Artykuły

Strzelaj albo nie pisz. Rozmowa z Zytą Rudzką

- Ciekawe, że od kilku osób, które czytały moją sztukę, usłyszałam to samo: że przekroczyłam jakąś granicę, że to jest antyżydowskie, antypolskie, tak czy owak może wulgarne. Uważam, że dramat to nie poradnik zachowania się przy stole, można się wypowiadać niestosownie - Justynie Jaworskiej opowiada Zyta Rudzka.

Justyna Jaworska: W "Krótkiej wymianie ognia" rozpoznaję twoje dawne obsesje.

Zyta Rudzka: Bo autorka pozostaje ta sama. (śmiech) Moim ważnym tematem jest rozpad wspólnoty, jak zawsze rodzinnej, ale też historycznej społeczności Polaków, Żydów i Niemców. Szukałam formy, która pomogłaby mi o tym opowiedzieć i postanowiłam napisać komedię gangsterską o charakterze żałobnym. Sięgnęłam po epicedium, czyli grecki utwór elegijny użyty po raz pierwszy przez Symonidesa, tylko że zmodyfikowałam jego retorykę. Wykorzystałam takie części jak opłakiwanie czy ukazywanie zasług zmarłego (a u mnie zasług śmierci, bo śmierć tu wkracza jako osobna siła), ale powtórzyłam je po kilka razy, zapętliłam jak refreny. Dzięki temu ze struktury linearnej zrobiło się koło: rzecz zaczyna się i kończy prologiem, nie dochodzi do pocieszenia ani do przepracowania straty. Nie ma katharsis, nie ma uwolnienia.

Za to jest jatka - twoje postaci strzelają do siebie słowami.

W tym strzelaniu bywają romantyczne. Fiksacja każdej na własnym cierpieniu powoduje, że walą na oślep, tracąc przeciwnika z oczu. Żyd, Niemka, Polacy...

Mówiłaś, że to będzie sztuka o pogardzie.

Tak, pogarda jest tutaj czynnikiem dekompozycyjnym, rozsadza wspólnotę, a zarazem uniemożliwia pełne odczucie straty. Cierpienie moich bohaterów nie może być po prostu żydowskie, polskie czy niemieckie, bo zawsze jest jednostkowe - oni się nie potrafią odnaleźć w jakimś ogólnym losie i dzięki temu pogodzić, także sami ze sobą. Każdy siedzi jak nornica we własnym okopie. I chociaż pogarda uniemożliwia moim bohaterom bycie razem, to każdego z osobna jakoś buduje, dozbraja, właśnie w opozycji do pogardzanej reszty. Może jedna Zuzanna, stara kobieta, która nie pochowała w czasie wojny swojej żydowskiej koleżanki i próbuje to po latach odkupić, wyzbywa się pogardy i przechodzi do końca cykl żałobny. Za cenę tego jednak, że odcina sobie nogę. Sztuka zaczyna się od zakopania psa, a kończy zakopaniem nogi.

Ponure to wszystko, więc dlaczego takie śmieszne?

Zajmowałam się już wcześniej pamięcią o Zagładzie, na przykład w powieści "Ślicznotka doktora Josefa", ale przytłaczał mnie ciężar tego tematu. Poczułam wreszcie, że sama jestem śmieszna i żałosna w tym swoim napuszonym przejęciu, w tym rozpamiętywaniu. I że muszę ten ciężar zrzucić, jeśli mam iść dalej. Dlatego moje postaci nie liczą się z poprawnością polityczną i wreszcie mówią sobie to, o czym się zazwyczaj tylko myśli, bez werbalnej trzymanki - jakby żarły jakieś serum prawdy. W efekcie wychodzi niekiedy zabawnie. A humor, wiadomo, potrafi wzmocnić dramatyczny efekt i jednocześnie pozbawić go koturnowości. No i główny wątek Żyda z Teksasu, który odwiedza ziemię przodków i jedzie do Auschwitz, miał być przecież komediowy.

W sposób perwersyjny?

Opowiadam o podstawowych popędach, walczę z autocenzurą, więc siłą rzeczy mogę również naruszyć poczucie smaku odbiorcy. Ale prawdziwa perwersja tkwi przecież w tych wycieczkach do Oświęcimia, w kiczu obozowym, w hotelikach, w pocztówkach...

Widziałam takie kartki z wiadomą bramą i różą, "Pozdrowienia z Auschwitz"!

I ta róża sporo mówi o naszym dzisiejszym postrzeganiu Zagłady, o jakimś tandetnym sentymencie. Moi bohaterowie też są sentymentalni, przecież wrogie napięcie między nimi bierze się nie tylko z zakłamania, ale i z rozczarowania, że ich wymiana ognia, ognia erotycznego, była taka krótka.

Bo opłacona w ramach "czarnej turystyki"?

No właśnie, czarna turystyka, z tym przemysłem holokaustowym to jest wstydliwy problem. Nie bez przyczyny moja bohaterka przewodniczka pracuje jako dezinformacja turystyczna. Używa nakładek na słowa: lasek brzozowy w Polsce, zagraniczny obóz w Polsce, lud chrustu, bo nie tak łatwo sobie poradzić z faktem, że jesteśmy znani przede wszystkim jako kraj obozów. Jak tu z tego zrobić nasz towar eksportowy i jeszcze uspokoić sumienie?

Cieszę się, że drukujemy twoją sztukę niedługo po dyskusji na temat książki Grzegorza Niziołka o teatrze Zagłady. Bo to jest rzecz także o tym, że takich sztuk u nas nie było.

Czytałam książkę profesora Niziołka już w czasie ostatnich prac nad "Krótką wymianą ognia". Dzięki niej pozbyłam się resztek niepewności i zradykalizowałam się. Rozpoznałam u siebie wiele lęków związanych z pisaniem o reakcjach na odprysk cudzej śmierci. Niziołek pokazuje, jak w teatrze żydowskie tabu jednak poruszano. Ale najczęściej melancholijnie, poważnie i nie wprost, a ja miałam już dosyć swojej własnej melancholii. Pomyślałam, że czas zacząć strzelać, że dalej już w to brnąć nie można. W czasie komuny było takie hasło na murach: "Strzelaj albo emigruj!". Ja je zmodyfikowałam: "Strzelaj albo nie pisz!".

No i pojechałaś po bandzie, chyba ostro jak nigdy wcześniej.

Ciekawe, że od kilku osób, które czytały moją sztukę, usłyszałam to samo: że przekroczyłam jakąś granicę, że to jest antyżydowskie, antypolskie, tak czy owak może wulgarne. Uważam, że dramat to nie poradnik zachowania się przy stole, można się wypowiadać niestosownie. Kiedy pisałam, nie miałam w ogóle wrażenia, że coś przekraczam. Wyobraziłam sobie rodzaj makiety: ustawiłam postacie, które się na różne sposoby nie mogą dogadać, chociaż wyrzucają z siebie salwy słów, no a potem to już samo poleciało. Gdyby tę makietę przenieść w wojenne realia, relacje między postaciami mogłyby być podobne. Ale kluczem miała być dezinformacja.

To się udało, w niektórych momentach trudno się połapać...

Bez przesady, to jednak nie kalambur. Forma w pewnym stopniu ma odpowiadać treści. Sztuka o braku porozumienia miała być celowo nie do końca klarowna.

Czytałam kilka kolejnych wersji tej sztuki i podejrzałam twoją metodę pracy: skracasz kwestie, zagęszczasz, szyfrujesz. Nie boisz się, że za bardzo?

Mam nadzieję, że pewna nieprzejrzystość w warstwie tekstu uruchamia wyobraźnię i może podsuwać rozwiązania sceniczne. Nie chciałabym, żeby to była taka łatwostrawna pulpa wyrosła na gruncie sitkomu codzienności. Ale z drugiej strony nie chciałabym wcale nosić ciągle etykietki autorki trudnej. Słyszy się narzekania, że polski dramat jest trudny, że jest smutny, w związku z czym reżyserzy boją się po niego sięgać. Nie wiem, skąd ten brak odwagi. Przecież tekst musi wymykać się oczywistości. Bo jeśli dramat nie stawia żadnego oporu, to po co się do niego zabierać?

To jak z poezją?

Trochę tak, sama lubię chodzić na sztuki poetyckie a nawet transowe, które działają jak podmuch energii. Nawet jeśli nie wszystko rozumiem na poziomie zdania, to takie przedstawienie potrafi katapultować w inny wymiar. Może się mętnie wyrażam, nie chcę się też nadmiernie egzaltować, chodzi mi po prostu o teatr, który nie buduje świata z gotowych elementów.

Od jakiegoś roku piszesz małe prozy poetyckie dla miesięcznika "Teatr". Czarne trochę, takie szkice węglem.

O pisanie felietonów literackich poprosił mnie redaktor naczelny Jacek Kopciński, którego wieloletnie już zainteresowanie moimi dramatami jest dla mnie ważnym wsparciem, a często twórczą konfrontacją. Nie wiem, dlaczego cały czas piszę o strasznych rzeczach. Przecież sunę przez sielski krajobraz mego życia w radosnych podskokach a przede mną bieży baranek. (śmiech) Ale rzeczywiście piszę węglem, a raczej smołą - takie do mnie przychodzą smoliste obrazy. Nie dosyć, że czarne, to jeszcze się nie chcą odkleić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji