Artykuły

Jerzy Artysz - to dawny mój znajomy...

Właśnie przed tygodniem ukończył 90 lat. Po raz pierwszy zobaczyłem go na scenie 62 lata temu (!). Był Januszem w Dejmkowym wydaniu Halki, spektaklu okropnym, ale On sam mi się już wtedy podobał. W pierwszych latach swej operowej drogi w Łodzi śpiewał Figara, Marcelego, Silvia, Oniegina, Walentego i hrabiego Almavivę - pisze Sławomir Pietras w Tygodniku Angora.


Aktywnie włączył się w studencki ruch Pro Musica i tworzone właśnie wtedy przez nas Jeunesses Musicales de Pologne, na czele z charyzmatyczną absolwentką muzykologii Elżbietą Artyszową (jego urodziwą, do dziś niezastąpioną Małżonką). Na zmianę ze startującym wówczas do kariery Konstantym Andrzejem Kulką dawał niezliczoną liczbę recitali w środowisku studenckim całej Polski. Niektóre z nich osobiście zapowiadałem. Obu solistom zawsze towarzyszył przy fortepianie Jerzy Marchwiński, więc recitale te były wydarzeniami dalece wykraczającymi poza muzyczny ruch studencki.


Coraz częściej sięgał po repertuar współczesny, co na scenie operowej materializowało się kreacjami Edypa (prapremiera opery Josepa Solera w Teatro Liceo w Barcelonie), Wozzecka, Rogera, Jozuego (Jutro Tadeusza Bairda), Jakuba (Manekiny Zbigniewa Rudzińskiego), Talthybiosa (Trojanki Joanny Bruzdowicz), Piłata (Mistrz i Małgorzata Rainera Kunada), Don Marcella (Awantura w Recco Macieja Małeckiego), Lowela (Czarna maska Krzysztofa Pendereckiego), Ojca (Ignorant i szaleniec Pawła Mykietyna), Antenora (Odprawa postów greckich) i Antka w Chłopach Witolda Rudzińskiego.


Natomiast pośród niezwykle bogatego repertuaru estradowego mistrzowsko interpretował Sonety miłosne Bairda. Porównywano go do Andrzeja Hiolskiego, nieznacznie starszego kolegi, do którego sztuki i postaci nieraz manifestował uznanie i respekt, chociaż repertuarowo osiągnął więcej, a ponadto długoletnią karierę uwieńczył wspaniałą działalnością pedagogiczną. W repertuarze klasycznym był niezrównanym Don Giovannim, Orfeuszem, Zurgą, markizem Posą, Germontem, Makbetem, Amonasrem, Dżaresem, Wolframem, Wotanem, Holendrem tułaczem, Sharplessem i baronem Scarpią.


Niemal pół wieku intensywnie zajmował się pracą pedagogiczną. Do jego studentów i wychowanków należeli Mariusz Gebel, Artur Stefanowicz, Jakub Monowid, Jadwiga Rappe, Sylwester Kostecki, Anna Radziejewska, Jarosław Bręk i Jadwiga Stępień. Jako autorytet wokalny i pedagogiczny był szczególnie ceniony w Hiszpanii, gdzie przez kilka lat dyrektorował Szkole Operowej w Barcelonie. Tam spotkałem go podczas Konkursu im. Francisca Viňasa, podziwiając, z jakim szacunkiem i atencją traktowało go międzynarodowe grono jurorów, sław światowej wokalistyki. On sam - poza Barceloną - jurorował na konkursach wokalnych w Bussetto, Genewie, Tuluzie i Warszawie.


Jest jednym z ostatnich żyjących wybitnych polskich śpiewaków, którzy stojąc na scenie brali udział w otwarciu Teatru Wielkiego w Warszawie, dokładnie przed pięćdziesięciu pięciu laty. Wkrótce potem wznowiono Don Carlosa przeniesionego żywcem z „Romy", w którym on śpiewał markiza Posę, Wiesław Ochman - rolę tytułową, a księżniczkę Eboli - Krystyna Szostek-Radkowa. Taką obsadę wybraliśmy ze Zdzisławem Dworzeckim i pojechali do Warszawy, aby po raz pierwszy znaleźć się w tym gmachu. Jako założyciele Towarzystwa Przyjaciół Opery w Poznaniu i jego pierwsi prezesi zainicjowaliśmy wśród studentów Wydziału Prawa składkę na kwiaty dla tej właśnie trójki artystów, z podziękowaniem za ich przyjazdy do poznańskich klubów Pro Musica, spotkań ze studentami, za które - notabene - nie otrzymywali jakichkolwiek honorariów, czy nawet zwrotów kosztów podróży.


Wiesław Ochman i Jerzy Artysz przed spektaklem oprowadzili nas po całym teatrze, a Krystyna Szostek-Radkowa po jego zakończeniu podjęła herbatą i kanapkami w garderobie. Takie wydarzenie sprzed przeszło półwiecza pamięta się do końca życia, mimo że wkrótce potem, aż po dzień dzisiejszy, widziało się, przeżyło i zwojowało niemało!


Otaczam więc teraz szczególną serdecznością, wdzięcznością i szacunkiem postać Jerzego Artysza, jedną z najważniejszych i najtrwalszych kolumn polskiej wokalistyki drugiej połowy XX i pierwszych dziesięcioleci XXI wieku, cytując tekst piosnki Caton z opery Ludomira Różyckiego Casanovą: „To dawny mój znajomy..." (w której w młodości śpiewał rolę hrabiego Branickiego). Jakże to dla mnie wyjątkowa, drogocenna, wieloletnia i zaszczycająca znajomość.


Ad multos annos - czcigodny i kochany Maestro... i jeszcze więcej!


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji