci powstańczego rządu (tego z 1863 roku)? W czymże to się kłóci z Wyspiańskim? Profesor Srebrny ucieszyłby się pewnie, a ja cieszyłem się też.

Postawmy w końcu pytanie zasadnicze po raz ostatni: dlaczego? Dlaczego mimo tylu dobrych sytuacji i dobrych intencji jest to tylko przed­stawienie a nie widowisko i zdarzenie? Moim zdaniem ta­jemnica tkwi w tym, że jakoś­ci użyte w budowaniu tej konstrukcji są niejednorodne że zestrojone są na różnych poziomachi i że - niestety są to jakości różnej próby. A Wyspiański jawi mi się jako maksymalista i jako taki wymaga maksymalnego natężenia talentów, umiejętności i myśli.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji