Artykuły

Śmierć wyzwoleniem

"Antygonę" oglądaliśmy w Szczecinie 9 lat temu na scenie Teatru Współczesnego. Tamto przedstawienie reżyserował Marek Okopiński w bardzo okazałej dekoracji Janusza A. Krassowskiego. I realizatorzy, i wykonawcy, a zwłaszcza Danuta Chudzianka w roli Antygony zebrali za to przedstawienie wiele pochwal.

"Antygonę - pisał o nim wówczas Zygmunt Greń - gra Danuta Chudzianka - w pierwszych scenach, wydaje się, zbyt ascetycznie, nawet ubogo. I to jednak okazuje się świadomą grą reżysera. Na tle wspaniałej i nieco patetycznej dekoracji przedstawiającej wielkie schody, od proscenium niemal w górę, zaprojektowanej przez Janusza A. Krassowskiego, rozgrywa on dramat zwyczajnej dziewczyny, która prostymi słowami opowiada o swoim moralnym obowiązku, jakiego chciałaby jej odmówić brutalna, niemal sadystyczna obsesja władcy".

Przypominam o tamtej "Antygonie nie bez powodu. Po prostu wydaje się, że Janusz Bukowski, decydując się na kolejną realizację wielkiej tragedii Sofoklesa, w tym samym zresztą sprozaizowanym przekładzie Stanisława Hebanowskiego i - co również nie jest bez znaczenia - z tą samą odtwórczynią Antygony, mu-.Siał mieć po temu ważne artystyczne racje. Należy przypuszczać, iż uważał, że ma w tej sprawie coś nowego do powiedzenia.

I rzeczywiście - obecna "Antygona" jest zupełnie niepodobna do tej sprzed 9 lat. Nie tylko dlatego, że antyczna tragedia rozgrywa się w zamkowej Sali Księcia Bogusława. Ta sala, prawdopodobnie, była jedną z głównych pokus, które zaważyły na decyzji Bukowskiego, aby jeszcze raz pokazać publiczności szczecińskiej "Antygonę".

Po niedawnej premierze w tej samej sali "Księcia Niezłomnego" mamy sposobność znów się przekonać jak wiele możliwości dla inscenizatorów kryje jej wnętrze. W tym przypadku scenografia została sprowadzona do najprostszych elementów. Ta prostota, to osobisty sukces Jana Banuchy - autora scenografii. Banuchę znamy dobrze w Szczecinie z wielu interesujących opraw scenicznych. Przypomnę chociażby "Oskarżyciela publicznego", "Powrót Odysa", "Jana Macieja Karola Wścieklicę", "Damy i huzary", a ostatnio "Przedwiośnie". W sali zanikowej Banucha też miał już okazję zaprezentować swoją inwencję. To on był autorem sceno rafii "Snu nocy letniej" i "Świętej Joanny". Teraz, w przedstawieniu "Antygony" zaskoczył nas wyrafinowaną prostotą. Odwrócił układ sali, wykorzystując drzwi wejściowe jako bramy pałacu Kreona. Przed nimi miejsce akcji, ta umowna tutaj scena, najzupełniej pusta przestrzeń, wyłożona kamieniami i grubym żwirem. Jedynym architektonicznym elementem jest mała, kamienna studzienka. Taką też kamienistą ścieżką jest przejście między rzędami widzów, prowadzące aż do kulis. Inaczej mówiąc, znajdujemy się na tebańskim placu i jesteśmy jak gdyby uczestnikami dziejących się tam wydarzeń. Postaci tragedii tylko dwa razy pojawiają się wysoko na krużgankach. W ten sposób została rozegrana scena, w której Kreon przemawia do mieszkańców Teb.

I kostiumy. Antygona i Ismena zjawiają się jedynie w białych zwykłych chitonach. Chiton Kreona jest nieco bardziej ozdobny, skórzany, podobnie strój Hajmona, Strażnik ma na sobie kozie skóry, Koryfeusz natomiast obcisłą skórzaną kurtkę i takież spodnie.

Zgodnie ze współczesną już tradycją Bukowski zrezygnował całkowicie z chóru, sprowadzając go do jednej postaci, czyli Koryfeusza. Nie pozwolił mu jednak stać z boku, być jedynie obserwatorem i interpretatorem Scenicznej akcji. Koryfeusz jest tutaj jak gdyby pełnoprawnym uczestnikiem tragedii, jak inne jej postaci. Co istotne, Koryfeusz, to nie żaden starzec, ani nawet dojrzały mężczyzna. J. Bukowski powierzył tę rolę młodemu aktorowi, debiutującemu dopiero na scenie. Karol Gruza, jako Koryfeusz, nadał tej postaci jakiś nowy sens, odświeżył jakby mądrości zawarte w jej komentarzach, nasycając je młodzieńczą emocją i jakimś wewnętrznym żarem. Nawiasem mówiąc jest to jeden z bardziej udanych debiutów, których nie brak w bieżącym sezonie na szczecińskich scenach.

Wyznam, że premierowe przedstawienie nie budziło we mnie specjalnego zachwytu. Po premierze słyszało się zresztą o nim bardzo sprzeczne opinie. Cóż, zdarza się w teatrze, że pierwsza konfrontacja z publicznością nie wypada talkiem pomyślnie. Składa się na to mnóstwo powodów, które trudno w tym miejscu roztrząsać. Wspominam o tym, bo po następnych przedstawieniach moje uprzedzenia prawie całkiem zniknęły. Jeżeli więc ewentualnie ktoś odczuwał to samo po premierze, to gorąco zachęcam do powtórnego obejrzenia "Antygony".

Sama Antygona D. Chudzianki też jest całkiem inna, niż przed laty. W tej postaci nastąpiło jak gdyby połączenie kobiecej i artystycznej dojrzałości. Antygona Chudzianki, to jeszcze młoda kobieta, ale już nie młodziutka dziewczyna. Ma w sobie tą dojrzałość, która bardziej przekonywająco uzasadnia jej przywiązanie do braci i jej bunt przeciwko światu, który reprezentuje Kreon. Bunt przeciwko życiu. Bo tragizm takiej właśnie Antygony nie polega tylko na jej moralnym obowiązku przeciwstawienia się rozkazowi Kreona i pogrzebania ciała Polinika z całą świadomością konsekwencji, jakie ją za to czekają. Antygona, córka Edypa, w sytuacji, w jakiej się znalazła, jest jak gdyby opętana myślą o śmierci, szuka jej. Upór, z jakim do tego dąży, zdaje się nas przekonywać, że bunt przeciwko Kreonowi i pogrzebanie ciała brata są dla niej tylko środkiem do celu, a nie celem samym w sobie. A właściwie dlaczego miałoby tak nie być? Córka kazirodczego związku Edypa i Jokasty, siostra Eteoklesa i Polinika, którzy zginęli w bratobójczej walce - czy to niedostateczny powód, aby nie mieć ochoty do życia? Jeżeli w dodatku nadać temu można konkretny sens, występując przeciwko Woli Kreona, który swoim brutalnym rozkazem łamie prawa boskie - czegóż chcieć więcej dla szukania zadośćuczynienia dla siebie we własnej śmierci? To jasne - trzeba być do głębi udręczona życiem, mieć pełnię świadomości powikłania swego losu, aby tego chcieć. I dlatego nie może to dotyczyć Ismeny, zbyt młodej i zbyt słabej, aby szukać z tego wyjścia w samozatraceniu się.

Należy dodać, że takie, a nie inne motywy działania Antygony nie osłabiają bynajmniej jej racji w starciu z racjami Kreona. Wręcz przeciwnie - im głębsza i tragiczniejsza jest Antygona, tym bartnej głębokie i ludzkie są jej racje, a w rezultacie tym bardziej nie do przyjęcia jest pycha i zadufanie Kreona.

To dążenie do śmierci przez Antygonę też ma zresztą swoje granice. W decydującym momencie, kiedy rzecz staje się już nieuchronna, Antygona - Chudzianka jakby waha się i jakby dopiero teraz zrozumiała, co ją czeka, wyraża przejmujący żal za życiem. Jest to jedna z najbardziej wzruszających scen w całym przedstawieniu.

A sam Kreon, to znaczy Bohdan A. Janiszewski? Jakie są motywacje jego działań, jakie idee głosi i jakie ma dla nich argumenty? Ostatecznie Sofokles nie odmawiał całkowicie racji Kreonowi, chociaż opowiedział się za Antygoną. Łamiąc swoim rozkazom niepisane prawa wszelkiego istnienia, a więc prawa boskie, Kreon nie mógł ujść swego przeznaczenia, ale przecież jest on zarazem wyrazicielem jakiegoś racjonalnego porządku świata, jakiejś hierarchii wartości mającej zapewniać ten porządek.

O jaki porządek chodzi? Kiedy Kreon pojawia się na górze i przemawia do Tebańczyków, rzecz zapowiada się interesująco. Słyszymy przemówienie zabarwiono najczystszą demagogią. Coś dobrze znajomego można wyczuć w tym samozwańczym władcy silnej ręki. Liczy się karność, ślepe posłuszeństwo, bezwzględna lojalność wobec władzy. To podobni jemu chcieli nie tak dawno jeszcze zapanować nad całym światem, a ich pogrobowcy dotąd dają o sobie znać. Taka propozycja interpretacji Kreona zdaje się być nieźle pomyślana. Niestety, sprawdza się tylko na początku, bo później Janiszewskiemu brakuje już konsekwencji.

Miałem już niejednokrotnie okazje pisać z wysokim uznaniem o aktorstwie B. A. Janiszewskiego, którego w ostatnich latach pamiętamy zwłaszcza jako doskonałego Edypa i hetmana Kossakowskiego w "Horsztyńskim". W tym jednak przypadku jego Kreon budzi tak zwane mieszane uczucia. Po interesującym początku propozycja demagogicznego dyktatora - protoplasty faszyzmu - załamuje się. Jeszcze można doszukać się jej trochę w} scenie rozmowy z Antygoną, a potem już Kreona trudno zaakceptować. Od sceny z Hajmonem (Warszosław Kmita), brakuje mu po prostu wnętrza. Przepraszam, jest jeszcze jedna, dobra, mocna scena załamania się Kreona po przepowiedni Terezjasza (Jerzy Wąsowicz), ale ta już wszystko. Żal, bo wszystko zapowiadało się bardzo obiecująco, jako bardzo współczesne odczytanie tragedii Sofoklesa.

Jeżeli jednak nawet nie była to całkiem udana próba takiego odczytania, to przecież przedstawienie J. Bukowskiego i tak ma na swoją obronę dostatecznie dużo dobrych argumentów. Należy do nich dodać również Ismenę w wykonaniu Mirosławy Nyckowskiej, Strażnika - Mikołaja Müllera, oprawę muzyczną Piotra Mossa.

A swoją drogą ciekawe czego w następnej kolejności możemy oczekiwać na scenie zamkowej!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji