Artykuły

Nie ma "Antygony" bez Kreona

"Tragedia powstaje, jeśli każda z przeciwstawionych sił jest jednako uprawniona" - napisał przed laty Albert Camus

Co się dzieje, kiedy owa równowaga sił zostaje zakłócona, można się przekonać, oglądając "Antygonę" Sofoklesa na zielonogórskie i scenie. Reżyser Krzysztof Rotnicki zlekceważył bowiem, czy też nie docenił podstawowej zasady tragedii. W jego przedstawieniu rację od początku do końca ma Antygona. Kreon natomiast jest okrutnym, głupim i tchórzliwym tyranem, który cały swój aparat władzy wytacza przeciw jednej słabej dziewczynie. Konsekwencja, z jaką przeprowadzono ów reżyserski zamysł, zemściła się na inscenizacji w sposób bardzo istotny.

Oczywiście, nie ma mowy o tragedii. Nie ma i być nie może, bo z dwu jednako uprawnionych sił pozostała jedna - uciśniona niewinność. Naprzeciw odzianej w białą szatę Antygony staje Kreon: w narzuconym na ramiona wojskowym płaszczu w otoczeniu umundurowanych strażników i tajniaków w prochowcach jako żywo przypomina przywódcę junty, który boi się o świeżo zdobyty stołek.

Zęby nie było absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, jak straszny to despota, na scenie pojawia się chór przyodzianych w łachmany ludzi, którzy nic nie mówią, tylko trwożliwie spoglądając na boki, przemykają przez scenę. Muszą to robić, bo Kreon budzi grozę od pierwszego bardzo zresztą efektownego wejścia: w tle sceny odsłania ją się nagle ukryte drzwi, oślepiając widza zimnym blaskiem królewskich komnat. Przez chwilę można ulec złudzeniu, że oto objawił się gromowładny Zeus.

Czy można się dziwić, że widz z ulgą przyjmuje dotkliwe kary, jakie spotykają bezwzględnego despotę? Żal Antygony, żal Hajmona i Eurydyki, ale co do Kreona... Dobrze mu tak, niech ma za swoje!

Przerysowuję, ale nie tak bardzo, jakby się to na pozór mogło zdawać. I robię to nie bez celu. Bo ogląda się ten spektakl, momentami zaskakujący urodą teatralnej formy, z żalem. Ze stracono szansę, która była - może jeszcze jest? - blisko. Mogliśmy bowiem zobaczyć tragedię o uniwersalnej wymowie. O niezmiennym od tysięcy lat konflikcie jednostki i państwa, obywatela i władzy. Mogliśmy zobaczyć pełen namiętności dramat człowieka który tę władzę sprawuje. Wszystko to pozostało w sferze możliwością.

Nie pierwszy to, i zapewne nie ostatni, wypadek przy pracy z "Antygoną" na polskich scenach. Nie pierwszy raz dramaturgiczna materia broni się przed natrętnie uwspółcześniającymi reżyserskimi zabiegami. A broni się tym ostrzej, im słabsze argumenty, które owe zabiegi mogą motywować Tu brak ich zupełnie.

Sztafaż władzy, w który wyposażono Kreona w zielonogórskim spektaklu, osłabia, by nie rzec - znosi równowagę sił niezbędną dla zaistnienia tragedii.

Zasadne jest pytanie, czy w pojedynku racji pełną równo wagę. zachował sam Sofokles. Autor bardzo się o to starał, ale chyba nie ma dzieła przypadku w tym, że czytelnicze sympatie układają się nierówno. Oczywiście, na korzyść Antygony. Bo młoda i niewinna. Bo odważna i bezkompromisowa. Bo kochająca i zdolna do najwyższych poświęceń. Bo wreszcie słabsza od Kreona, który ma za sobą siłę władzy.

Ale czy tylko siłę? Są przecież i racje.

Po śmierci siostrzeńców - Polinika i Eteoklesa Kreon zostaje prawowitym władcą Teb. Tych samych Teb, które niedawno oglądały podstępne walki o władzę między braćmi. Tych samych, które dopiero co, przeżyły wojnę wywołaną przez Polinika: wygnany udał się przecież do Argos i poślubiwszy córkę tamtejszego króla, razem z teściem podjął zbrojną wyprawę przeciw ojczystym Tebom, by zginąć w bratobójczym pojedynku z Eteoklesem.

Kreon zakazuje grzebania pierwszego z braci: nie można prawości traktować na równi z nieprawością, a zdrajcy z bohaterem. Zakaz ma wymowę ostrzeżenia: dość już walk o władzę, po czasie gwałtownych burz państwo potrzebuje spokoju.

Nie wiadomo, co czuje Kreon, gdy mu donoszą, ze osobą która złamała jego zakaz, jest Antygona: córka siostry, narzeczona syna. Cofnąć się nie może - wszak wcześniej złożył deklarację, że za najgorszego uważałby pana, który nad dobro publiczne kładłby zysk przyjaciół.

Różni się od Antygony nie tylko mocą władzy, ale i ciężarem odpowiedzialności: ona odpowiada jedynie za siebie, on - za Teby. Zabiega więc o stworzenie silnego państwa i robi to w jak najlepszej wierze, skażonej może nieco gorliwością neofity lub ostrożnością świeżo poparzonego który na zimne dmucha.

To są racje Kreona, których na scenie, niestety, zabrakło. Leszek Polessa nie próbuje w żaden sposób bronić postaci, którą gra. Jego Kreon budzi grozę i strach, ale na próżno szukać w nim żywego człowieka, który czuje, kocha i - rządzi, błądząc przy tym i drogo za błędy płacąc. Miast głęboko tragicznego bohatera, oglądamy postać z politycznej szopki. Małgorzata Wower stworzyła przekonującą, młodzieńczo żarliwą, bezkompromisową ale i bezwzględną Antygonę. Tyle, że nie ma to większego znaczenia. Bo Antygona nie może istnieć bez Kreona.

Piękna scenografia Jerzego Rudzkiego (spalona słońcem ziemia z samotnym kikutem drzewa) i wspaniale budująca nastrój elektroniczna muzyka Jerzego Bechyne wprowadzają widza w świat uniwersum.

Gotowe jest tło tragedii. I tylko tragedii brak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji