Artykuły

Niewygodny Jarzyna

"Giovanni" w reż. Grzegorza Jarzyny TR Warszawa w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Bronisław Tumiłowicz w Przeglądzie.

Recenzenci wybrzydzają, a publiczność wali na "Giovanniego" ławą.

Spektakl Grzegorza Jarzyny "Giovanni" według Mozarta grany przez aktorów dramatycznych może zachęcić publiczność teatralną do obejrzenia opery w oryginale. Liczba inwektyw, jakie od prasy otrzymał za spektakl "Giovanni", jest wprost proporcjonalna do sukcesu tego przedstawienia u publiczności. Bilety wyprzedano już do połowy następnego miesiąca, więc widać wyraźnie, że opinie widzów i zawodowej krytyki wyraźnie się rozmijają. Jarzyna to jeden z najoryginalniejszych twórców młodego teatru, człowiek, o którym mówi się nieustannie od dziesięciu lat, którego zna publiczność Wschodu i Zachodu.

"Gigantyczna hucpa", "nieciekawy uwodziciel", "inscenizacja skrajnie nieudana", to tylko niektóre z określeń, jakimi uraczono reżysera. Zarzuty są zarówno natury ekonomicznej - "marnotrawstwo publicznych pieniędzy", jak i estetycznej - "operowe aktorstwo z podrzędnego teatru". Twórcy "Giovanniego" wytyka się brak logiki - "logika nie jest mocną stroną Jarzyny" - i gustu, bo spektakl "spłyca i prymitywizuje dzieło Mozarta", a także standardów etycznych, bo Giovanni od Jarzyny to "chłystek którego celem jest bzykanie kolejnych panienek". Podważa się kompetencje Jarzyny jako szefa Teatru Rozmaitości, bo zdaniem krytyków, jest to "miejsce eksperymentów młodych pokurczy dramaturgii".

Smołowanie reżysera

W najazdach celują czołowe pióra stron kulturalnych "Gazety Wyborczej", "Dziennika", "Rzeczpospolitej" i "Życia Warszawy", tak jakby recenzenci się umówili. Zgodność zastanawiająca, bo to powtórka z czasów, kiedy warszawscy radni AWS chcieli odwołać Jarzynę z funkcji dyrektora teatru i stawiali zarzuty prymitywnie ideologiczne. W końcu to Rozmaitości rozpoczęły rozmowę na temat mniejszości seksualnych. Teraz też są ataki stricte personalne, bo spektakl ma być "wyrazem bezmyślności reżysera", jak też "świadectwem (jego) głębokiej mentalnej korozji". Ale najcięższym zarzutem jest swobodne potraktowanie oryginału - czyli opery największego geniusza muzyki klasycznej, Mozarta. Jarzyna zdaniem komentatorów przejawia "brak szacunku, co jest nieuczciwością wobec twórców, na których dziele zwyczajnie się żeruje".

Żeruje na Mozarcie

I tutaj medialni hartownicy przebrali miarę bezsensu. Jarzyna nie dlatego zajął się tematem operowym, aby wyśmiać czy skompromitować ten gatunek sztuki, ale dlatego, że on go zaciekawił, a nawet zafascynował. Przeróbki klasycznych standardów są zupełną oczywistością, mimo że autorskie wersje zawsze oznaczają uszkodzenie oryginału. Jarzynie jednak wypomina się, że "nagle (we fragmentach tylko, niestety) rozbrzmiewa muzyka Mozarta". Przecież jeśli ktoś chce Mozarta w całości, to może się wybrać na jeden z tradycyjnych spektakli operowych albo obejrzeć inscenizację filmową arcydzieła sprzed 200 lat. Widzowie po przedstawieniu Jarzyny z pewnością mogą zapragnąć większej dawki pięknej muzyki, a wiadomo, że to, co dobre, lepiej debiutantom dawkować stopniowo.

Nikt jakoś nie czyni zarzutów Verdiemu, że pokiereszował nieśmiertelne dramaty Szekspira, tworząc swego "Makbeta", "Otella" czy "Falstaffa", że przerobił "Damę Kameliową" Dumasa na operę o nazwie "Traviata". Nikt nie odsądza od czci i wiary Czajkowskiego, że pisząc operę "Eugeniusz Oniegin", pozwolił powycinać co piąty wers z poematu Puszkina. Niemcom mającym nabożny szacunek do narodowego wieszcza Goethego nie podobała się swoboda, z jaką Francuz Gounod obszedł się z jego "Faustem", więc operę przez niego skomponowaną wystawiają pod tytułem "Margarita", ale Jarzyna też skromnie skrócił brzmienie oryginalnego tytułu opery "Don Giovanni" do "Giovanni", by pokazać, jak taki ktoś wyzwolony już ze szlacheckiego tytułu egzystowałby dziś, kiedy seks traktuje się jak kromkę chleba.

Operowi puryści nie atakują jakoś Adama Mickiewicza za to, że do sceny balu w didaskaliach "Dziadów" wybrał ilustrację muzyczną z "Don Giovanniego" Mozarta, a są to tylko ubogie fragmenty arcydzieła, nawiasem mówiąc niemal te same, które w swoim spektaklu przewidział Grzegorz Jarzyna. W jego "Giovannim" żywy śpiewak odzywa się tylko wtedy, gdy na scenie pojawia się, paradoksalnie, postać z zaświatów, posąg zabitego komandora, zrozumiałe więc, że realni bohaterowie przedstawienia nie mogą śpiewać tak samo i wspomagają się głosami nagranymi na taśmę. I w tym jest jakaś logika, choć tego krytycy zgodnie odmawiali twórcy spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji