Żartem o sprawach serio
"Na gorąco" w reż. Michała Zadary w Teatzre Współczesnym w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej - Szczecin.
Udana premiera w Teatrze Współczesnym. "Na gorąco" Michała Zadary to zbzikowany show ról, stylów, gatunków z przesłaniem: wszyscy udajemy kogoś innego.
Kanwą "Na gorąco" jest amerykańska komedia "Pół żartem, pół serio" z Marylin Monroe. Tak jak zaliczany do klasyki kina film Billy'ego Wildera spektakl opiera się na doskonale sprawdzonym w szekspirowskim teatrze schemacie przebieranki. Dwóch muzyków Dżek i Tąny, bezrobotnych (choć potrafią zagrać wszystko "od Mazurka Dąbrowskiego po hymn amerykański"), ściganych przez polską mafię, podsłuchuje informację o dwóch wakatach w lesbijskiej kapeli. Tak rusza farsowa karuzela zabawnych sytuacji i nieporozumień.
Wszystko kręci się wokół udawania innej płci, narodowości, pozycji społecznej. Wszyscy uparcie tu gonią marzenia - rzecz przecież dzieje się w "Ameryce naszych marzeń". Dżek (Grzegorz Falkowski) gra Dżek-lin, by przy wsparciu zakochanego w niej milionera Wladimira (Marian Dworakowski) osiągnąć szczyty kariery muzycznej. Tąny (Krzysztof Czeczot) udaje milionera, by zdobyć wspaniałą dziewczynę. Marzena Kowalczyk (Marta Szymkiewicz), emigrantka z Polski, która chce zrobić karierę w show-biznesie, zawsze wyraźnie zaznacza, że jest "Kowalczyk z Polski" (ale w Ameryce każdy jest skądś), choć rodzimy kraj tak naprawdę nic ją nie obchodzi i ma niezłe braki w znajomości jego historii ("Wałęsa chyba nie był ze Szczecina?"- zastanawia się).
"Świat jest teatrem, aktorami ludzie", szekspirowska maksyma należy do jednego z najbardziej wyświechtanych komunałów w teatrze, ale trudno zaprzeczyć, że tak jest w istocie. Odgrywanie jest przecież istotą teatralnej konwencji. Forma jest maskaradą. Dlatego "Na gorąco" wychodzi poza widowisko dobrze znanych gestów - to zbzikowany show ról, stylów, gatunków. Zadara wprowadza do spektaklu musical, kryminał, wideo, reality show (kamera najeżdża na widownię), dubbing. Muzyka? Przebój Elvisa przebija się z piosenką Ewy Demarczyk. Czemu nie, skoro akceptujemy, że scenograficzna konstrukcja może być biurowcem, samolotem, molem, hotelem.
Wytrącenie z tradycyjnych ról powoduje, że wszystko jest dopuszczalne. Aktorzy są piosenkarzami, narratorami, konferansjerami. Podczas przerwy nie siedzą w garderobie, tylko łażąc z gitarami, zaczepiają widzów, by w zakończeniu spektaklu przywłaszczyć sobie nawet prawo do jego oceny. Nam się podobało - mówią widzom. Nam też.