Artykuły

Inscenizacje podzieliły publiczność

"Platforma" i "Azylant" w reż. Johana Simonsa belgijskiego teatru NT Gent na Festiwalu Festiwali Teatralnych Spotkania w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.

Pokazem "Azylanta" w reżyserii Johana Simonsa, wystawionego przez belgijski teatr NT Gent, rozpoczął się w sobotę Festiwal Festiwali Teatralnych "Spotkania" 2006.

Tegoroczne hasło imprezy brzmi "Oblicza teatru - przenikanie, przekraczanie". Przed nami przedstawienia z Izraela, Iranu, Francji, Szwajcarii, USA i oczywiście z Polski. Swoje spektakle pokażą Robert Wilson, Heiner Goebbels, Piotr Cieplak, Grzegorz Bral i Maja Kleczewska. Zaczęło się niezbyt fortunnie.

"Azylant", spektakl oparty na powieści Arnona Grunberga, spotkał się z - delikatnie rzecz ujmując - umiarkowanym przyjęciem publiczności, której język flamandzki nie był raczej znany, a tłumaczenie wyświetlane nad sceną czytelne było zaledwie w połowie. Streszczenie zamieszczone w programie wyjaśniło nam, że to historia niespełnionego pisarza, który poświęca się pielęgnowaniu śmiertelenie chorej żony, decydując się nawet na tak zwane "menage a trois", czyli związek ukochanej kobiety z azylantem, co zresztą rozwija się później w "menage a quattre", do tego osobliwego stadia bowiem dołącza też następny, tym razem okaleczony azylant. Z niewyraźnych napisów udało się nam zorientować, że małżonką szlachetnego człowieka nie kierowały pobudki altruistyczne, lecz fascynacja panami o ciemniejszej karnacji. Nic nam do ludzkich upodobań, warto jednak zauważyć, że ta błaha w sumie historyjka dałaby się opowiedzieć w godzinę. Czynienie z niej metafory znudzonej sobą Europy, która w azylantach ma odnaleźć "inny rodzaj człowieka nieprzytłoczonego Starym Kontynentem, którego wartościami są idealizm i witalność" - jak głosi streszczenie - jest diagnozą cokolwiek chybioną, o czym łatwo się przekonać, przeglądając prasę ostatnich lat. Stara Europa, która tak ochoczo policzkuje się w spektaklu Belgów, ma coraz więcej kłopotów nie ze swoją tożsamością, ale z licznymi gośćmi, co przyznają już wszystkie strony politycznej debaty. Mniejsza jednak o polityczną wymowę tego spektaklu. Dobrzy belgijscy aktorzy w niemiłosiernie statycznym przedstawieniu, w którym nie dzieje się nic, bowiem tekst książki można by zwyczajnie rozdać i przeczytać w samotności - nie uratowali dzieła Grunberga i Simonsa. Dzieło to wyróżniono Nagrodą Europy Nowej Rzeczywistości Teatralnej. O stosunku warszawskich widzów do tej rzeczywistości świadczą szmery na widowni i dyskretne ucieczki z widowni od połowy spektaklu. Czas przyznać się do słabości - zazdrościłem tym, którzy zwiali. Do końca spektaklu trzymało mnie tylko poczucie zawodowego obowiązku.

Swoistą powtórką tej samej teatralnej poetyki, czyli ostentacyjnego zerwania z psychologicznym dialogiem i zastąpienia go relacją w pierwszej osobie, była "Platforma" [na zdjęciu scena z przedstawienia] na podstawie powieści Michela Houellebecqa, przywieziona przez ten sam teatr i rozegrana nawet w przestrzeni poprzedniego przedstawienia: zastawek z fotografiami ludzi o egzotycznej urodzie, gęsto poznaczonych czerwonymi żarówkami. Po mało przyjemnym sobotnim wieczorze można było spodziewać się podobnie nudnej piły. Stało się jednak inaczej. "Platforma" stawia dyskusyjne tezy: znudzona sobą Europa, wypalona uczuciowo, umie dziś już tylko uprawiać seks, ten zaś jest namiastką prawdziwego związku dwojga ludzi. Ostateczny akt wzajemnego oddania się stał się swoistym towarem zastępczym. Zmechanizowany, pozbawiony uczuć seks (nie ma tu mowy o erotyzmie, uwodzeniu, miłości) może być świetnym towarem, na którym zarabia się ogromne pieniądze - wystarczy tylko odpowiednia etykietka i ten surogat uczuć można eksportować, wciągając w ów przemysł ludzi spoza europejskiego kręgu kulturowego, których traktuje się jak rzeczy. Przejmujący jest finał "Platformy" - zamach bombowy, w którym ginie jedna z bohaterek opowieści, nieświadome niczego kółeczko w tej samonapędzającej się machinie zepsucia. Ta śmierć uświadamia bohaterowi przedstawienia i nam widzom, czym jest rzeczywistość, w której wszystko, łącznie z ludzką intymnością, poddane zostało bezwzględnemu prawu podaży i popytu. Dla tego finału warto było odcierpieć trwające dobre trzy kwadranse wygłaszane ze sceny erotyczne memuary bohaterów, które 34 lata po premierze słynnego "Ostatniego tanga w Paryżu" są dziś cokolwiek nużące. Świetnie zagrany (jeśli oczywiście lubi się taki teatr) spektakl Johana Simonsa nieco zatarł przykre wrażenie po "Azylancie".

Festiwal Festiwali Teatralnych "Spotkania" zastąpił stworzone przez zmarłego niedawno Mieczysława Marszyckiego Warszawskie Spotkania Teatralne. Dwa lata temu na nowy festiwal wybrzydzano. Różnorodność prezentowanych spektakli nie złożyła się w żadną całość, w kuluarach mówiono "szydło, mydło i powidło". Po festiwalu sprzed dwóch lat pozostała pamięć o "Dragon's Trilogy" kanadyjskiego teatru Ex Machina, co - biorąc pod uwagę kilkanaście innych zaprezentowanych przedstawień - nie jest liczbą imponującą. Co zostanie po tegorocznych "Spotkaniach" - zobaczymy. Warszawskim Spotkaniom Teatralnym towarzyszyły przez lata Spotkania Międzynarodowe. Po raz ostatni odbyły się 20 lat temu i przez kilkanaście lat Warszawa - szczycąca się statusem kulturalnej metropolii - swojego festiwalu nie miała. Oby tegoroczne "Spotkania" odmieniły ten przykry stan rzeczy i przywróciły festiwalowi choć odrobinę dawnej świetności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji