Artykuły

Jeszcze nie powód do rozpaczy. Rozmowa z Barbarą Sass

- Lubię wyraźne bohaterki. W teatrze zawsze mi przeszkadza, że aktorzy długo próbują we własnych ubraniach. Potrzebuję jakiegoś detalu, rekwizytu, który pozwoliłby mi od razu zobaczyć postać. Teraz też wyobraziłam sobie, jak Iga idzie po torach w krótkiej spódniczce, na bosaka, z brudnymi nogami. I już ją miałam - Justynie Jaworskiej opowiada Barbara Sass.

Justyna Jaworska: "Porąbany" to pani pierwszy po dłuższej przerwie scenariusz filmowy. Ma pani już pomysł na obsadę?

Z reguły piszę z myślą o konkretnej osobie. Na początku była to Dorota Stalińska, potem Ewa Kasprzyk, Marysia Ciunelis, Ania Dymna, Magda Cielecka, a scenariusz "Porąbanego" także powstał dla kobiety, mianowicie dla Igi Cembrzyńskiej. Od dawna nie grała w filmie, a moim zdaniem zasługuje na to, by jeszcze coś zrobić. Zresztą zna ten tekst i bardzo chciałaby zagrać, jest teraz akurat w interesującej życiowej formie.

Byłaby świetną Marianną, jest wyrazista.

Lubię wyraźne bohaterki. W teatrze zawsze mi przeszkadza, że aktorzy długo próbują we własnych ubraniach. Potrzebuję jakiegoś detalu, rekwizytu, który pozwoliłby mi od razu zobaczyć postać. Teraz też wyobraziłam sobie, jak Iga idzie po torach w krótkiej spódniczce, na bosaka, z brudnymi nogami. I już ją miałam. Nie robię może filmów z wielkim plastycznym rozmachem, ale scenariusze piszę ujęciami i zawsze staram się zobaczyć to, co widzi kamera. Niestety nie wiadomo, czy dojdzie do realizacji tego scenariusza, bo okazało się, że w tym roku nie będzie pieniędzy na pojedyncze filmy telewizyjne. Finansuje się albo seriale, albo produkcje kinowe. A uważam, że to jest materiał na film kameralny lekki, raczej dla telewizji niż na duży ekran.

No właśnie, "Porąbany" nie przypomina pani poprzednich scenariuszy.

Ostatni film nakręciłam dziesięć lat temu i przez te dziesięć lat pracowałam w teatrze. Wydaje mi się, że przez ten czas coś się stało. Otóż intensywna praca teatralna, niezależnie od tego, że dała mi bliższy kontakt z mężczyznami - aktorami, otworzyła mnie na teksty inne od tych, które sama pisałam. Przyklejono mi etykietkę, że robię ostre kino kobiece, tymczasem na scenie wystawiałam sztuki bardzo różne, od Dostojewskiego, Manna, Czechowa do komediowego "Tutama" Schaeffera.

Stąd nowy scenariusz jest jakby jaśniejszy?

Rzeczywiście, nie ma tu wielkiej tragedii. Moja bohaterka przechodzi zawirowania i pozostaje pełna radości życia. Jest już stara, ale to jeszcze nie powód do rozpaczy. Zależało mi na konwencji smutno-śmiesznej, złagodzonej. Co jeszcze nie znaczy, że chciałabym już zawsze uprawiać taki rodzaj kina. Właśnie skończyłam pisać bardzo ostry, kontrowersyjny i dramatyczny tekst. Ale nie chciałabym zapeszyć

W "Porąbanym" pojawia się też pierwszoplanowa postać męska.

Owszem, ale postaci Matki i Dziewczyny chyba znowu zostały napisane lepiej. One jakoś tego mężczyznę warunkują, sterują jego życiem. Zarzucano mi zresztą, że mężczyźni w moich filmach to okropne ciamajdy.

A pani bohaterki walczą i roztrzaskują się o system?

Kiedy zrobiłam swój pierwszy film "Bez miłości", Jurek Skolimowski, z którym się przyjaźniłam, zadzwonił do mnie z Anglii i powiedział: słuchaj, ty stworzyłaś nowy typ bohaterki, takiej jeszcze nie było. W tej chwili się od tego typu uwalniam. Bo na początku lat osiemdziesiątych równie przebojowych, niezależnych kobiet, jak ta grana przez Dorotę, prawie się nie spotykało, a dzisiaj taka jest co druga dziewczyna na ulicy. To przestało być interesujące dla filmu. Zresztą nie robiłam tak naprawdę filmów o sytuacji kobiet, tylko za pomocą moich bohaterek starałam się opowiadać o ludziach w ogóle. Chciałam pokazać samotność, los ludzi pojedynczych. Nie lubię tego mówić, bo to aż krępujące, ale moją podstawową ideą pozostaje to, że człowiek jest gdzieś pod spodem zawsze sam, nawet z najbliższymi. Teraz robię po raz kolejny Pintera ("Urodziny Stanleya") i chyba dlatego tak go lubię, że on stawia sprawę podobnie - tylko my sami jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie i zachowania w każdej sytuacji, nikt inny nam nie jest w stanie pomóc. Brzmi to pesymistycznie, ale wcale nie przeszkadza żyć. Trzeba to sobie tylko uświadomić.

Pinter może być też pani bliski, bo dotyka problemów społecznych.

Chyba nie o to chodzi. Te Pinterowskie domki na przedmieściach, obskurne kuchnie nie służą mu w żadnym wypadku do analizy społecznej. One tylko stanowią realistyczny punkt wyjścia

do budowania zaskakujących, kompletnie absurdalnych sytuacji.. Pozorny naturalizm przeradza się zawsze w wielką tajemnicę, jednocześnie wspaniałą metaforę. Podziwiam go za ten pomysł budowania dramatów i uwielbiam nad nimi pracować, ale sama piszę dużo bardziej konwencjonalnie.

Poza tym w sztukach Pintera ludzie są zawsze zamknięci w jakichś pudełkach, zagrożenie przychodzi z zewnątrz, a moje filmy nie były chyba tak klaustrofobiczne, bohaterki chciały zderzać się ze światem, podbijać go. Natomiast kwestie społeczne, cała socjologia była u mnie też zawsze na drugim planie. Owszem, dopracowałam się także etykietki reżyserki zaangażowanej, ale tymi szufladkami dawno przestałam się przejmować. Przede wszystkim interesowały mnie sprawy egzystencjalne. Problem braku komunikacji.

Czyli to, że szczęścia nie ma?

Zbyt łatwo powiedziane, na tak wielkie słowa mógłby się zdobyć właśnie Pinter czy inny pisarz noblista, ale coś w tym jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji