Artykuły

Tytani w Imparcie

Snop światła wydobywa z ciemności zastygły stos ludzi. Pośrodku półnagi mężczyzna. Ożywia ludzkie kłębowisko. Pojedyncze ciała reagują nerwowymi spazmami. Tak tytan Prometeusz lepi pierwszego Człowieka. Glinę miesza ze łzami. Dziewczyna na siedzeniu obok mnie wychyla się do przodu. Wstrzymuje dech. Prometeusz na jednej ręce unosi w górę Człowieka. Akt stworzenia został dokonany. Muzyka gwałtownie narasta.

Rozpoczyna się niezwykłe widowisko "Prometeusz". Wykonawcami nie są aktorzy czy tancerze, ale zawodowi akrobaci. To artyści szczególnie kompetentni do kontynuowania wspaniałej tradycji teatru antycznej Grecji, teatru sprawnych "umiejętników". Grecy pojmowali sztukę właśnie jako "techne", sprawność. Współcześni akrobaci godnie zastępują starożytnych "hypokritai". Podobno na premierze Orestei Ajschylosa w ateńskim Teatrze Dionizosa kobiety roniły, a dzieci mdlały. Publiczność jednak nie reagowała tak na tekst sztuki, ale na obraz. W Eumenidach, trzeciej części Orestei, na orchestrę wkraczały pojedynczo Erynie, boginie zemsty. W czarnych płaszczach i maskach, z wężami we włosach i posoką cieknącą z oczu budziły przerażenie. Trudno się dziwić, że mogły wywołać na widowni silne emocje. Prometeusz działa podobnie - obrazem. W spektaklu nie pada ani jedno słowo.

Na szczelnie zapełnionej widowni wrocławskiego Impartu, najnowszego wcielenia dawnego Przedsiębiorstwa Imprez Artystycznych, razem z czterystoma widzami co chwilę wstrzymywałem dech i zastygałem z wrażenia. Na koniec wszyscy zgodnie zerwaliśmy się do oklasków. Opuszczaliśmy widownię roześmiani i pogodni. Dawno nie wychodziłem z teatru w tak dobrym nastroju.

Na pomysł tego projektu wpadł Krzysztof Maj, dyrektor Impartu. Zachwycił się występami zawodowych akrobatów z Agencji Artystycznej EVEREST i zaproponował im realizację pełnego widowiska teatralnego. Akrobaci z kolei zaprosili do współpracy Kamila Przybosia, absolwenta wrocławskiej filii krakowskiej PWST im. Ludwika Solskiego. Uczę w tej szkole i dobrze zapamiętałem Kamila. Obdarzony wieloma talentami, miał pełną kontrolę nad własnym organizmem i bardzo skutecznie pomagał kolegom z roku ożywiać ich nieco uśpione ciała. Napisał też znakomitą rozprawę magisterską na temat opery pekińskiej. Wcześniej jednak studiował podstawy języka chińskiego i spędził w Chinach kilka miesięcy, pracując jako aktor.

Chińskie doświadczenie zaowocowało także spektaklem "Prometeusz". W operze pekińskiej czy syczuańskiej sztuka akrobacji traktowana bywa jako główny środek aktorskiej ekspresji. Przyboś bardzo sprawnie wplótł do spektaklu rutynowe popisy akrobatyczne. Artyści nie tylko budują z własnych ciał wielopiętrowe rzeźby, ale też żonglują ogniem, tańczą zawieszeni pod sufitem, unoszą się na linach tuż nad głowami widzów. Tradycyjne widowiska w Chinach często konstruowane są z serii oddzielnych scen wykonywanych różnymi technikami łączącymi patos i powagę z komizmem. We wrocławskim Prometeuszu sceny patetyczne również przeplatają się z komicznymi. Znakomitym kontrapunktem dla ekwilibrystycznych popisów staje się teatr cieni, inteligentnie wymyślony i sprawnie zagrany. Akrobaci objawiają przy tym talenty komediowe.

Kamil Przyboś nie tylko wyreżyserował przedstawienie, ale też przygotował adaptację prometejskiego mitu, skomponował ruch sceniczny i stworzył ścieżkę dźwiękową z ciekawie dobranych sampli i cytatów muzycznych.

Wiele rozwiązań inscenizacyjnych w widowisku zaskakuje świeżością. Wykradanie ognia rozbija podział przestrzeni na scenę i widownię. Alicja Kamińska w roli Pandory tańczy zawieszona wysoko w sieci. Sławny podstęp Prometeusza - złożenie bogom fałszywej ofiary - przemienia się w spektakularną kpinę z każdej tyranii. Orzeł brawurowo "wyżera" wątrobę Prometeuszowi przykutemu do skały. Dwaj artyści - Jacek Marks jako orzeł i Paweł Pater jako tytan - wirują nad sceną i widownią, trzymając się lin jedną tylko ręką. W finale Pater-Prometeusz, samotny na scenie, jak samotny mógł być tytan w górach Kaukazu, wykonuje wariacje na temat spętania, żonglując olbrzymią, złotą klatką.

Na stronie internetowej Impartu znalazłem szczegółowy program widowiska. Nie pojmuję, dlaczego nie został dołączony do każdego biletu. Choć przed laty sporo czasu poświęciłem na próbę spolszczenia i wystawienia w teatrze przypisywanej Ajschylosowi sztuki "Prometeusz spętany", miewałem podczas przedstawienia trudności z odkodowaniem tematu niektórych scen. Mogłem się tylko zachwycać sprawnością i pięknem ciał. A przecież chyba nie o taki odbiór w tym przedsięwzięciu chodziło. Struktura widowiska, podzielonego na osobne, zamknięte sceny, umożliwia nawet wprowadzenie napisów z tytułami poszczególnych scen. Wielu osobom na widowni, takim jak ja, takie napisy mogłyby ułatwić rozumienie przedstawienia i pomóc w docenieniu kreatywności twórców.

Osobny problem stanowi przestrzeń głównej sali widowiskowej Impartu przy ulicy Mazowieckiej we Wrocławiu. Jest mało przyjazna teatrowi. Pan siedzący przede mną był średniego wzrostu, a mimo to skutecznie utrudniał mi oglądanie spektaklu. Sali z pewnością przydałby się solidny lifting.

Trzymam kciuki za młodych artystów i mam nadzieję, że "Prometeusz" zainicjuje powstanie we Wrocławiu nowego, unikalnego teatru "umiejętników".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji