Artykuły

Maliny w maju. Rozmowa z Bogną Burską

- Moja sztuka jest i o tym. O poczuciu winy wmawianym matkom, właściwie już od początku ciąży. Pewnie gdybym sama nie miała dziecka, nie musiałabym się z tym tak często konfrontować: mówi nam się, że bezwzględnie powinnyśmy odstawić alkohol albo żebyśmy się wyluzowały, bo przecież Francuzki w ciąży piją; że absolutnie nie możemy latać samolotem albo jak najbardziej możemy; że mamy być idealnymi matkami albo właśnie mieć to gdzieś (to głos mniejszości, alternatywny, ale silny) - Justynie Jaworskiej opowiada Bogna Burska.

Justyna Jaworska: Czy "Stołek" to sztuka o matriarchacie?

Bogna Burska: Jeśli już, to o matriarchacie domowym, który jest wpisany w patriarchat dominujący w sferze publicznej. Mężczyźni pozostają w centrum sfery publicznej, codzienność spada na kobiety. Niby to nic nowego, klasyczny podział ról i obowiązków, ale wyobraziłam sobie, że zostaje doprowadzony do skrajności i rozegrany w domu, czyli tam, gdzie mężczyźni są bierni. Bo gdybyśmy rozgrywali go w świecie zawodowym, role mogłyby się ułożyć zupełnie inaczej.

I zamiast postaci męskiej któraś z bohaterek byłaby tytułowym Stołkiem?

Na przykład. W mojej sztuce kobiety wychodzą co prawda z domu, ale dalej pozostają aktywne tylko w swoim kobiecym kręgu, natomiast mężczyźni zachowują się tak, jakby ich wcale nie było.

Podoba mi się scena, w której wytęskniony rycerz wraca z daleka i zamienia się w stojak na zbroję.

Tak. (śmiech) Jest właściwie powracającym widmem męskości i Matka cały czas się go boi, bo gdyby zechciał wziąć jednak odpowiedzialność za sprawy domowe i ludzkie, za swoje relacje z dziećmi i kobietami, ona musiałaby podzielić się władzą. Gdyby owo widmo wcieliło się w Stołka w domu, Stołek odzyskałby sprawczość i Matka utraciłaby nad nim władzę.

Chyba również uczuciową?

Wyrażanie uczuć to część kobiecej roli. Gdyby mężczyźni nagle się obudzili, także emocjonalnie, podział ról zostałby zachwiany. Do tego dochodzą gry między kobietami - matka przygotowuje synowe do tego, by zajęły jej miejsce jako opiekunki i czcicielki mężów i synów, czyli uczy je własnego zadania, a z drugiej strony nie oddaje im pola, niszczy je jako rywalki. To chore, ale nie może przestać, bo zaprzeczyłaby pracy całego swojego życia.

Poruszył mnie też w "Stołku" wątek zgubionego synka, bo śni mi się czasem, że gubię dziecko w wielkim sklepie albo na łące. Nie trzeba tu głębokiej psychoanalizy - to są macierzyńskie sny o poczuciu winy.

Moja sztuka jest i o tym. O poczuciu winy wmawianym matkom, właściwie już od początku ciąży. Pewnie gdybym sama nie miała dziecka, nie musiałabym się z tym tak często konfrontować: mówi nam się, że bezwzględnie powinnyśmy odstawić alkohol albo żebyśmy się wyluzowały, bo przecież Francuzki w ciąży piją; że absolutnie nie możemy latać samolotem albo jak najbardziej możemy; że mamy być idealnymi matkami albo właśnie mieć to gdzieś (to głos mniejszości, alternatywny, ale silny). Potem to dziecko się rodzi i stan dziwnej, różnie przeżywanej podwójności zmienia się w sytuację, kiedy ktoś drugi w stu procentach od nas zależy, a to wpędza w lęk, że nieustannie robimy coś nie tak. I jeszcze nie możemy tego lęku zweryfikować, bo ten ktoś jest za mały... A wcześniej poczucie winy wszczepia nam kultura chrześcijańska. Mój przypadek był dość typowy: zostałam wychowana w wierze, ale gdzieś między podstawówką a liceum przeżyłam bunt i przestałam chodzić do kościoła, teraz mam bardzo okazjonalny kontakt z katolicyzmem. Jakiś czas temu byłam na pogrzebie. Spóźniłam się na mszę, ale zdążyłam do kaplicy, gdzie dwaj księża czytali psalmy. Powtarzał się tam refren, że jestem nikim, prochem, marnym puchem. "Moja bardzo wielka wina." Jak człowiek, który słucha czegoś takiego co tydzień, co tydzień bije się w pierś, może mieć jakiekolwiek poczucie własnej wartości? Niby wszyscy to wiemy, ale nie rozpoznajemy fundamentalnego wpływu takiej postawy na społeczeństwo, nie tylko na kobiety. Teraz dużo się mówi o kredytach i mentalności feudalnej, która przecież także bazuje na poczuciu winy i obowiązku wmontowanym jeszcze przez Kościół.

W "Stołku" odzywa się też mocno ludowa tradycja romantyczna, ale zrewidowana - motywy zaczerpnięte z "Ballad i romansów" czy "Balladyny" ujawniają współczesne fantazje i gry sił.

To ludzkie, uniwersalne fantazje o władzy i mocy. Chodziło mi głównie o pokazanie, że każdy układ jest dwustronny: na przykład na kobiecą władzę domową odpowiedzią są męskie lęki, co widać już w ludowych balladach i co może zostać doprowadzone do absurdu. Często się mówi, że klasyczne matki Polki przypominają stereotypowe żydowskie matki i coś w tym jest, zwłaszcza w stosunku do synów. Kiedy urodziłam córkę, leżałam na jednej sali z panią, która miała synka. Położna jej powiedziała, że mężowi trzeba dać jeszcze jedno dziecko, najlepiej dziewczynkę, "bo powiedzmy sobie szczerze, synów to dla siebie rodzimy". Nie znałam wcześniej tej popularnej mądrości.

Taki Edyp na ludowo.

No właśnie, synek mamusi, córeczka tatusia Przypisywanie synów matkom to nie jest oczywiście żadna prawda, którą chciałam przekazać, chociaż to zdumiewające, ile w ludziach żyje podobnych przekonań. Uniwersalne prawo, które próbowałam zawrzeć w tym tekście, jest po prostu takie, że rodzinne czy męsko-damskie układy oparte na bierności i odpowiedzialności są zawsze obustronne i jeśli ich nie rozpoznamy, będą się tylko pogłębiać. Podobnie jak stereotypy. Stąd wziął się mój pomysł, by je pokazać jako relacje osób i przedmiotów.

Sztuka kończy się miłosnym wyznaniem Młodszej.

Młodsza przejmuje opiekę nad Stołkiem, zarówno od jego poprzedniej partnerki Starszej, jak i częściowo od Matki. Młodsza wierzy w miłość romantyczną i w jej imię podejmuje się całej przyszłej pracy. To taki emocjonalny kredyt. Wiara w miłość romantyczną to czynnik dyscyplinujący kobiety do wykonywania ogromnej pracy na rzecz mężczyzn. W końcu z jakiegoś powodu miłość to tradycyjna domena kobiet. Miłość, dzieci i dom.

Jako artystka wizualna zaczęłaś od estetyzowania krwi. Drukowane przez nas dwa lata temu "Gniazdo" było satyrą na środowisko artystyczne, a w "Stołku" wracasz, mam wrażenie, do ciemnych mitów.

Nawiązuję do tradycji romantycznej, zresztą nie pierwszy raz, ale nie mam przesadnie krwawej wizji świata ani nie dopatruję się zła w ludzkich intencjach, nie tego szukam. Kiedy się okazało, że wprowadzę do tekstu Alinę i Balladynę, a wyklarowało mi się to dopiero w trakcie pisania, wróciłam do dramatu Słowackiego i uderzyło mnie wcale nie jego okrucieństwo, tylko coś, czego nie zauważyłam wcześniej - siostry zostają wysłane do lasu w maju! Ewidentnie jest wiosna, na maliny za wcześnie.

Może Słowacki się nie znał?

Pewnie to różnica klasowa, sam sobie malin raczej nie zbierał. Ale jest w tym symboliczny sens: od dziewczyn od razu żąda się tego, co niemożliwe. Muszą spełnić nierealne wymagania, a więc dokonać czegoś więcej. Szukaj gruszek na wierzbie. Musiało się stać coś niedobrego.

Sięgasz po znane odniesienia, czego odpowiednikiem byłaby może technika found footage, którą uprawiałaś w sztuce wideo. Już od niej odeszłaś, prawda?

Pocięłam i posklejałam mnóstwo filmów, dwa lata temu to zarzuciłam. Wcale nie uważam, że to jest technika jałowa czy ograna, przeciwnie, coś tu się ciekawego dopiero zaczyna, powstają już nawet poważne prace naukowe, całe doktoraty w postaci esejów wizualnych. Nie ma jeszcze tylko wypracowanych narzędzi do ich oceny. Ale to się będzie zmieniać, bo w kulturze tak agresywnie wizualnej jak nasza jest mnóstwo rzeczy, których nie da się opowiedzieć, nie pokazując ich. Jeśli na przykład powiem, że ta sama historia ma kilka wersji, to można mi będzie uwierzyć lub nie, ale jeśli te wersje przedstawię za pomocą dobrze zmontowanego obrazu, uzyskam dowód - trochę jak w fizyce, gdzie wynik przeprowadzonego eksperymentu można zaobserwować. Podchodziłam do tych eksperymentów od strony sztuki wizualnej, choć można było je też na przykład traktować jako wypowiedź na temat struktur narracyjnych. Długi czas uprawiałam w ten sposób refleksję nad nieświadomością zbiorową, bo to mnie najbardziej interesowało, ale się już po prostu zmęczyłam, tak jak wcześniej zmęczyłam się robieniem krwawych obrazów. Jeśli aż za dobrze wiemy, jak coś działa i jak osiągnąć zamierzony efekt, nie ma większego sensu się w to bawić.

A co dalej z "Gniazdem"?

Mogę zaprosić już na jesień na czytanie "Gniazda" do Zachęty i Instytutu Teatralnego, bardzo się z tego cieszę! Wcześniej, na początku września, zapraszam na monodram w wykonaniu Klary Bielawki w ramach festiwalu Art Loop w Sopocie, w Teatrze na Plaży.

Dziwne jednak, że nie ma cię w tomie Majmurka i Rondudy "Kino-Sztuka" o filmie i sztukach wizualnych. Miałaś plany sfilmowania "Gniazda".

Chciałam zrobić "Gniazdo" w konwencji teatru telewizji, ale ten pomysł odpadł jako zbyt teatralny w konkursie na film. Był też pomysł, żeby umieścić w tej książce mój nowy krótki tekst Bitwy Warszawskiej 2014, której czytanie odbyło się w MSN w ramach festiwalu Warszawa w Budowie w kontekście wystawy Stanisława Rukszy "Twoje miasto to pole walki", ale ostatecznie teatralny tekst znów nie pasował do książki filmowej.

Przy takich projektach na styku sztuk sporo się chyba rozbija o pieniądze... Ze swoją wyobraźnią mogłabyś robić wielkie instalacje niczym polska Ann Hamilton, ale trzeba by ci kupić halę.

Kup mi halę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji