Artykuły

Czemu nie As

Motto: (Herman do "Damy Pikowej") ...niech się pani nie boi. Ja nie mam zamiaru krzywdzić pani... (Puszkin)

PANIE REDAKTORZE,

oto premierowe emocje łódzkiej "Damy Pikowej" mamy już poza sobą i nie będzie przesadą jeśli na wzór cytowanego w programie pierwszego jej przed 77 laty reżysera, Kondratiewa, przyznam się może nie tyle do "chaosu w głowie", ile do "masy wrażeń", które jednak trzeba będzie uporządkować jeszcze przed zalecanym przez wspomnianego wyżej petersburskiego mistrza ponownym "nawiedzeniem" tego operowego spektaklu. Spróbujmy, owe liczne a różnorodne wrażeń: a przekazać w takim porządku, w jakim je odbieraliśmy A więc pięknie brzmiący, wycyzelowany przez dyr. Latoszewskiego wstęp orkiestrowy, swym posępnym minorem przepowiadający tragizm przegranej walki o szczęście... Kurtyna idzie w górę... Na scenie park. To wiemy z libretta, lecz to co widzimy naprawdę jest chyba antyparkiem. No cóż, istnieją dziś antypowieści, antypamiętniki, czemu nie może istnieć antypark? Umowne, martwe kikuty umownych drzew na tle solidnego, aż krzepkiego w swym braku wszelkich cech umowności żelaznego parkanu... Z pierwszymi dźwiękami śpiewu ów niepokojący kontrast ustępuje miejsca innemu: rażącej dysproporcji między pełnymi, świetnie postawionymi i nośnymi głosami Surma (Michał Marchut), hrabiego Tomskiego (Eugeniusz Nizioł), a dalekim od tych walorów, słabym mimo wkładanego weń fizycznego wysiłku głosem Czekalińskiego (Eugeniusz Szynkarski). Wreszcie postać tragicznego bohatera, Hermana (Jerzy Orłowski), mimo widocznej muzykalności, dobrej dykcji i zadowalających warunków głosowych reżysersko ustawiona jakoś zbyt spazmatycznie, żeby nie powiedzieć - histerycznie, i to już od pierwszej odsłony, gdy me jest on jeszcze opętany przez demona hazardu, ani prześladowany widmem hrabiny, lecz jest zwyczajnym, zakochanym, młodym oficerem. Tymczasem kazano mu miotać się już od początku i na domiar złego ucharakteryzowano i ubrano tak, że trudno pojąć, jak młoda i piękna Luiza mogła zapałać doń tak gorącym uczuciem... Wprawdzie nie szata zdobi człowieka, ale istnieje małe prawdopodobieństwo, by urocze stworzenia, w jakiejkolwiek by to nie było epoce szalały za młodzieńcami strojnymi z umysłu w karawaniarskie szaty. I to na tle morza kolorowych szamerunków i akselbantów u potencjalnych rywali! Tak jak w spektaklu tym antycypowano opętanie Hermana, tak też uczyniono z widmem Hrabiny. W rzeczy samej tego co ujrzeliśmy już w akcie pierwszym inaczej nazwać nie można! Czemu tak bezkrytycznie uwierzono powieściowemu obrazowi tej postaci, nakreślonemu w "Śmierci poety" przez Leonida Grossmana, a nie życiowej prawdzie, że piękne rysy i wdzięk kobiecy emanują nawet spoza dostojnego brzemienia starości? Tak to niepotrzebne poszukiwania realiów historycznych w rodzaju za pewne "prawdziwego" moderunku oficera wojsk inżynieryjnych, jak i "nieprawdziwej" Hrabiny, gwałtem upodobnionej do pokracznego obrazu księżnej Golicyny, ujemnie zaważyły na psychologicznej podbudowie łódzkiej koncepcji inscenizacyjnej dramatu.

Pojawiająca się już w pierwszej odsłonie postać hermanowskiego rywala, księcia Jeleckiego (Jerzy Jadczak), świetnie realizująca swą partię wokalną, wydaje się z kolei zbyt powściągliwa zarówno w manifestowaniu swego uczucia wobec ukochanej, jak i chęci zemsty zastąpionej w siódmej odsłonie czymś w rodzaju melancholijnej rezygnacji, niczym nie usprawiedliwiającej kulminującego scenę tragicznego wyzwania...

Rozsunięcie kurtyny z początkiem drugiej odsłony rozwiewa we mnie cicha nadzieję, że skrótowość obrazu wspomnianego wyżej parku jest może prologiem do nowoczesnej koncepcji scenograficznej całości (pamięta Pan, Redaktorze, jak chwaliliśmy za to "Rigoletto"!). Nic z tych rzeczy. "Grzeczny", udrapowany jedwabiem buduarek panieński a mimo to jakoś nieprzytulnie rozciągnięty wszerz, każe nadzieję tę porzucić. Że scenograf spektaklu (Aleksander Jędrzejewski) nosił w sobie zawiązki jakiegoś unowocześniającego zamysłu, o tym zdają się świadczyć nieśmiało realizowane skrótowe uproszczenia oprawy plastycznej odsłony trzeciej (klasycyzująca rotunda pałacu) i czwartej (dwupoziomowe wnętrze pałacu Hrabiny). Zamysł ten zarzucił jednak w trzech ostatnich odsłonach na rzecz bezproblemowego realizmu, najkorzystniej skrystalizowanego w obrazie nabrzeża Newy. Z muzycznie bogatej odsłony drugiej powiało i Florencją, w której Czajkowski tworzył "Damę Pikową", i nostalgią za jego rosyjską ojczyzną. Wdzięczny duet Lizy z Paulina (Halina Romanowska-Wojtyra i Alicja Pawlak), oddany czyste z Idealnie wyrównaną dynamiką obu partnerek, romans Pauliny, to ładne akcenty tej sceny. Szkoda, że - jak na złość - skażone komicznym pomysłem wymachiwania rękami nad makieta delikatnego w swej naturze, wątłego klawikordu. Oj ktoś tu czegoś z piedestału muzycznej odpowiedzialności za spektakl nie dopilnował, a może zbyt łatwo uległ!

Halina Romanowska-Wojtyra, kreująca rolę uroczej, miotanej konfliktem uczucia i rozsądku Lizy, wnuczki "Damy Pikowej", ma głos urzekający zarówno barwą, jak i wspaniałą, brzmieniowo wyrównana skalą. To głosowe bogactwo, wsparte świetnymi warunkami aparycyjnymi i dobrym aktorstwem, aż się prosi o udoskonalenie niebagatelnego przecież czynnika jakim jest dobra dykcja. Jeszcze krok w tym kierunku a zniknie ostatni drobny cień z tej pięknej śpiewaczej sylwetki.

Czas wrócić do tytułowej postaci, tak zdeformowanej charakteryzacją, że aż dziw bierze, iż kreująca ją Maria Narkiewicz czyni to bez protestu. T czyni to znakomicie. Gdybyż to nie uczyniono ? niej widma już w pierwszej scenie... Jak wspaniale odbierałoby się jej zachwycająco podaną w czwartej odsłonie starofrancuską ariettę, relikt tak już dziś odległej młodości, gdyby odrażająca rzeczywistość przesadzonej in minus charakteryzacji nie niwelowała znacznej części naszego wrażenia. Nie straszmy widzów Marią Narkiewicz! Zbyt dobrze gra i zbyt pięknie śpiewa, by czynić z niej negatywna bohaterkę z "Jasia i Małgosi" Humperdincka! W tym stanie rzeczy może i dobrze uczyniono usuwając scenę zabawy dziecięcej z pierwszej odsłony: gdyby tak te dzieci natknęły się w parku na Hrabinę Strach pomyśleć...

Balet realizujący koncepcję choreograficzną Witolda Borkowskiego miał dwie okazje do popisu: pięknie skomponowaną scenę pasterską do quasi-mozartowskiej muzyki w odsłonie trzeciej, i taniec huzarów w odsłonie ostatniej. Pierwsza okazja dała pewien niedosyt w zakresie precyzji (synchronizacji) zespołowego wykonania, druga - wolna już od tak wiele wymagających od wykonawców, -muzyków czy tancerzy rygorów klasyki - odznaczała się dobrym tempem i iście huzarskim wigorem.

Przygotowanie muzyczne chóru (Mieczysław Rymarczyk i Marian Toroń) zasługuje na wiele pochwał. Sporo zrobiono tu przede wszystkim w zakresie poprawności dykcji i wyrównania dynamicznego poszczególnych głosów zespołu. Z premiery na premierę coraz lepiej gra zespół symfoniczny Opery Łódzkiej prowadzony doświadczoną ręką jednego z najwybitniejszych dziś w Polsce znawców operowego rzemiosła, dyr. Zygmunta Latoszewskiego. W zespole dziś już nie ma słabych punktów. Wszystkie grupy odznaczają się dość wyrównanym poziomem technicznym i zadowalającym brzmieniem. Szczególnie pięknie wypadły wstępy orkiestrowe przed poszczególnymi odsłonami, wycyzelowane - jak się rzekło - świetnie wprowadzające w nastrój każdej ze scen. Szkoda tylko, że na sali w dniu premiery prasowej znalazło się tylu kaszlących widzów... Cóż, aura to już i listopadowa...

Panie Redaktorze, proszę nie marszczyć brwi po przeczytaniu mego kolejnego listu, i to znów o "niemożliwym dziele sztuki", operze. Wydaje mi się jednak, że od czasu do czasu trzeba także trochę ponarzekać. Tym razem jest to o tyle celowe, że winno zwrócić uwagę na konieczność zachowania w każdorazowej realizacji dzieła operowego wszystkich konsekwencji pojęcia jedność w swej złożoności tego gatunku sztuki. A pojęcie to nie znosi stylistycznej mieszaniny, nieujednoliconych koncepcji reżyserskich, muzycznych, scenograficznych, jednym słowem nie znosi spłyconego pojęcia demokracji. Kwitnie zaś, gdy wysiłek różnorakich kolektywów artystycznych podąża za jedną, globalną, wypływającą z hegemona tej formy dramatycznej - muzyki - naczelną koncepcją całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji