Artykuły

Kto nas nakarmi? Rozmowa z Małgorzatą Sikorską-Miszczuk

- Sens tych słów dotarł do mnie dopiero po latach. Pisarz - pisze. Najgłębsza moja część pisze, nawet nie czyta. To, jak interpretowane są moje dramaty, w jakie konstrukcje próbuje się je wtórnie wkładać, pozostaje jakoś poza mną - Justynie Jaworskiej opowiada Małgorzata Sikorska-Miszczuk.

Justyna Jaworska: Twoja sztuka o Kuroniu jest utrzymana w mocno odlotowej konwencji, ale zawiera fragment zaskakująco trzeźwy: opowieść o tym, jak to walterowcy rozmontowali stare ZHP. Nie wiedziałam, że tak było!

Małgorzata Sikorska-Miszczuk: Tylko zauważ, że o tym wszystkim mówi Harcmistrz jako jeden z bohaterów dramatu. Chciałam stworzyć postać, która będzie radykalnie wobec Kuronia krytyczna, a zarazem nie pozbawiona pozorów kompetencji. Przy czym nie chodzi o pozorność faktów, tylko pozorność kompetencji. Bo postać Harcmistrza operuje faktami - to jest bezsporne. Jednak znajomość faktów to za mało, by pojąć Kuronia. W całości dramatu każda postać, która deklaruje kompetencje w ocenie Kuronia ponosi klęskę. W dalszym miejscu znajdziesz rozmowę Funkcjonariusza z Autorem o tym, że historia także jest sztuką, nie ma czegoś takiego jak historia obiektywna.

Stanęłaś tu chyba przed podobnym zadaniem jak przy pisaniu "Popiełuszki": sportretować legendę, dla niektórych postać prawie świętą...

I znowu postanowiłam znaleźć dla niej pewne alter ego, tym razem w postaci Autora, czyli pisarza, hagiografa. Różnica między nim a Antypolakiem z Popiełuszki jest jednak taka, że Autor od początku jest bezradny, nie ma wcale ugruntowanych poglądów. Wie w zasadzie dwie rzeczy. Po pierwsze, że chciałby napisać książkę, która byłaby orężem, mocną wypowiedzią. Do tego potrzebuje takiego bohatera jak Kuroń i odpowiedniego wyboru faktów z jego życia, co wcale nie okazuje się proste. Po drugie czuje się artystą i ma ambicje, by jego książka była dziełem sztuki. Takim, które miałoby siłę rażenia, które zmieniałoby swoich czytelników, podobnie jak Kuroń miał moc i ambicje zmieniania ludzi. Bo przecież on cały czas chciał coś zmienić: harcerstwo, partię, społeczeństwo, Polskę. Miał nieprawdopodobną energię, wciąż zaczynał nową krucjatę i osiągał częściowe sukcesy, okupione poczuciem winy, bo zmiany miały swoją cenę i nigdy nie wychodziło tak, jak to sobie wymarzył. Umarł też z poczuciem klęski w tym sensie, że ta nowa, wywalczona rzeczywistość nie spełniła nadziei, które w niej były pokładane. Dlatego w moim tekście jego odbiciem jest Autor, który też ponosi klęskę: nie jest w stanie uchwycić fenomenu Jacka Kuronia, bohater nieustannie mu się wymyka. Trzeba tu przyznać, że Kuroń sam był niesłychanie płodnym pisarzem, zostawił po sobie tysiące stron, a przy okazji był dynamitem autokreacji: dużo gadał o sobie, często udzielał wywiadów, nieustannie sam interpretował swoje życie, zamieniał je w sztukę. Miał do tego oczywiście prawo jak każdy z nas, tylko jak takiego demona okiełznać potem w jednym tekście? Jak się przez to w ogóle przebić? Do tego dochodzi oczekiwanie, że taka opowieść miałaby się nam do czegoś dzisiaj przydać, nakarmić nas. I tu rodzi się bezradność: czy to jest w ogóle bohater na dzisiejsze czasy, czy on jest w stanie nas nakarmić?

O tym piszesz mniej, a to kluczowe pytanie.

Teraz rozmawiamy o wersji sztuki, która się znajdzie w numerze, ale to nie jest wersja skończona, więc może opowiem, co jeszcze dodałam. Będzie dosłowna scena z Kuroniem, który nas karmi: wychodzi do ludzi z grochówką, chochlą, w kucharskiej czapce, bo taki był. Powstała też scena, w której Autor przychodzi do karmiącego Kuronia i mówi, że toczy się przeciwko niemu proces, a on jako pisarz ma wydać werdykt. Jest trochę w roli Piłata, bo nie widzi winy w tym człowieku, więc werdyktu nie wydaje, tylko mówi Kuroniowi, że czas kończyć. Że czas umrzeć po prostu. I tu Kuroń po raz kolejny szykuje się do umierania, ale nie wie, jak to zrobić, więc Autor mu tłumaczy: "Musisz odłożyć chochlę, zdjąć czapkę, zamknąć oczy. Przestać oddychać." "To ja zapalę", mówi Kuroń, i wtedy Autor bierze od niego macha. I obaj się zaciągają tą polską trucizną, w którą wsiąkły rozmaite nieszczęścia, bo przecież jest wcześniej w sztuce ten długi monolog o suszeniu liści tytoniu u dziadka i o tym, czym jest Polska, czym te liście nasiąkły. Pijaństwo, przemoc, okrucieństwo, a przede wszystkim nienawiść - tym oddychamy. Jacek Kuroń zawsze miał tu nieprzejednaną postawę: miłość wobec nienawiści. Zatem palą sobie obaj, Kuroń umiera i wtedy jego Ukochana, która jest tą zachłanną, narcystyczną ojczyzną, budzi się z letargu i pyta, dlaczego odszedł, jak mógł jej to zrobić? To scena w kostnicy, w której obrywa się Autorowi: słyszy od ojczyzny, że ma tylko te swoje dobre na wszystko piosenki, te swoje litery, a Kuronia wskrzesić nie potrafi. I wtedy nadchodzą Litery, powtarzając: "Przyjdzie litera Mesjasz!". W finale Autor ma jeszcze krótką mowę o tym, że Jacek umarł i nie dajemy sobie z tym rady.

Wszystko to dosyć skomplikowane formalnie, może to nawet najtrudniejsza twoja sztuka?

Jest skomplikowana, to prawda. Nie wiem też wcale, czy jest sprawiedliwa. Nie mogłam jednak napisać krzepiącej opowieści o tym, jak to fajnie nasi chłopcy zakładali KOR i pisali list do partii, a teraz mamy niepodległość, bo ja tego w ten sposób nie widzę.

Może na taką postać jak Kuroń nie ma zwyczajnej miary?

Rzeczywiście. Kiedy żył - było niedobrze. Nagle umarł - jeszcze gorzej. Bardzo trudna historia, także o bezradności wobec Polski i polskości. Jego bezradności, ale też naszej, którą ta postać i ta postawa wyzwala.

Bezradność, ba... W poprzednim numerze wydrukowaliśmy tekst Marcina Kościelniaka, w którym pada zarzut, że w "Popiełuszce" wycofałaś się na pozycje konserwatywne, to tak w największym skrócie. Chciałabyś się do tego jakoś odnieść?

Coś ci opowiem. Jako młoda dziewczyna pracowałam przez moment w telewizji przy programie "Dobre książki". I poszłam zrobić wywiad z węgierskim pisarzem László Krasznahorkaiem, wybitnym erudytą, który współpracował z reżyserem Belą Tarrem. I on, ten erudyta, mówi do mnie w pewnym momencie: "Pisarz - pisze. Nawet nie czyta." Pamiętam, że nie mogłam zrozumieć, co on przez to chciał powiedzieć, przecież chyba musiałby się rozdzielić na dwie osoby, na tego oczytanego faceta i kogoś jeszcze... Sens tych słów dotarł do mnie dopiero po latach. Pisarz - pisze. Najgłębsza moja część pisze, nawet nie czyta. To, jak interpretowane są moje dramaty, w jakie konstrukcje próbuje się je wtórnie wkładać, pozostaje jakoś poza mną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji