Artykuły

Dawno nie byłem tak szczęśliwy. Fragment rozmowy z Piotrem Machalicą

Z Piotrem Machalicą znaliśmy się wiele lat, często na siebie wpadaliśmy w Sopocie, Warszawie, Zielonej Górze. Był bardzo szlachetnym i ciepłym człowiekiem. Rozmawiał Bogdan Kuncewicz w Tygodniku Angora.


- Czy aktorstwo to dobry sposób na życie?


- To moja wielka pasja, a nie sposób na życie. Gdybym traktował swój zawód jak sposób na życie, to co chwilę odczuwałbym wielki ból, bo upadków jest mnóstwo, więcej niż wzlotów.


- „Aktorstwo jest zawodem piekielnie wyniszczającym organizm, niosącym w sobie wiele lęków" - powiedział kiedyś aktor brytyjski David Niven.


- Owszem, ten zawód jest wyniszczający, jakkolwiek by do niego podchodzić. Jest trema, boimy się różnych rzeczy. Boję się, że zapomnę tekstu. Boję się, że będę ciężarem dla partnera. Boję się, że partner będzie ciężarem dla mnie. Boję się, że reżyser poprosi mnie o zrobienie czegoś, czego nigdy nie dotknąłem. A z drugiej strony czekam, aż reżyser nakłoni mnie do jakiegoś niebywałego wyzwania, bo będę bogatszy o nowe doświadczenie, bo znów poznam siebie bliżej. W tym zawodzie jest mnóstwo lęków, ale też i fascynacji.


- Ktoś kiedyś powiedział, że „aktor nigdy nie będzie dobry, jeżeli nie dotknie dna życia"...


- To bzdura...


- Podobno zdarzyło się panu „wychylić ze dwie sety", gdy wychodził pan na scenę?


- Zdarzyło mi się upić. Nie powinienem wówczas wyjść na scenę, a wyszedłem. Ogromnie współczuję kolegom, którzy wówczas byli ze mną. No cóż, kiedyś trochę za dużo piłem. Był z tym problem.


- Niedawno związał się pan z dużo młodszą kobietą...


- I jestem szczęśliwy. Dawno nie byłem tak szczęśliwy.


- A co było powodem, że w wieku 17 lat wyprowadził się pan od ojca do wynajętego przez niego mieszkania w Warszawie?


- To była moja decyzja, do której ojciec się przychylił, aczkolwiek z ciężkim sercem. Jak wspomniałem, wprowadziłem się do niego w 1970 roku. Ale ojciec zamieszkał ze swoją nową kobietą, z którą miał dwie córki. Dla mnie była to trudna sytuacja, dla nich też. O powrocie do Zielonej Góry nie było mowy. Poprosiłem więc Henryka, żeby wynajął mi mieszkanie w Warszawie, co uczynił. Był to dla mnie trudny czas. Czas rozmaitych zawirowań. Przestałem się uczyć. Przestałem chodzić do szkoły. Wreszcie poszedłem do wieczorówki. Ojciec był mi wtedy bardzo potrzebny. I widywaliśmy się prawie każdego dnia. Przyjeżdżałem do teatru, gdy kończył spektakl. Odprowadzałem go do domu. Chciałem koniecznie z nim pogadać.


Potem, po wielu latach, życie wynagrodziło nam przechodzenie przez tę trudną sytuację, bowiem 2,5 roku przed śmiercią Henryka zrobiliśmy w Poznaniu sztukę „Cena" Arthura Millera. Zagraliśmy ją ponad 100 razy. Przez te ostatnie 2,5 roku widywaliśmy się bardzo często. Razem jeździliśmy do Poznania. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu. Strasznie dużo rozmawialiśmy. To był piękny czas.


- Bardzo lubił pan grać z ojcem?


- Uwielbiałem...


- Zagrał pan wiele wspaniałych, zapamiętanych ról. Bardzo cenię pana kreacje w filmach Jacka Bromskiego: „Ceremonia pogrzebowa", „Sztuka kochania", „Zabij mnie, glino", „Kuchnia polska", „Szczęśliwego Nowego Roku". Ale podobno praca z tym reżyserem nie była łatwa?


- Zawsze Jacka  bardzo lubiłem i lubię. Ale nasza współpraca bezustannie toczyła się w potwornych mękach, konfliktach. Ja jego denerwowałem, on denerwował mnie. Ale to wszystko wspominam bardzo sympatycznie. Lubię te filmy. Jedynie „Sztukę kochania", tuż po premierze, uważałem za ogromną porażkę. Ale jak obejrzałem ją ponownie, już z dorosłym synem, zdanie zmieniłem. To bardzo miła, lekka komedyjka. Czym są te filmy dla mnie? Wspomnieniami. Wspomnienia nam zostają po czasie przeżytym.


- Ale są to też filmy ważne dla pana?


- Nie uważam ich za ważne. Ja tak naprawdę zrobiłem jeden ważny film, a mianowicie „Dekalog" w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego. Jestem losowi i Najwyższemu wdzięczny za ten film, bo doświadczyłem czegoś metafizycznego.


- Praca z Kieślowskim była ciężka?


- Ależ skąd. To była poezja. On pracował ze świetnymi operatorami. To wszystko było niezwykle precyzyjnie przygotowane. On doskonale wiedział, czego chce. Ze mną pierwszy raz spotkał się na rok przed rozpoczęciem zdjęć. Potem jeszcze się spotykaliśmy, dyskutowaliśmy. Precyzyjnie opowiadał mi, co chce zrobić. Na plan wszedłem absolutnie bezpieczny. Pracowałem w poczuciu totalnego bezpieczeństwa.


- Podobno dość długo trwało, aż polubił, zaakceptował pan siebie. To prawda?


- Na tej płaszczyźnie wykonałem gigantyczną pracę. Dość późno skumałem, ale skumałem, że trzeba siebie za wszelką cenę polubić, że nie mogę być wrogiem dla samego siebie, bo nie ma niczego gorszego. Wtedy wszystko idzie jak po grudzie. Tak więc lubię swoje wady. Lubię też i zalety, które również posiadam. I już nie robię sobie wyrzutów, że coś nie wyszło, że nie jest idealnie.


***


Piotr Machalica nie żyje


Smutna wiadomość o śmierci Piotra Machalicy dotarła do nas w poniedziałek 14 grudnia 2020 wczesnym rankiem. O śmierci aktora poinformowała jego przyjaciółka Krystyna Janda.


Aktor trafił do szpitala w ciężkim stanie. Został podłączony do respiratora i wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Niestety, lekarzom nie udało się go uratować. Jak poinformowało Radio Katowice, miał koronawirusa.


Piotr Machalicą urodził się w 1955 roku w Pszczynie. Całe dzieciństwo spędził w Czechowicach-Dziedzicach. Przeniósł się na stałe do Warszawy na studia i ukończył PWST. Zagrał w kilkudziesięciu filmach i serialach. Znany był także z ról teatralnych.


W 1981 ukończył warszawską PWST. Na ekranie zadebiutował w 1979. Ostatnio grał w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Ponadto był uznanym wykonawcą piosenki aktorskiej. Został nagrodzony m.in. na Krajowym Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu w 1986. Śpiewał głównie piosenki Okudżawy i Brassensa.


Od 2006 do 2018 roku był dyrektorem artystycznym Teatru im. Mickiewicza w Częstochowie.


Piotr Machalicą z byłą żoną Małgorzatą miał dwoje dzieci. Kilka miesięcy temu ożenił się ponownie. Wywodzi się z aktorskiej rodziny. Jego ojcem był Henryk Machalicą. Ma dwóch starszych braci bliźniaków: Krzysztofa, instruktora sportowego Zastalu Zielona Góra, i Aleksandra, aktora Poznańskiego Teatru Nowego, oraz dwie przyrodnie siostry.


MARCIN TWARÓG (Polska Times, 14 XII)


Krystyna Janda pożegnała Piotra Machalicę we wzruszający sposób


Z wielkim smutkiem zawiadamiamy, że odszedł tej nocy nasz wielki przyjaciel, kolega, wspaniały Człowiek i cudowny Artysta Piotr Machalicą. Kochaliśmy i podziwialiśmy Go wszyscy. Był w naszej Fundacji od samego początku i zagrał na naszych scenach przez ostatnie 15 lat setki spektakli, a także zaśpiewał wiele koncertów.


Żegnamy Go zaskoczeni Jego śmiercią, w środku naszej wspólnej życiowej i teatralnej drogi. W naszych repertuarach zaplanowaliśmy na najbliższe miesiące spektakle z Piotrem. Nie możemy uwierzyć, że ich już nie zagra.


Piotrusiu, kochanie, to pożegnanie, najczulsze z możliwych, to podziękowanie za Twój talent, przyjaźń, Twoje ciepło, czar, lojalność, rzetelność, poczucie humoru, prawość, wielkie Człowieczeństwo.


Żegnaj, piękny i czuły książę. Cieszymy się, że byłeś ostatnie lata bardzo szczęśliwy i dzieliłeś się z nami i publicznością Twoim szczęściem.


Opuszczasz także widzów przedstawień, które u nas grałeś: „Weekend z R." Robina Hawdona, „Bóg" Woody'ego Allena, „Zmierzch długiego dnia" Eugene'a O'Neilla, „Koza, czyli kim jest Sylwia" Edwarda Albee 'ego, „Tacy duzi chłopcy" Jana Wołka, „Przedstawienie świąteczne" Raya Cooneya, „Casa Valentina" Harveya Fiersteina, „Lily" Jacka Popplewella, „Kredyt" Jordiego Galcerana.


Rozstajemy się w połowie przerwanego zdania. Zawsze będziemy pamiętać. Nasze życie i teatry bez Ciebie tracą barwy. Kochamy Cię!


Składamy żonie i rodzinie kondolencje.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji