Artykuły

Ładne piórka, krew na śniegu. Rozmowa z Zytą Rudzką

- Nie interesuje mnie pisanie o strojeniu się w ładne piórka. Pod godową szatą jest egoizm, konwulsje, desperacja, brutalność. Ale jest w tym jakieś piękno - Justynie Jaworskiej opowiada Zyta Rudzka.

Justyna Jaworska: Naszemu komentatorowi pani sztuka o branży futrzarskiej przywiodła na myśl kryminały Barbary Gordon "Błękitne szynszyle". Czyżbyśmy byli na tropie?

Zyta Rudzka: Chyba wiem, do czego zmierza pytanie: dlaczego znów napisałam elegię na upadek peerelowskiej prywatnej inicjatywy? Nie do końca się w takim ujęciu rozpoznaję. Zarówno Peerel, jak i wmawiana mi jako klucz interpretacyjny nostalgia za nim to jedynie porządek dekoracji i rekwizytów. "Śmierć komiwojażera" nie traktuje o nostalgii domokrążcy za dawnymi czasy - wiadomo, że jest uniwersalną sztuką o ludzkiej niedoli. Mnie też interesuje, jak to, co ekonomiczne, wpływa na nasze intymne mitologie. "Eskimos" to historia upadku pewnej wspólnoty. Pokazuję agresywną homogeniczność lisiej fermy. Ale również opresyjność każdej innej wspólnoty: narodowej czy kulturowej. Jej fasadowość i kruchość opartą nie na autentycznej więzi, ale na mocy pieniądza. Chciałam opowiedzieć także o wojnie, o rozpadzie różnych autofikcji. Moja bohaterka Monalisa tworzy lisie imperium i zostaje zdetronizowana, ale jej upadek ma wymiar osobistej tragedii, prowadzi do konfrontacji z widmami męża i matki. Jej śpiew w finale ma być ukojeniem, pojednaniem, a zarazem jakąś obietnica metafizyczną.

Więc skąd wziął się motyw lisów?

To też mit osobisty. Jako dziecko bardzo chorowałam i rodzice sprzedali malucha, po czym umieścili mnie na pół roku u góralki w Rabce. Pensjonat stał na skraju lasku, do którego zapuszczałam się na samotne spacery i w którym pewnego razu odkryłam w chaszczach dwa rzędy klatek. To musiała być nielegalna ferma. Pamiętam pokrwawione, zagryzające się zwierzęta, smród, ciasnotę. Nosiłam to w sobie głęboko i nie wiem, czemu ten obraz niedawno wypłynął. Lis to w ogóle ciekawe zwierzę: miły dla oka, taki erotyczny i uwodzicielski, aż się zapomina, że przecież jest drapieżnikiem. Uwięziony w klatce mniejszej niż on sam, linieje, robi się żałosny, cierpiący, i nigdy nie wiadomo: poliże czy ugryzie...

Ludzie też się zagryzają, parzą albo linieją

Samice bywają kotne, niekotne, porastają albo i nie, przeczuwają własną śmierć. Kiedy ferma Monalisy upada, wypuszczone z klatki, wracają na to samo miejsce i tam się kocą. Nie chodziło mi jednak o proste przełożenie, że u nas jest podobnie, tylko raczej o skomplikowane zależności łączące ludzi i zwierzęta. Potrzebujemy się nawzajem, niekiedy w nieoczywisty i zaskakujący sposób.

Pokazuje pani dość okrutnie ludzkie rytuały godowe.

Nie interesuje mnie pisanie o strojeniu się w ładne piórka. Pod godową szatą jest egoizm, konwulsje, desperacja, brutalność. Ale jest w tym jakieś piękno.

Podobnie jak w poprzednich sztukach zbiera pani swoich bohaterów niczym osobliwą menażerię. Może trochę jak u Kolady?

Podobnie jak Kolada przyznaje się do spadku po rosyjskiej tradycji. Do Gorkiego "Na dnie" albo do Gogola, może i do Czechowa. Mnie też zajmują wykluczeni, upokorzeni i niewidoczni w przestrzeni publicznej. Choć starałam się w "Eskimosie" uniknąć takiej słowiańskiej "ujutności", miał być bardziej szorstki. Poza tym tam, gdzie Rosjanie portretują skrzywdzonych i poniżonych, mnie interesuje sam moment wchodzenia w sferę biedy, proces społecznej degradacji. W "Fastrydze" bohaterka zastanawia się, jak spakować cztery pokoje w jedną walizkę. Dawid Cukier, dawny mistrz gorseciarstwa, ma za sobą lata świetności, i by przetrwać, zmuszony jest robić poprawki krawieckie. Wydaje mi się, że takie stopniowe oddawanie pola jest bardziej bolesne niż los ludzi biednych od urodzenia, właśnie takich jak u Kolady, którzy swoją biedę dawno oswoili. Moje postacie popadają ze szczęścia w nieszczęście w tym sensie jak to bohaterowie tragiczni mocują się przede wszystkim z fatum, a nie z gospodarką wolnorynkową.

"Fastryga" i "Cukier Stanik" były słodsze przez swój delikatny szmonces, tu takiego sentymentalizmu chyba celowo nie ma?

W "Eskimosie" jest dużo krwi, agresji, piachu, żelastwa lisiej fermy i gwiździelca od morza. Krew na śniegu, krew z nosa... Więcej dzieje się również poza dialogiem, w obrazach.

Niekiedy absurdalnych.

Kiedy czytałam opis tej sztuki w materiałach do konkursu w Gdyni, miałam wrażenie, że był pisany pod wpływem mocnych używek - w cudzym streszczeniu absurd gonią absurd! A przecież sama powymyślałam te wszystkie sytuacje, bo w gruncie rzeczy bardzo wierzę w teatr kuglarski, ludyczny. Zarazem poetycki i plebejski, trochę jak te teatrzyki objazdowe z wczesnych filmów Bergmana. Tytułowy Eskimos, choć jako przedsiębiorca pogrzebowy jest kimś w rodzaju Charona, przewodnika na tamtą stronę, wyszedł groteskowo, bo i śmierć przychodzi w jarmarcznym przebraniu. I kiedy my się chichramy, ona robi swoją robótkę.

Chwyty może i plebejskie, ale działanie terapeutyczne.

Terapeutyczne o tyle, że staram się obierać swoich bohaterów jak cebule, docierać do ich treści wypartych. Wydarzenia zewnętrzne idą do przodu, a wewnętrzne wstecz w tym cała czarcia zabawa, że jedno wyzwala drugie.

Zostawia już pani definitywnie prozę dla teatru?

Na razie powieści przestały mi jakoś smakować, to jak pisanie samych didaskaliów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji