Artykuły

Mówi Nowa Huta. Rozmowa z Sandrą Szwarc

- Identyfikacja mieszkańców z dzielnicą robi wrażenie. W nowohuckiej filii Muzeum Miasta Krakowa widziałam znaczek z kobiecą głową w kwiatach i z napisem "Możesz wyrwać dziewczynę z Huty, ale Huty z dziewczyny nie wyrwiesz" - Justynie Jaworskiej opowiada Sandra Szwarc.

Jada pani mięso?

Teraz już tak, ale kiedy pisałam tekst Supernovej, od roku byłam na diecie wegetariańskiej. Ktoś mi nawet powiedział, że to tłumaczy liczne "mięsne" motywy w moim tekście, po prostu moje wewnętrzne pragnienie białka zwierzęcego doszło tu do głosu. Nie wydaje mi się, żeby to akurat było istotne - raczej epoka, którą się zajęłam, kojarzyła mi się z wiecznym brakiem, reglamentacją, z marzeniami o lepszym zaopatrzeniu, a że pisałam kryminał czy wręcz thriller, potrzebowałam flaków w dosłownym sensie. Był taki francuski film "Delicatessen"...

Surrealistyczna makabreska, faktycznie coś z niej tutaj jest.

A nie planowałam takiego efektu. Fabułę miałam ustaloną od początku, bo ta historyjka kryminalna jest w sumie prosta, ale tekst wymknął mi się trochę spod kontroli, przy pisaniu zaczęłam brnąć w dziwne zaułki, w coraz większe szaleństwo. W końcu uznałam, że jako eksperyment to nawet ciekawe. Często to rym dyktował dalsze skojarzenia czy rozwiązania fabularne.

No właśnie, zastanawiałam się, jakim trybem ta sztuka powstawała. Improwizowała pani do dyktafonu, jak freestylowcy?

Skądże znowu, to była orka na ugorze. Za każdym razem, kiedy coś piszę, zależy mi na tym, żeby tekst płynął, żeby dobrze się aktorom układał. Teraz weszłam w konwencję rapową, a nigdy wcześniej rapu nie słuchałam, jako pianistka siedziałam w muzyce klasycznej i efekt "improwizowanej" lekkości musiałam wypracować.

A drobne potknięcia: rymy częstochowskie, błędy leksykalne, załamania rytmu?

To wszystko specjalnie, wbrew pozorom. Chciałam trochę zepsuć tekst, by dodać mu autentyzmu. Szukałam możliwie współczesnego języka, którym mogłabym opowiedzieć o Nowej Hucie, i wybrałam hip-hop, bo mam poczucie, że temat powinien dyktować formę, a Nowa Huta to akurat miejsce bardzo miejskie, skąd pochodzi sporo hiphopowych zespołów. Byłam zaskoczona, że jest ich aż tyle. Wcześniej nigdy tam nie byłam, mało tego, nie byłam przedtem nawet w Krakowie! To było podwójne doświadczenie obcości.

Na filmach dokumentalnych z lat pięćdziesiątych widać budujących Nową Hutę junaków, których wnukowie rzadko dziś pracują w kombinacie...

Też się zastanawiałam, co młodzi tam teraz robią - raczej siedzą na podwórkach i rapują o "Nówce". Poza tym współczesnych junaków nie jest tak wielu, to już dzisiaj dzielnica starych ludzi, przynajmniej samo historyczne centrum. Dominuje klimat, powiedziałabym, sanatoryjny. Na naszych warsztatach dramatopisarskich sporo spacerowaliśmy po resztkach socrealistycznego raju, chodziliśmy nawet na dansingi do "Stylowej", gdzie wystrój nie zmienił się od lat, podają schabowy, kelnerki są obrażone, słowem wszystko jak trzeba. Ale to już trochę skansen.

Może powiedzmy kilka słów o tym projekcie. Warsztaty się nazywały "Nowa Huta - moja miłość". Podobierano was w pary - ucznia i tutora. Wy z Kubą Roszkowskim byliście parą z Wybrzeża.

Tak, ale zadecydował o tym rzut kostką. (śmiech) Warsztaty prowadziła też Jola Janiczak, Szymon Bogacz, Jarek Jakubowski, Artur Pałyga i Mateusz Pakuła. Z każdym z nich mieliśmy zajęcia zbiorowe, a oprócz tego pracowaliśmy w dwójkach. Przynosiłam Kubie fragmenty, kawałek po kawałku, co samo w sobie było wyzwaniem, bo wolę pokazać już coś gotowego i pracować nad większą całością. Kuba miał oczywiście uwagi, ale niczego mi nie narzucał. Mieliśmy jechać na te warsztaty z własnym pomysłem na tekst i początkowo chciałam pisać o Szajnie, który pracował przecież w Teatrze Ludowym. Ale już po pierwszym naszym zbiorowym spotkaniu zmieniłam temat, bo uświadomiłam sobie, że ciekawsze jest samo miejsce, jego czarna legenda, ale i lokalna duma. Identyfikacja mieszkańców z dzielnicą robi wrażenie. W nowohuckiej filii Muzeum Miasta Krakowa widziałam znaczek z kobiecą głową w kwiatach i z napisem "Możesz wyrwać dziewczynę z Huty, ale Huty z dziewczyny nie wyrwiesz".

Oooo!

Jest w tym etos, chociaż samo miejsce na dłuższą metę działa przytłaczająco: gdyby nie zieleń otaczająca te identyczne, symetryczne budynki, byłoby tam po prostu smutno. Dużo wyrw, pustych miejsc, nie ma już pomnika Lenina... A miała być robotnicza utopia. Cała ta schyłkowa atmosfera wpłynęła na mnie jakoś podprogowo - poczułam się przepełniona Nową Hutą i zapragnęłam oddać jej głos. Zaczęłam od "Hej, ludzie", a potem już poszło. I pociągnęłam wielki monolog, który można oczywiście podzielić na głosy.

My to w redakcji nazywamy blachą, w odróżnieniu od słupka.

No właśnie. Zdaję sobie sprawę, że blacha może być męcząca, więc próbowałam jakoś tę formę urozmaicić, rozbić. Przede wszystkim pierwotna wersja była ilustrowana rysunkami prasowymi z "Głosu Nowej Huty", pisma wydawanego właściwie od powstania miasta. Żałuję, że "Dialog" nie ilustruje dramatów, bo to była dla mnie integralna część tekstu. Wmontowałam też do sztuki fragmenty starych kronik czy "Poematu dla dorosłych" Ważyka, który nam podczas warsztatów towarzyszył jako polemika z wykreowaną, idealną wizją Nowej Huty. Poza tym przytaczam Wiosnę Wiktora Woroszylskiego i fragment wiersza Majakowskiego "Włodzimierz Iljicz Lenin".

Słyszę tu także "Złego" Tyrmanda.

To raczej wspólna konwencja kryminału "noir", no i ta sama epoka. Bezpośrednio się Tyrmandem nie inspirowałam. Chciałam też zaznaczyć, że nie inspirowałam się "Pawiem królowej" Doroty Masłowskiej, chociaż mnie o to później pytano. Natchnęło mnie przede wszystkim miejsce.

Muszę przyznać, że przy pierwszej lekturze ta sztuka stawiała mi opór, za to bardzo dobrze mi się jej słuchało, gdy była czytana w Gdyni.

Tak, ja też uważam, że to tekst performatywny. Po próbach aktorzy mówili, że rytm im się narzucał, że się wkręcali i rzeczywiście czytanie wydobyło z "Supernovej" to, co najlepsze.

Marta Smuk z Teatru Muzycznego miała tam zawrotne wokalizy.

Ona jest niesamowita. Ale widziałam też ciekawe nagranie z czytania młodzieżowego, bo równolegle na Festiwalu R@port swoje interpretacje prezentują szkoły. Dzieciaki zrobiły własne podkłady hiphopowe, szybko weszły w role i wyglądało na to, że się dobrze bawiły. Chyba udało mi się napisać coś, co młodzież skumała. (śmiech)

Rok temu także trafiła pani do finałowej piątki Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, ale z zupełnie innym tekstem.

Rzeczywiście, sztuka o Hildegardzie von Bingen była rozbita na chóry, statyczna, prawie mansjonowa. Przyjęłam sobie na razie za punkt honoru, by każdą kolejną rzecz pisać innym stylem, choć oczywiście się nie zarzekam - tak naprawdę dopiero zaczynam. Może wykrystalizuje mi się język, przy którym zostanę? Von Bingen dobrze sprawdziła się jako słuchowisko, bo tam wszystko jest w słowach, ich muzyczność wydobywa przestrzeń wewnętrzną bohaterki i przestrzeń między postaciami. "Supernovą" też wyobrażam sobie w wersji radiowej.

Na razie sztuka leci do Sankt Petersburga - gratulacje!

Tak, w ramach projektu "Kulturalne Mosty" będzie czytana w Rosji. Tłumacz na razie nad nią siedzi i przeżywa rozmaite rozterki, chociaż rosyjski hip-hop ma się dobrze a nasze języki nie są aż tak odległe, więc może uda mu się znaleźć odpowiednią formę? Ciekawa jestem, jak w przekładzie zabrzmi nowohucki bit.

A co pani robi na co dzień?

Dojeżdżam z Trójmiasta do szkoły w Iławie, gdzie uczę fortepianu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji