Artykuły

Umysł, inteligencja oraz złudne ego. Rozmowa z Daną Łukasińską

- Po wojnie, gdy nastała w Japonii okupacja amerykańska, tabuizowano skutki bomby. Hibakusha rozpoznawali się na ulicy po oparzeniach czy po kikutach uszu, ale się o tym nie rozmawiało. Dopiero po dziesiątkach lat zaczęły wychodzić wspomnienia tych, którzy w dniach ataku bomby atomowej byli kilkuletnimi dziećmi - Justynie Jaworskiej opowiada Dana Łukasińska.

Justyna Jaworska: Widzę tu nad biurkiem wycinki z gazet, zdjęcia, prawdziwe archiwum! A co na półkach?

Dana Łukasińska: Przed napisaniem "Hibakusha" zebrałam trochę materiałów. Trafiłam na antologię dramatów japońskich "After Apocalypse. Four Japanese Plays of Hiroshima and Nagasaki". Dotarłam też do drukowanej w "Dialogu" sztuki "Przesłuchanie J. Roberta Oppenheimera" autorstwa Heinara Kipphardta. Brałam ten numer (6/1965) do ręki z namaszczeniem, bo wyszedł, kiedy nie było mnie na świecie. Ale przede wszystkim przeczytałam książki, które o Robercie Oppenheimerze wyszły po polsku. Kupiłam dwie jego biografie, żeby mieć do przejścia równe tysiąc stron, bo po pierwszych siedmiuset czułam niedosyt.

Zaraz, coś się chyba najpierw musiało wydarzyć

Zaczęło się od zakochania. Zobaczyłam zdjęcie Oppenheimera w "Polityce", w artykule poświęconym biografiom i po prostu nie mogłam oderwać wzroku od jego oczu. Nie dziwię się kobietom, które za nim szalały, bo chociaż nie był typem klasycznego przystojniaka, miał w sobie coś magnetycznego. Zdawałam sobie sprawę z abstrakcyjności własnych emocji, bo przecież Oppenheimer zmarł w 1967 roku, jednak tak jak w pierwszej fazie fascynacji poczułam, że muszę dowiedzieć się o nim jak najwięcej. No i zaczęłam czytać Szłam też śladami jego lektur. To był człowiek renesansu, który nauczył się francuskiego, żeby przeczytać w oryginale Prousta, a włoskiego na potrzeby "Boskiej komedii". Nie dotrzymałam mu kroku, brak mi jego geniuszu. Owszem, sięgnęłam po "Bhagawadgitę", jego świętą księgę, ale sanskrytu w przeciwieństwie do niego nie opanowałam. (śmiech) A później okazało się, że Laboratorium Dramatu ogłosiło konkurs na monodram i Anna Wieczur-Bluszcz zapytała mnie, czy mam jakiś pomysł. Pomysł był gotowy, musiałam tylko skonfrontować mojego bohatera z ofiarą jego wynalazku. Największy kłopot przy pisaniu miałam z zachowaniem obiektywizmu, by nie usprawiedliwiać nadmiernie kogoś, kto skonstruował bombę atomową.

Jako postać w sztuce budzi sympatię.

Po prostu taki był. Nie znam się na fizyce i z bólem serca dowiedziałam się, że miłością jego życia była mechanika kwantowa Teraz oczywiście trochę żartuję, bo najbardziej interesowało mnie co innego: kwestia odpowiedzialności twórcy za jego dzieło i granice pasji, w nauce, w sztuce. Czy ludzie powinni cały czas zadawać sobie pytanie, czemu służy ich myśl? Czy wynalazek prochu, a potem dynamitu też był błędem? Co ciekawe, sam Oppenheimer pod koniec swojego długiego życia zwątpił w fizykę. Był tak wykończony trwającym wyścigiem zbrojeń, maccartyzmem, nagonką na siebie jako wroga publicznego, że stracił serce do tego, co kochał. Fizyka, jego fizyka, została sprofanowana przez służbę polityce.

Tylko że tragedia Hiroszimy i Nagasaki zdarzyła się naprawdę, nie w auli wykładowej.

Niestety. Zbombardowanie japońskich miast miało podziałać odstraszająco na Związek Radziecki i zakończyć wojnę z Japonią na warunkach Amerykanów. Stany Zjednoczone interweniowały w słusznej, jak utrzymywały, sprawie, bo Japonia faktycznie była wtedy krajem politycznego, religijnego i militarnego fanatyzmu - skąd my znamy te amerykańskie interwencje Bomba atomowa miała początkowo służyć pokonaniu Hitlera i prace nad nią dobiegały końca, gdy Trzecia Rzesza się poddała. W tej sytuacji postanowiono zaszachować nią Rosjan, taktycznie uderzając w Japonię, odwet za Pearl Harbour był jedynie pretekstem. Cel osiągnięto, tylko że zamiast przestraszyć się broni nuklearnej raz na zawsze, zaczęto się w nią zbroić. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, ile w światowych arsenałach spoczywa dzisiaj bomb. O sile rażenia zdolnych zniszczyć całe kontynenty.

O bombardowaniu opowiada hibakusha. To postać wymyślona?

Nie, ktoś taki istniał naprawdę: Tsutomu Yamaguchi dostał jako jedyny podwójny status hibakusha, czyli "człowieka dotkniętego eksplozją". Przetrwał atak atomowy najpierw Hiroszimy, potem Nagasaki. Jako inżynier nie poszedł na front, bo bardziej był potrzebny w fabryce, gdzie zresztą pracowały głównie kobiety, uczennice. Zmarł dopiero w zeszłym roku, mając dziewięćdziesiąt cztery lata, co zakrawa na chichot historii. Aż do śmierci nie opuszczał go lęk egzystencjalny i poczucie winy, że przeżył. Po wojnie, gdy nastała w Japonii okupacja amerykańska, tabuizowano skutki bomby. Hibakusha rozpoznawali się na ulicy po oparzeniach czy po kikutach uszu, ale się o tym nie rozmawiało. Dopiero po dziesiątkach lat zaczęły wychodzić wspomnienia tych, którzy w dniach ataku bomby atomowej byli kilkuletnimi dziećmi.

Robert Oppenheimer musiał wiedzieć, co się stanie.

Oczywiście, tym bardziej że sam pomagał wyznaczać cel: miasta miały być drewniane, nietknięte zniszczeniami wojennymi, by efekt działania bomby był naukowo "czysty". Chciał przetestować bombę, jak każdy naukowiec chce przetestować swój wynalazek. Mówił o tym spokojnie w przesłuchaniu, które liczy trzy tysiące stron maszynopisu. Był zdolny i wrażliwy, ale jakby pozbawiony wyobraźni, empatii? Nie wiem. Jego geniusz został okupiony pewnymi niedoborami czy dziwactwami, nie znosił na przykład muzyki, na koncertach wariował z bólu. Był też chłodnym ojcem i mężem, unieszczęśliwiał bliskich, chyba nie bardzo umiał kochać. W hinduizmie, jego religii z wyboru, miłość, przywiązanie, namiętność postrzegane są jako ograniczenia, coś, co wzmacnia "złudne ego" i nie pozwala na narodziny prawdziwej wolności, więc może naprawdę genialny fizyk wziął sobie do serca przesłanie boga Sziwy? Nie rozumiem go, choć tyle o nim wiem. I to jest fascynujące.

Monodram o Oldze Tschechovej, z Trzecią Rzeszą w tle, powstał podobną metodą badań nad materiałami.

Lubię pracować w ten sposób. Przeszłość jest bardzo inspirująca. A odnajdywanie w niej analogii do współczesnych czasów jest moją pasją. Siedzę teraz nad projektem pod roboczym tytułem "Art deco", inspirowanym malarstwem Łempickiej. Pomysł polega na "wchodzeniu" do jej obrazów. Mają z tego powstać opowieści o poszukiwaniach swojego miejsca na ziemi, o dziejowej potrzebie zmian, o migracjach. Oddam głos modelom Łempickiej. Jedną z postaci ma być maleńka muszka owocówka, Drosophila melanogaster, z obrazu martwej natury. Na tej muszce robiono w latach trzydziestych badania genetyczne, sprawdzano mechanizmy dziedziczenia. I dla mnie ona jest poetką genetyki, w końcu nie bez powodu po grecku Drosophila nazywa się Ciemnobrzuchą Miłośniczką Rosy (śmiech)

I też można utonąć w jej oczach?

Może nie aż tak, ale lubię wysoką temperaturę emocji, kiedy piszę na jakiś temat. Potrzeba researchu bierze się na pewno z chęci odkrywania, tropienia i bycia wiarygodną oraz z poczucia ciągłej niewiedzy. Bo na przykład, że wrócę do muszki, trop genetyczny z lat trzydziestych doprowadził mnie do eksperymentów przeprowadzanych przez Niemców w obozach koncentracyjnych. Sama z siebie raczej nie sięgnęłabym po tak drastyczne lektury.

Skoro już mowa o Niemcach - jak odebrali niedawne czytanie "Olgi" w Berlinie, podczas Slamu Teatralnego?

Trudno powiedzieć, należałoby zapytać publiczność, ale nie okazała niezadowolenia czy znudzenia. Zdumiał mnie tylko prowadzący dyskusję, Dirk Pilz, który zapytał mnie: "Nie ma pani wrażenia, że ten temat już dawno przerobiliśmy?". Jakby tematy takie jak nazizm czy eksplozje bomb atomowych mogły być raz na zawsze przerobionymi i zaliczonymi lekcjami. Wydaje mi się, że traumatyczne doświadczenia ludzkości winny być stale obecne w naszej pamięci. Nie wiem, dokąd zmierza świat. Mój syn już przestał się uczyć, bo twierdzi, że w obliczu zapowiadanej na ten rok katastrofy nie warto (a raczej się nie opyla). Ale jeśli koniec świata nastąpi, to z winy człowieka. Jesteśmy gatunkiem mocno ekspansywnym, brutalnym i egoistycznym. A co gorsza, i tego też dowodzi historia Oppenheimera, nie chroni nas przed nami samymi żadna wiara.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji