Artykuły

Pół serio

"Na gorąco" w reż. Michała Zadary w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Anna R. Burzyńska w Tygodniku Powszechnym.

Polskie tłumaczenie tytułu filmu Billy'ego Wildera lepiej niż oryginalne "Some Like It Hof" pasuje do pierwszej komedii w dorobku Michała Zadary: w szczecińskim spektaklu reżyser pół żartem i pół serio opowiada o amerykańskich i polskich snach o szczęściu i potędze.

Jeśli miałabym wskazać pośród dotychczasowych spektakli Zadary przedstawienie najbliższe "Na gorąco", byłby to - o dziwo - gdański "Wałęsa". Obydwa powstały w wyniku zespołowych improwizacji, w obydwu teatralną iluzję konsekwentnie przełamują epickie wtręty: trzecioosobo-wa narracja, chóralne recytacje, zwroty do publiczności, akcja wychodząca poza granice sceny, transformacje aktorów grających przemiennie po kilka ról, a także komentujące i kontrapunktujące akcję piosenki.

Niestety, w obu inscenizacjach bezpretensjonalność i zamierzona naiwność wywołują chwilami wrażenie nieudolności (zwłaszcza w porównaniu z precyzją "Fedry" i "Księdza Marka"), próby powiedzenia czegoś ważnego ocierają się o banał, a cha-otyczność męczy widzów i aktorów (bardzo dobry szczeciński zespół zagrał tym razem nierówno). Cechuje je jednak coś, czego często brakowało znacznie lepszym spektaklom krakowskim: udało się w nich wytworzyć więź pomiędzy sceną i widownią. W "Wałęsie" miało to charakter prowokacji, "Na gorąco" jest po prostu bardzo zabawne. Pod powierzchnią komedii kryją się jednak problemy ważkie i aktualne.

Fabuła jest prosta i w ogólnych zarysach zbieżna z filmowym pierwowzorem. Dżek (Grzegorz Falkowski) i Tany (Krzysztof Czeczot) to młodzi, bezrobotni muzycy, którzy w poszukiwaniu pracy i przygód (a także w wyniku niefortunnego wplątania w aferę kryminalną) dołączająw damskich przebraniach do kobiecej kapeli. Marzena Kowalczyk (Marta Szymkiewicz) to polska imigrantka przybywająca do Stanów Zjednoczonych w celu spotkania miłości życia (koniecznie w postaci czytającego "Financial Times'a" wrażliwego milionera), przy okazji próbująca swoich sił jako wokalistka w tej samej kapeli i marząca o amerykańskiej karierze "od Kopciuszka do księżniczki". Pomiędzy Tąnym, Dżekiem, Marzeną a "prawdziwym angielskim milionerem" (Marian Dworakowski) o wymownym nazwisku Władimir Davidoff i powierzchowności podstarzałego mafiosa toczy się intryga erotyczna - zaskakująca nagłymi zwrotami akcji, a równocześnie wyrastająca z tradycji Szekspira i Moliera. Jak to w komedii bywa, doprowadzi ona do happy endu zwieńczonego słynnym

"Cóż, nikt nie jest idealny".

Spektakl Zadary jest przede wszystkim opowieścią o stereotypach. O stereotypach kobiecości i męskości, tak trafnie obnażonych w filmie Billy'ego Wildera. O stereotypach teatralnych i filmowych. A także - i to w szczecińskim spektaklu sprawa najistotniejsza - o stereotypach związanych z polskością i amerykańskością. Filmowa Ameryka staje się na scenie zlepkiem kiczowatych i głupich wyobrażeń na temat USA: "Szykago" i Floryda, włoski mafioso, polski hydraulik i bandyta, żydowski sklepikarz. I jedyny w tym towarzystwie "prawdziwy Amerykanin": Elvis. Niestety, "nie ten prawdziwy". Zadara nie wartościuje, nie ocenia. W spektaklu egzotyczna jest i Ameryka, i Europa Wschodnia. To z wzajemnego niezrozumienia, poczucia obcości, strachu, osamotnienia wyrastają-w funkcji odruchu obronnego - szyderstwo, lekceważenie, groteskowa agresja. Różnice tkwią bardzo głęboko i nie mają nic wspólnego ze śmiesznie brzmiącymi nazwiskami. Z niezwykłą trafnością i subtelnością zostało to ukazane w najlepszej moim zdaniem scenie spektaklu. Podczas przyjęcia przytulone pary tańczą do wtóru piosenek Elvisa, które z ponadczasową siłą opowiadająo miłości, tęsknocie, samotności, marzeniach. Nagle rozlega się "Tomaszów" Ewy Demarczyk. W żadnym innym fragmencie spektaklu Amerykanie i Polacy nie są sobie tak bliscy - i tak dalecy zarazem. Piękna, wzruszająca scena, teatralny rozbłysk ukrytych sensów.

Problemu bezrobocia i emigracji dotykał już spektakl "From Poland With Love", zagadnienia tożsamości narodowej Zadara poruszał w niemal wszystkich inscenizacjach. Powracająone także w "Na gorąco". Czasami jednak reżyser zbyt daleko posuwa się w chęci nadania teatralnej zabawie ważkości; jest tak chociażby w scenie, w której Marzena targuje się ze sprzedawcą płaszczy. Gdy słyszymy, że musiał on opuścić Polskę w roku 1969, wszystko staje się jasne: drugie, tragiczne dno komicznej historii o imigrantach jest widoczne jak na dłoni. Ale za chwilę pojawia się informacja o wydarzeniach kieleckich z 1946 roku, a także fragment z "Wesela" dotyczący narodowej amnezji ("Myśmy wszystko zapomnieli"). Szlachetne intencje rozmywają się w łopatologicznej dosłowności.

Na szczęście, takich momentów jest niewiele. Dominuje żywioł komediowy, podszyty trudnym do uchwycenia, ale wyczuwalnym niepokojem. Pozostaje wrażenie, że reżyser wodzi wesoły, rozśpiewany korowód wokół ogniska palącego problemu, myląc tropy, to zbliżając, to oddalając się od sedna sprawy, tak, by widz nie mógł być do końca pewnym jego intencji. Oczekiwania widzów dotyczące dobrze skrojonej komedii i teatru zaangażowanego stają się dla Zadary kolejnym stereotypem do zdemaskowania.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji