Artykuły

Obłęd w Wierszalinie

Ze spotkania kilkorga szaleńców zrodziła sie przejmująca historia

Długo przygotowywali "Boga Niżyńskiego" Piotr Tomaszuk i jego pięcioosobowa aktorska ekipa. Wyszedł im spektakl interesujący i mocny: o mrokach szaleństwa, o rozdarciu między dwiema orientacjami seksualnymi, o uzależnieniu i wrażliwości, która ze szczytu sławy spada w otchłań obłędu. Tomaszuk zawsze sięga po bohatera tragicznego - taki był Edyp, taka była Wilgefortis, taki jest i Niżyński, bohater jego najnowszej, autorskiej sztuki, geniusz tańca, który szokującymi występami odmienił balet. Seksualny zakładnik mecenasów, uzależniony od znienawidzonego impresaria, który przejął kontrolę nad jego życiem, również miłosnym. Gdy Niżyński wreszcie się buntuje, okazuje się, że nie umie już inaczej żyć. Nikt nie potrafi mu pomóc - wyniszczony przez Diagilewa wpada w obłęd.

Diagilew zjada duszę

W tym właśnie momencie Tomaszuk zaczyna swą opowieść: Niżyński, przebywając w sanatorium, dowiaduje się, że Diagilew umarł. A że obiecał sobie, iż zatańczy triumfalnie na jego grobie - zbiera grupkę innych chorych, udaje się do opuszczonego pomieszczenia i tańczy własną mszę - pogański rytuał, w którym odgrywa stworzenie siebie i swojego świata, swoje wzloty i upadki. Powracają bolesne chwile, przeszłość plecie się z teraźniejszością: Diagilew na nowo "zjada duszę" Niżyńskiego, baronowie lubiący młodych chłopców znów całują tancerza, objawia się mroczny i homoseksualny Petersburg...

Jak to rozegrać w półtorej godziny: emocje na najwyższej nucie, ciągłe zmiany nastroju, obłęd, przeistoczenia z postaci w postać? Ciężar spoczął głównie na Rafale Gąsowskim (Niżyński), w nieco mniejszym stopniu na Katarzynie Siergiej (Romola). Ale i bez pozostałej trójki aktorów, budującej tło spektaklu (świetne sceny zbiorowe, cudowne śpiewy), nie byłby on takim, jakim jest. Czyli: przejmującym, sugestywnym widowiskiem, miejscami bardzo malarskim (spowolniona - niczym z Boscha - scena pogoni tłumu z młotkami!), o pulsującym nerwowym rytmie - takim właśnie, jakim współczesnym wydawał się taniec Niżyńskiego.

Tu wszystko ma swoje miejsce i sens: każdy gest, każdy pokłon, przesunięcie kotary, powtórzenie frazy, znakomita muzyka Piotra Nazaruka (jedna z największych wartości spektaklu), wreszcie cała jego kompozycja - od przygotowań do rytuału po sam finał. Tomaszuk i jego aktorzy mają talent do uwodzenia widza: wystarczy kilka słów, rytm, prostota scenografii - i realia historii, jej koloryt - tu klimat schyłku wieku i homoerotycznej Rosji - jest gotów.

Sztafaż wariata

Ciężką pracę miał do odrobienia Gąsowski. Jego Niżyński jest niejednoznaczny, wzbudza współczucie i odrazę; to pajac i zagubione dziecko, geniusz i prymitywny dzikus. Aktor gra czasem manierycznie, na nucie znanej z poprzednich ról, co czasem irytuje. Częściej jednak budzi podziw - dramat Niżyńskiego nie trąci fałszem, a sposób, w jaki zagrał seksualne rozdarcie i stadia obłędu - może fascynować.

Brawa również dla Katarzyny Siergiej. Jeszcze w Akademii Teatralnej, w "Mamidle", grając osóbkę z kręgu moherowych beretów, zapowiadała się obiecująco, jako aktorka, która może zagrać i świętą, i ladacznicę. Tego potencjału nie marnuje - w "Niżyńskim" przeskakuje z postaci w postać: w paltociku i z torebką w dłoniach, ma w sobie coś z akuratnej księgowej, która wszystkiego musi dopilnować; ma też coś ze służalczych wielbicielek Rasputina i proroka Ilji; grając zaś żonę, Romolę - coś z pewnej siebie kobiety.

Jak pierwsi wierni

Co wzbudzić może kontrowersje, choć nie powinno? Niżyński w swych "Dziennikach", napisanych na progu szaleństwa, nazywa siebie Bogiem. Chce cierpieniem odkupić siebie i innych, zmazać winy, m.in. miłość homoseksualną, którą pod koniec życia uznał za silę niszczycielską. I organizuje obrzęd żałobny, nawiązujący do cierpienia Chrystusa, choć przypominający raczej pierwotny pogański rytuał. Odtwarza swoje życie niczym ewangeliczną historię boskiej siły zniszczonej przez tłum, zaczynając panichidę "jak pierwsi wierni w katakumbach, jak pustelnicy". Tak też prowadzi swój spektakl Tomaszuk. Nawiązuje w spektaklu do liturgii Kościoła wschodniego, przetwarza liturgiczne wezwania, ale ich nie ośmiesza ani nie deprecjonuje. Opowiada o geniuszu, który chce zbawiać świat, a sam potrzebuje zbawienia. Mieszając sacrum i profanum, ironię i groteskę przedstawia ból człowieka opanowanego przez szaleństwo.

Czyni to pięknie i sugestywnie. Tyle że kolejny, podobny finał (motyw ukrzyżowania), to jak dla mnie ciut za dużo.

Nie zmienia to jednak faktu, że "Bóg Niżyński" to spektakl ważny. I wart uwagi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji