Artykuły

Farsa emigracji

- Nastąpiła u mnie teraz jakaś taka agresywna walka o nowe środki wyrazu w teatrze. Nie cieszą mnie rzeczy, które już umiem, już widziałem. Staram się pchać tę granicę estetyczną coraz dalej - mówi MICHAŁ ZADARA, reżyser spektaklu "Na gorąco", którego premiera odbędzie się na deskach Teatru Współczesnego w Szczecinie.

Skąd pomysł, żeby przekładać na język teatru film, i to jeszcze tak słynną komedię, jak "Pół żartem, pół serio"?

- Obejrzałem ten film - po raz pierwszy - rok temu. Jest w nim taka scena, w której bohaterka grana przez Marilyn Monroe pijąc w toalecie, spotyka Jacka Lemmona. Przedstawia mu się mówiąc: "jestem Sugar Kowalczyk". On na to: "o, jesteś z Polski!", ona mu przytakuje i... na tym się kończy "polskość" w tym filmie. Ale zaczątem myśleć o tym... Dlaczego ta scena została umieszczona? Oczywiście Billy Wilder, reżyser "Pół żartem, pół serio" i inni, podobni mu artyści, byli związani z Polską. Pochodzili z rodzin polsko-żydowskich. Stąd sentyment, który w nich pozostał. Do takich blondynek, na które w jidysz mówi się "siksa" - czyli dość głupie, ale piękne nie-Żydówki. A Monroe była uosobieniem "siksy". Ale te historie nie mają nic wspólnego z powodami, dla których napisałem ten scenariusz. Wpadłem na pomysł, że warto na jej podstawie opowiedzieć współczesną historię o emigrantce z Polski, która wyjeżdża do Stanów do pracy i gdzieś tam po drodze przeżywa różne przygody. Spektakl ma kształt farsy, ale w jakimś też stopniu nawiązuje do Szekspira i jego "komedii omyłek", gdzie bohaterowie przebierają się z konieczności: mężczyzna za kobietę, kobieta za mężczyznę... To "nawarstwianie płciowe" również mnie intryguje. Pobudza do szukania odpowiedzi na takie pytania: jak płeć nas określa, jak ogranicza, a jak definiuje naszą wolność?

Przedstawienie jest tworzone przy użyciu środków multimedialnych, filmy, blog internetowy relacjonujący proces twórczy...

- Nastąpiła u mnie teraz jakaś taka agresywna walka o nowe środki wyrazu w teatrze. Nie cieszą mnie rzeczy, które już umiem, już widziałem. Staram się pchać tę granicę estetyczną coraz dalej. Częste zmiany konwencji ze sceny na scenę - to wszystko zawiera się w metaforze maskarady i odnosi się do głównego pytania spektaklu: "kogo my odgrywamy w życiu?". Media obecnie są dalszą formą maskarady - to znaczy, że nasze relacje silnie istnieją przy mediacji mediów. Dla przykładu, ja się z panią częściej porozumiewam przez telefon czy przez mail niż osobiście. Stąd też środki, jakimi się posługujemy przy tworzeniu spektaklu: blog internetowy, wideo słabej jakości...

"Na gorąco" to także problem emigracji. Pan większość czasu spędził poza Polską. Pana rówieśnicy stąd wyjeżdżają. Utożsamia się pan z tym zjawiskiem?

- Różnię się od nich tym, że ja wróciłem do Polski. Mieszkałem w Stanach, mieszkałem w Niemczech, w Austrii i wiem, że każde miejsce ma swoje plusy i minusy. Pewnie można wygodniej żyć w którymś z tych krajów, ale są też minusy. Bohaterowie "Na gorąco" siedzą i marzą o Europie. Mówią: "wyobraź sobie, że tam mają coś takiego jak Ministerstwo Kultury". Dla Amerykanów szalonym pomyłem jest to, że rząd ma pieniądze i instytucje, które interesują się sztuką. Dla nich to absurd. I tak jest, że jak tam się chce robić coś twórczego, trzeba to traktować jako hobby. Oczywiście, można pracować przy musicalach na Broadwayu, ale na ambitny teatr jest czas wyłącznie po godzinach. Od 20, 30 lat, kiedy Reagan zlikwidował Narodowy Fundusz Artystyczny, nie powstało w teatrze nic ciekawego. W Polsce ludzie interesują się sztuką. Nawet jeśli nie chodzą co tydzień do teatru, to wiedzą, kto to jest Kantor czy Wajda. W Stanach nie ma czegoś takiego.

Jeśli chodzi o emigrację młodych ludzi z Polski, to poruszyłem bezpośrednio ten problem w jednym z moich poprzednich spektakli - "From Poland with Love". Diagnoza moja jest taka: być może wyjeżdżamy, bo nie potrafimy sobie tutaj poradzić. Ale to, że nie możemy sobie poradzić, nie wynika z tego, że jest tak źle, tylko z normalnej ludzkiej nieudolności. To choroba ludzkiej duszy i dlatego tak trudno ją uleczyć. Emigracja ma też plusy. Ostatnio spotkałem się z taką fajną statystyką, że odkąd ludzie zaczęli wyjeżdżać do Londynu, to przestępczość spadła. To jest bardzo proste: chłopcy, którzy na osiedlach nie mieli co robić i parali się przestępczym procederem, zauważyli, że to nie jest wcale mniej przyjemne zajęcie niż praca na londyńskiej budowie.

Tematyka społeczna nie jest panu obca. Nawet przylgnęła do pana etykietka "niepokorny". Ma pan poczucie spełniania jakiejś "misji" w teatrze?

- Nie mogę się sam określać. To jest robota krytyków, pani i pani kolegów. Moja "niepokorność", jeśli już używamy tego określenia, nie wynika z buntu, tylko z tego, że nie chcę powtarzać tego, co już było w teatrze. Cały czas szukam nowych środków wyrazu. A równocześnie wszystko, co robię, bierze się ze studiowania historii teatru. I dlatego w tym spektaklu jest dużo z komedii dell'arte, francuskiego klasycyzmu, z Brechta... Naprawdę dużo więcej czerpię z historii teatru, niż to widać na pierwszy rzut oka.

Dziękują za rozmowę.

**

Michał Zadara, ur. 1976, absolwent Swarthmore College w USA (1999), student IV roku reżyserii PWST w Krakowie. Stypendysta ministra kultury RP, autor undergroundowego filmu "Marecki". Wyreżyserował m.in. "Ziemię jałową" wg T.S. Eliota (2000) w Collective Unconscious w Nowym Jorku, "Wesele" w Teatrze STU w Krakowie oraz "From Poland with Love" i "Wałęsę" w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. W Szczecinie przygotował sceniczne czytanie "Prób z jej życia" Martina Crimpa w ramach cyklu "Inwazja Barbarzyńców".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji