Artykuły

By aktor miał z czego szyć. Rozmowa z Zytą Rudzką

- W jednym pomieszczeniu spotykają się różni ludzie, mniej lub bardziej znajomi, i robią przeróbki krawieckie. Wszyscy są przed przymusowym wyjazdem z Polski (co pozostaje w podtekście), a ich trauma marcowa nakłada się na traumę wojenną. W końcu i tak wszystko się pruje - Justynie Jaworskiej opowiada Zyta Rudzka.

Justyna Jaworska: Zna pani słynną praską gorseciarkę, która dobiera staniki na miarę?

Zyta Rudzka: Nie znam, ale już ją lubię. Mieszkam od lat w trochę innych, dziwnych rejonach, między Starymi Bielanami a Chomiczówką, czyli blokowiskiem. Właściwie sama nie wiedziałam, gdzie mieszkam, dopóki nie wzięłam psów ze schroniska i nie zaczęłam z nimi chodzić na spacery. Weszłam w społeczność psiarzy i poznałam na przykład starszą panią, której z emerytury nie starcza do pierwszego, ale wciąż sprawia sobie nowe kapelusze, albo pana, który mnie prosi: "Królewno, niech królewna przetrzyma mi do jutra te dokumenciki", bo ukrywa pożyczkę przed żoną. To ludzie "nierozwalcowani" korporacjami, "nieprzycięci" glamourem. Żeby ich usłyszeć, trzeba odpowiednio nastroić ucho.

Tacy... nostalgiczni?

To także, choć na pewno nie chodziło mi o oddanie nostalgii za komuną. Nostalgia jest jak choroba, gdzieś od wieku średniego nieuchronnie się na nią zapada, a młodość moich bohaterów upłynęła akurat w peerelu, stąd ich sentyment. Ale za gadżetami z epoki nie tęsknią, bo i tak cały czas żyją na cmentarzysku komuny, w starych dekoracjach - nie stać ich na nowe. Okazuje się natomiast, że to cmentarzysko staje się polem ekshumacji, a nostalgia ukazuje swój rewers: wychodzi całe zło, okrucieństwo i fałsz tamtych czasów. Stąd w mojej sztuce motyw cierpienia Łajki.

Zabrała się pani do dramatu już jako uznana pisarka. Dopiero teraz?

Kiedyś na targach we Frankfurcie usłyszałam fragment swojej książki zaadaptowany na scenę przez młodych aktorów. Wtedy poczułam, jakie to fajne: cała ta wielowymiarowość, energia miejsca, żywa obecność słowa, jakiej nie zapewni żadne spotkanie autorskie! Ale nigdy nie pisałam sztuk. "Fruwanie dla ornitologów" było jeszcze adaptacją prozy, dopiero "Cukier stanik" jest moim pierwszym samodzielnym podejściem do formy scenicznej.

W tym dramacie wracają jednak pewne motywy znane z pani książek, na przykład obsesja starości.

Tak, o tym między innymi jest moja ostatnia powieść "Ślicznotka doktora Josefa".

Albo żydostwo jako stygmat.

Jako obcość, podwójna samotność. Bo przecież moi bohaterowie Dawid i Mira żyją tylko dla siebie, nie mają nawet kuzynostwa, całej tej rodzinnej otoczki, kokonu.

Ich rozmowy są zabawne, melancholia czyha pod spodem.

Chciałam zagrać smutną balladę na wesołych nutach. W mojej drugiej sztuce "Fastryga" jedna z postaci mówi, że z wierzchu widać tylko politurę, dlatego zawsze trzeba trochę poskrobać.

Czyli znajomość psychologii pomaga przy pisaniu?

Pewnie tak, chociaż świadomie z niej nie korzystam. Nie lubię typowo psychologicznych rozwiązań typu: on, ona i skłębione między nimi traumy. Wolę zszywać teksty ze zwykłego, codziennego gadania. Uważam, że ujawnia ważne sprawy, obrysowuje los. Lubię detal. Haftki, cekiny, zdarta emalia z patelni. Składam to z kawałków jak mozaikę.

A jeśli reżyser mozaiki nie złoży?

W pisaniu dla teatru niebezpieczne wydaje mi się histeryczne przylgnięcie do własnego tekstu. To gra zespołowa. Ja przecież i tak swoją sztukę znam, dlatego porzucam ją z ciekawością i róbcie z nią, co chcecie. Możecie mi tekst rozwalić, czasami w takim rozwaleniu jest moc. A może i piękno. Moje zadanie to pisać tak, by aktorowi chciało się grać. Żeby miał ochotę o roli pomyśleć, żeby też miał z czego szyć.

O czym jest zatem "Fastryga"? Wygrała tegoroczny konkurs na dramat inspirowany marcem sześćdziesiąt osiem.

W jednym pomieszczeniu spotykają się różni ludzie, mniej lub bardziej znajomi, i robią przeróbki krawieckie. Wszyscy są przed przymusowym wyjazdem z Polski (co pozostaje w podtekście), a ich trauma marcowa nakłada się na traumę wojenną. W końcu i tak wszystko się pruje. No i znowu mamy krawieckie motywy!

To jak w pani powieści "Mykwa". Natomiast "Cukier stanik" wnosi nową scenerię: supermarket.

Ja nie piszę na podstawie dokumentów, potrzebuję rozmów z żywymi ludźmi. Ci, których poznaję na spacerach z psami, rzeczywiście żyją na zapleczu supermarketu. To ich pole walki, arena. Dlatego moi przesyceni naftaliną bohaterowie nie składają broni, w końcu Cukier Stanik to opowieść o nierównej, z góry przegranej walce, o donkiszoterii. Tylko taka walka mnie interesuje. Ważne jest podjęcie rękawicy. Krawiec, rzucając wyzwanie światu chińskich tekstyliów, zmaga się z przeznaczeniem.

Chińskie staniki dokonały niestety inwazji, już Witkacy wieścił nadejście żółtej zarazy. Wpisuje się pani w ten katastroficzny nurt?

(śmiech) Bez przesady. Odkurzania w finale nie trzeba wcale rozumieć jako katastrofy, a mój bohater Chińczyk jest delikatny i bardzo miły, potrafi w kobiecie zobaczyć Giocondę.

I nie boi się pani globalizacji?

Nie, dopóki Dawid Cukier ma zakład czynny codziennie do osiemnastej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji