Artykuły

Miłość pozbawiona fałszu

"Cyganeria" Giacomo Pucciniego w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Operze Wrocławskiej, pokaz online. Pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.

"Cyganeria" Giacomo Pucciniego w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Operze Wrocławskiej, pokaz online. Pisze Jacek Marczyński w Ruchu Muzycznym.


W czasach ciągłej pogoni za inscenizacyjnymi nowościami leciwa "Cyganeria" we Wrocławiu ma się dobrze i w streamingu zyskała drugą młodość.


To jeden z najstarszych wciąż wystawianych spektakli nie tylko w Operze Wrocławskiej, ale i w Polsce - jego premiera odbyła się w 1996 roku. Pochodzi więc z czasów przed debiutem Mariusza Trelińskiego, a unowocześniać teatr operowy konsekwentnie starał się wówczas jedynie Marek Weiss-Grzesiński. "Cyganerię" Ewa Michnik, która dopiero zaczynała wówczas we Wrocławiu dyrektorskie rządy, powierzyła Waldemarowi Zawodzińskiemu. To reżyser, a z reguły także autor scenografii do swoich spektakli, który nie gonił za nowinkami. Atutem jego operowych inscenizacji zawsze była umiejętność posługiwania się plastyczną symboliką i precyzyjnie prowadzonym scenami zbiorowymi. Zrealizowana przez niego "Cyganeria" okazała się wszakże nieco inna - Pucciniego potraktował jak na werystę przystało. Wszystko było tu jak „w prawdziwym życiu": uboga mansarda na poddaszu, kawiarniane stoliki Momusa na paryskiej ulicy, w trzecim akcie obficie sypał śnieg, a przed zajazdem stała prawdziwa dorożka, w której Marcello kłócił się z Musettą. W tak tradycyjnym teatrze były jednak poruszające ludzkie relacje, zaś kameralne sceny wypadały prawdziwie i miały więcej życia niż obraz tłumu bawiącego się w Dzielnicy Łacińskiej.


Prawie ćwierć wieku później w zespole Opery Wrocławskiej nie ma bohaterów tamtej premiery. Zresztą w elektronicznym zapisie posługującym się zbliżeniami "Cyganeria" narażona jest na niebezpieczeństwo. Zabija on urok tej miłosnej opowieści, jeśli w głównych rolach obsadzeni zostają śpiewacy artystycznie i życiowo doświadczeni. We Wrocławiu tego uniknięto, partie Mimi i Rodolfa powierzono Adrianie Ferfeckiej i Piotrowi Buszewskiemu, przedstawicielom młodej generacji z szansami na zagraniczne sukcesy. To pokolenie zostało teraz szczególnie doświadczone przez pandemię, która zatrzymała ich ładnie rozwijające się kariery. Kiedy nastanie operowa normalność, niektórzy z tych artystów będą musieli przebijać się właściwie od nowa. Piotr Buszewski ma 28 lat, we Wrocławiu po raz pierwszy wystąpił w partii Rodolfa i był to debiut nad wyraz udany. Co prawda jego interpretacja momentami była za mało wyrazista, bo potrzeba więcej czasu, by wejść głębiej w tę postać, ale głos brzmiał atrakcyjnie w całym swym rejestrze. Buszewski śpiewał ze swobodą i, rzec można, z wdziękiem. Liryczny sopran jego rówieśniczki Adriany Ferfeckiej ma czystość i szlachetność, zatem Rodolfo i Mimi wypadli bardzo naturalnie. To były kreacje bez operowego patosu, w "Che gelida manina" Piotr Buszewski był zarówno uwodzicielski, jak i nieśmiały, "Mi chiamano Mimi" stało się wyznaniem skromnej dziewczyny. Aktorsko oboje grali w sposób niemal filmowy - z oszczędnym gestem i mimiką, co bardzo uprawdopodobniło kreowane przez nich postaci. Reszta obsady była wyrównana (Maria Rozynek-Banaszak - postaciowo jednak nieco przerysowana Musetta, Adam Zaremba - Marcello,  Tomasz Rudziński - Schaunard, Jerzy Butryn - Colline), ale to dzięki dwójce głównych wykonawców przedstawienie miało wręcz premierowy charakter.


Z różnych względów był to spektakl inny niż premiera w 1996 roku. Sporo zmian wymusiły rygory sanitarne. W akcie drugim i w pierwszej scenie aktu trzeciego paryski tłum reprezentowali nieliczni chórzyści i statyści, zdecydowana większość chóru została umieszczona na balkonach. Dla potrzeb orkiestry wymontowano fotele z parteru widowni. Tym większe uznanie należy się dyrygentowi Bassemowi Akikiemu, że potrafił utrzymać w ryzach rozproszony aparat wykonawczy i, dbając o rozmaite szczegóły partytury, prowadzić orkiestrę tak, by współkreowała tę historię. Wrocławska Cyganeria to również kolejny dowód, że operowy streaming nie jest tylko prostym odtworzeniem spektaklu na scenie, lecz może być nową jakością. I choć nie zastąpi żywego kontaktu z operą, wszystko wskazuje na to, że nie będzie tylko chwilową modą. Dobrze, że polscy realizatorzy rozumieją to coraz lepiej. 


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji