Artykuły

Nareszcie jesteśmy u siebie

- Jesteśmy najdłużej realizowaną inwestycją w powojennej Polsce. Budowa siedziby Opery Nova [na zdjęciu] trwała 34 lata. Nareszcie jesteśmy "na swoim" - mówi Maciej Figas, dyrektor naczelny i artystyczny Opera Nova w Bydgoszczy, której uroczyste otwarcie odbędzie się 21 października.

Jacek Marczyński: Jaki był pierwszy pana kontakt z bydgoską operą? Maciej Figas: - Przed laty poprosiłem o pomoc w przygotowaniu do egzaminów wstępnych na akademię muzyczną Zygmunta Rycherta, który udzielił mi paru wskazówek i zaproponował swojego profesora Witolda Krzemińskiego w Poznaniu, bo w moim Gdańsku nie było wydziału dyrygentury. Egzamin zdałem, dostałem się do klasy "Krzemienia", jak nazywaliśmy go na uczelni, a Zygmunt Rychert zaproponował mi asystenturę w Operze w Bydgoszczy, której był dyrektorem artystycznym. I jako student II roku rozpocząłem pracę. Miałem szczęście, niewielu adeptom tego zawodu dane jest to tak wcześnie. Przeszedłem w tym teatrze po wszystkich szczeblach, od asystenta do dyrektora naczelnego. Chciał pan zostać dyrygentem w teatrze operowym? - Tak, ojciec śpiewał, moja ciocia także. Tato uczył się w domu, przesłuchiwał swoje nagrania, dorastałem w takiej atmosferze i dzięki temu, w przeciwieństwie do wielu moich kolegów, rozumiem wokalistów.

Jak pamięta pan ten teatr z pierwszych miesięcy swojej pracy?

- Opera gościła w Teatrze Polskim w Bydgoszczy, dawała przedstawienia o niezwykłych porach: niedziela rano, poniedziałek rano i wieczór oraz wtorek wieczór. Musieliśmy żebrać o każdy dodatkowy dzień. Pomijam już warunki małej i kiepską wyposażonej sceny.

Pana ta prowizorka nie zniechęcała?

- Bardzo mnie męczyła, orkiestra nie miała się gdzie przebrać, więc grała w "cywilnych" ubraniach i wyglądała jak zespół amatorski. Ale mimo wszystko odbyły się tu premiery, o których mówi się do dzisiaj z nostalgią. To był teatr ambitny, potrafił wystawić "Holendra tułacza", "Aidę", "Toscę". Opera jeździła do Torunia czy Inowrocławia, gdzie zawsze przyjmowano ją znakomicie.

Obecnie Opera Nova mniej podróżuje.

- Przyjęliśmy inną zasadę: każdy wyjazd ze spektaklem poza naszą siedzibę oznacza pomniejszenie jego wartości. Teraz my zapraszamy, namawiamy, dajemy ulgi grupom widzów spoza Bydgoszczy. Nasze reklamy można zobaczyć na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, w Chojnicach czy w Pile. Stamtąd przyjeżdżają widzowie, którzy wizytę w Operze Nova traktują jak święto, a my wiemy, że oferujemy im spektakl taki, jaki stworzyli realizatorzy na premierze.

Jest pan dyrektorem o najdłuższym stażu w dziejach bydgoskiej opery. Czuje się pan artystą ustabilizowanym?

- W naszym fachu nigdy nie można mówić o stabilizacji. Przy zmieniających się władzach nie ma takiej pewności, co pokazują choćby ostatnie wydarzenia w Operze Narodowej w Warszawie. Musimy mieć natomiast własną strategię, zmierzać do wyznaczonego celu, ale być gotowym na różne kompromisy.

Jaki zatem cel stawia sobie teraz dyrektor Maciej Figas?

- Żeby dożyć do 21 października. A mówiąc poważnie, już po jubileuszu, kiedy będziemy dysponowali w pełni wykończonym gmachem, nasz przyszłoroczny budżet będzie pierwszym w całości przeznaczonym dla samej instytucji, bez dodatku budowlanego. Marszałek województwa często zapowiadał, że gdy inwestycja zostanie ukończona, otrzymamy więcej pieniędzy. Już w tym roku dostaliśmy, ale dopiero rok przyszły pokaże, czym naprawdę dysponujemy.

Dlaczego jubileuszową premierą jest właśnie "Manru" Paderewskiego?

- Na tego typu okazje zawsze przygotowuje się dzieło narodowe, a ja mam dosyć pozostawania w kręgu tych samych tytułów Moniuszki. " Manru" jest operą frapującą, a rzadko wystawianą.

Sądzi pan, że to utwór niedoceniany?

- Postaramy się to udowodnić naszą inscenizacją. I zrobimy wszystko, żeby publiczność była mile zaskoczona.

Jubileusz 50-lecia zamyka pewien okres w dziejach bydgoskiej opery.

- Wieńczy lata starań o coś własnego. Nareszcie jesteśmy "na swoim", we własnej siedzibie.

Już pod koniec lat 50. planowano wybudowanie gmachu dla opery w Bydgoszczy. Ciągle się to nie udawało.

- Jesteśmy najdłużej realizowaną inwestycją w powojennej Polsce. Budowa siedziby Opery Nova trwała 34 lata.

Jak dzisiaj można by scharakteryzować Operę Nova?

- Dysponujemy jednym z najpiękniejszych gmachów w Polsce, o najlepszej akustyce. Mówię to na podstawie relacji tych, którzy do nas przyjeżdżają. Nasza orkiestra jest bardzo dobrym zespołem, chóru też nie musimy się wstydzić. Mocno nadrabiamy zaległości baletowe, Marek Zajączkowski od półtora sezonu powiększa zespół i chcemy konkurować z najlepszymi w kraju. Mamy przedstawienia, które przyciągają publiczność z drugiego krańca Polski, by wspomnieć " Lakme" Delibesa, "Opowieści Hofmanna" Offenbacha czy "Mefistofelesa" Boito.

Przestały wam już dokuczać ciągłe migracje artystów, tak częste w przeszłości?

- Tego zjawiska nie unikniemy. Trudno, z drugiej strony, nie cieszyć się na przykład Tomkiem Sławińskim, który był u nas przez sezon czy dwa, a dziś śpiewa w Operze w Zurychu u boku europejskich sław. Takich migracji mogę sobie tylko życzyć.

Ile tytułów Opera Nova ma obecnie w repertuarze?

- Kilkanaście. W ciągu ostatnich czternastu lat zdjęliśmy ze sceny tylko musical " Promises, promises", po prostu nie miał publiczności. Wszystkie pozostałe pozycje są nadal grane, począwszy od "Strasznego dworu", który wymaga już korekty, i " Nabucca" z 1994 roku aż do "Mesjasza" Haendla, choć wydawało nam się, że ten spektakl w reżyserii Ryszarda Peryta utrzyma się na scenie sezon.

Jaki zatem będzie pięćdziesiąty pierwszy rok Opery Nova?

- Myślimy o "Panu Twardowskim" Różyckiego w choreografii Marka Zajączkowskiego i to byłaby nasza pierwsza baletowa premiera w dziejach Bydgoskiego Festiwalu Operowego. Przymierzamy się do "Holendra tułacza" Wagnera, który pojawiłby się na początku 2008 roku, a wcześniej dalibyśmy coś lżejszego, "My Fair Lady" albo "Bal w Savoyu".

Czy po prawie czternastu latach jest panu łatwiej dzisiaj kierować tym teatrem?

- Na pewno udało mi się stworzyć zespół świetnych współpracowników. Natomiast zmieniające się przepisy, zwiększająca się biurokracja powodują, że pracy nie jest mniej. Pojawiają się ponadto nowe wyzwania, czekają nas wybory, więc być może kolejnym radnym trzeba będzie znów tłumaczyć, czym jest opera.

W tej sprawie ma pan chyba doświadczenie.

- Nieustannie się staram, ale nie narzekam. Najważniejsze, że przez całe 50 lat opera miała oparcie w swoim środowisku. Bydgoskiej publiczności zazdroszczą nam wszyscy. Widok pełnej widowni na codziennych przedstawieniach szokuje gości i zapraszanych przez nas artystów. Do tego trzeba dodać dobrą atmosferę wokół opery w regionie, choć w tym momencie odpukuję, aby nie zapeszyć. A dochodzą nas głosy, że w kraju dobrze mówi się o Operze Nova. I z tego jestem dumny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji