Wesele w Lublinie
Czy Państwowy Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie mógł wystawić na swój jubileusz czterdziestolecia pracy artystycznej po wyzwoleniu inną sztukę, niż "Wesele" Stanisława Wyspiańskiego? Takie pytanie stawia jubileuszowy program teatralny, uznając je dalej właściwie za retoryczne: w lubelskim Teatrze im. Juliusza Osterwy "Wesele" wystawia się dokładnie co dwadzieścia lat.
Pielęgnowanie tradycji to rzecz godna uznania: niemniej dopiero ostateczny kształt sceniczny sztuki może być powodem do dumy. Tym bardziej, że wiadomo powszechnie, jak wielkie trudności nastręcza realizacja tego arcydramatu. Musieli je brać pod uwagę także twórcy lubelskiego przedstawienia. W ciągu osiemdziesięciu trzech lat od krakowskiej prapremiery "Wesele" zdołało przecież przybrać charakter narodowej psychodramy, zwłaszcza - psychodramy inteligenckiej. Obrosło górą literatury historycznoliterackiej; weszło na stałe w krwioobieg polszczyzny; zaowocowało dziesiątkami premier, z których niejedna stanowi legendę polskiego teatru. Choć mimo że - co warto przypomnieć - w latach dwudziestych krążyła opinia, iż znaczenie i wymowa tej sztuki skończyły się z rokiem 1918, z chwilą odzyskania niepodległości.
Halina Kossobudzka, lubelska Rachela sprzed czterdziestu lat, wspomina tamtą premierę. Reżyserował "Wesele" i grał wówczas rolę Stańczyka Jacek Woszczerowicz. Nie zastanawialiśmy się - mówi H. Kossobudzka - czy podołamy temu trudnemu zadaniu. Po prostu nie można było sobie wyobrazić, aby pierwszą premierą Teatru I Armii Wojska Polskiego na terenie wyzwolonej Polski była jakakolwiek inna sztuka...
OSTATNIA premiera Teatru im. Osterwy odbyła się pod znakiem Ignacego Gogolewskiego, reżysera spektaklu i zarazem znakomitego Dziennikarza. Może najlepszego w ostatnim czterdziestoleciu. Gogolewski zagrał tę rolę jakby wbrew tradycji, która rozterki wewnętrzne Dziennikarza traktuje jako świadectwo błazeństwa duchowego. Tekst "Wesela" dopuszcza wprawdzie taką interpretację; przecież możliwa jest również inna. Stańczyka można traktować nie jako przeciwnika Dziennikarza, lecz jako projekcję jego psychiki, jako część jego osobowości; w takim odczytaniu Dziennikarz staje się bodaj najważniejszą postacią dramatu Wyspiańskiego, a w każdym razie postacią obdarzoną największą samowiedzą. I tak właśnie Dziennikarz został potraktowany w lubelskim przedstawieniu,
Gogolewski nie broni Dziennikarza, lecz siłą swojej osobowości aktorskiej, stara się ujawnić przyczyny stanu jego ducha. Sytuuje swego bohatera między deklarację: "Serce miałem kiedyś młode, (porwałeś mi serce młode,) wlałeś jad goryczny w krew" - a pierwszymi słowami, które Dziennikarz wypowiada po zniknięciu Stańczyka: "Może z mętów się dobędzie człowieka".
NIESTETY, całość spektaklu lubelskiego nie była już na miarę tej kreacji. Teatrowi im. Osterwy nie starczyło środków na pełną obsadę "Wesela" (szczególnie ról pierwszoplanowych) - choć pozostaje zapytać, ile zespołów w Polsce mogłoby dziś sprostać temu zadaniu? Na uznanie zasłużyli jednak między innymi Hanna Pater jako Panna Młoda, Barbara Kania jako Zosia, Włodzimierz Wiszniewski jako Czepiec, Piotr Wysocki jako Nos, Henryk Gońda jako Dziad, Roman Kruczkowski jako Stańczyk i Chochoł oraz Andrzej Chmielarczyk w roli Księdza, którego przed czterdziestu laty grał jego ojciec, Maksymilian. Warto też podkreślić reżyserską konsekwencję w budowaniu trzeciego aktu, gdzie chocholi taniec poprzedzony został harmonijnie narastającym napięciem dramatycznym.
Mimo usterek, których w dniu jubileuszu wypominać nie należy, obejrzeliśmy spektakl rzetelny: zarazem wierny Wyspiańskiemu i wydobywający z tekstu "Wesela" nasze własne, teraźniejsze problemy.