Artykuły

Nie wierzcie krytykom!

W tym przedstawieniu nic nie wiadomo na pewno: czy inspektor Hound jest prawdziwy, kim naprawdę jest Magnus? Nawet widzowie nie są wyłącznie widzami ani aktorzy tylko aktorami.

Pewnikiem jest jedno: Teatr Wybrzeże po raz kolejny zafundował nam udaną premierę. W sobotni wieczór Teatr Kameralny w Sopocie wystawił "Prawdziwego inspektora Hound", czarną komedię Toma Stopparda z 1968 r., świeżo przetłumaczoną przez gdańszczanina prof. Jerzego Limona. Tekst wziął na warsztat Grzegorz Chrapkiewicz i dał nam przedstawienie zabawne i wielowymiarowe.

Jak rodzina Addamsów

Jesteśmy oto świadkami akcji rozgrywającej się w starym, otoczonym bagnami, owianym mgłą i tajemnicą angielskim domu na pustkowiu. Jego właściciel zginął przed laty w niewyjaśnionych okolicznościach. Morderstwo? Wypadek? W domu mieszka teraz atrakcyjna wdówka Cynthia (po mistrzowsku grająca egzaltowaną damę Małgorzata Brajner), jej służąca (demoniczna Magdalena Boć) i goszcząca u nich seksowna Felicity (drapieżna Anna Kociarz). Jest jeszcze tajemniczy jegomość Magnus, kaleki przyrodni brat pana domu (Jacek Labijak). I tylko nikt nie zauważa, że spod kanapy wystają czyjeś zwłoki...

W ten świat, jakby rodem z powieści Agaty Christie tudzież gotyckich powieści grozy, wkracza pełen temperamentu młody Simon (Rafał Kronenberger). Gzy ma coś wspólnego z ukrywającym się w okolicy mordercą? Tropem uciekiniera niczym Herkules Poirot podąża dzielny inspektor Hound (Adam Kazimierz Trela) w bagiennych butach, z syreną mgłową w ręku. Czy uda mu się rozwiązać wszystkie zagadki? Zwłaszcza że za chwilę trupów będzie więcej.

Paradna para!

To nie wszystkie atrakcje, jakie przygotowano w "Prawdziwym inspektorze Hound". Jednocześnie rozgrywa się inna, równoległa fabuła. Jej miejscem jest... widownia. Tak, tak, widownia, na której w pierwszym rzędzie zasiedli dwaj krytycy teatralni: przeintelektualizowany i pełen kompleksów Moon (wyborny Dariusz Szymaniak pełnymi garściami czerpiący z postaci Poety w "Rejsie" Piwowskiego) i jego przeciwieństwo: rubaszny Birdboot (wyjątkowo wyrazisty Jarosław Tyrański operuje aktorskim wachlarzem niczym Roman Wihelmi jako Nikodem Dyzma i cieć Anioł jednocześnie). Jeden snuje teoretyczno-abstrakcyjne wywody, doszukując się w oglądanej sytuacji analogii do Szekspira, Sartre'a, Dantego, św. Pawła, Becketta, a nawet... Grocholi. Drugiemu wszystko jedno, interesują go tylko czekoladki i jedna z aktorek, z którą wcześniej miał sposobność. Intelektualista i hedonista-para przekomiczna, której Stoppard wyznaczył zadanie wykraczające poza zwyczajowe komentowanie i kontestowanie oglądanej akcji. "Nie można być jednocześnie twórcą i tworzywem" uważał Poeta z "Rejsu", ale nasz Moon przekonuje się na własnej skórze, że można być jednocześnie oceniającym i ocenianym. Niczym w "Purpurowej Róży z Kairu" Allena widz przenika do świata fikcji. A za chwilę na widowni zasiądą aktorzy w zupełnie nowej dla siebie roli...

Wzajemne przenikanie, tasowanie ról, powtórki scen nabierających w nowych konfiguracjach zupełnie nowych znaczeń są w "Prawdziwym inspektorze Hound" istotą pomysłu dramaturgicznego. Dzięki nim widz nie może być niczego pewien. Ten osobliwy dyskomfort, nieczęsto spotykany w teatrze, to niepodważalna wartość spektaklu.

Dla mnie, rzecz jasna, wyjątkowym kąskiem jest wiwisekcja teatralnej krytyki, na której Stoppard używa sobie, ile może. I słusznie. Sama wiem, ile w tym racji. Dobrze radzę: zaufajcie sobie, własnemu szkiełku i oku. Nie wierzcie krytykom!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji