Artykuły

Ewelina Marciniak, laureatka Der Faust: Chciałam, żeby każda z bohaterek miała poczucie własnej wizji i celu

- Szczepan nie był taki skory do oddania praw do swojej książki, a wiem, że było nimi zainteresowanych kilka osób - mówi Ewelina Marciniak, laureatka Der Faust, niemieckiej nagrody teatralnej za spektakl "Der Boxer" na podstawie "Króla" Szczepana Twardocha. Rozmawia Mike Urbaniak w Wysokich Obcasach.


Niemiecka nagroda teatralna Der Faust dla najlepszej reżyserki powędrowała w tym roku w ręce Eweliny Marciniak, której spektakl kilka lat temu chciał ocenzurować obecny minister kultury. Polka dostała ją za reżyserię w Thalia Theater w Hamburgu spektaklu „Der Boxer”, to niemiecki tytuł „Króla” Szczepana Twardocha. Przed nią Faustem za reżyserię nagrodzono takich gigantów europejskiego teatru jak Pina Bausch czy Frank Castorf. Wiosną Marciniak wystawi w Niemczech „Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk.


Sztukę "Der Boxer" można zobaczyć w repertuarze online Thalia Theater.


Mike Urbaniak: Ależ ten Twardoch jest szczęściarzem!


Ewelina Marciniak: Mam poczucie, że to ja jestem szczęściarą. Wczoraj mu napisałam, że dziękuję za kolejne trofeum, które zdobyłam dzięki jego książce. I nie byłoby to możliwe, gdyby nie szczera otwartość Szczepana na mnie i moje czytanie jego literatury, a czytam ją z fascynacją i niezgodą jednocześnie. I on ogląda potem z ciekawością te spektakle, te moje interpretacje, które są często radykalnie różne wobec oryginalnego tekstu. Naprawdę mi tym imponuje.


Byłaś pierwszą, która przeniosła jego prozę do teatru. Sześć lat temu wyreżyserowałaś w Teatrze Śląskim w Katowicach „Morfinę” graną w Szybie Wilson.


- Wtedy Szczepan nie był taki skory do oddania praw do swojej książki, a wiem, że było nimi zainteresowanych kilka osób. Tym bardziej się ucieszyłam, że prawa dał mnie. Już po „Morfinie”, wiadomo, było mi łatwiej.


„Inni mnie nie bardzo przekonali, nie było chemii, a Ewelina wpadła na spotkanie jak torpeda – zobaczyłem ładną, wyszczekaną dziewczynę z energią i charyzmą. Kupiła mnie od razu. Napiliśmy się wódki i poszło” – mówił mi w wywiadzie już po premierze.


- Napiliśmy się tej wódki i powiedział mi, że po pierwsze – nie zna się na teatrze, a po drugie – myślał, że będę nudna, więc już się umówił z kumplami. Dołączyłam więc do nich i dałam nogi dopiero na nocny pociąg do Szczecina, bo tam miałam próby. Musiałam opuścić to zacne grono: Żulczyk, Orbitowski, Twardoch.


Co takiego jest twoim zdaniem w jego literaturze, że rzucają się na nią ochoczo reżyserzy teatralni i filmowi?


- To jest literatura pełna obrazów, bardzo zmysłowa. Poruszając się po przeszłości – a „Król” to powieść historyczna – Szczepan, zamiast pokazywać klisze niewyobrażalnego okrucieństwa, proponuje zmysłowe zbliżenie się do pojedynczego doświadczania, ludzkiej codzienności. I widzimy wtedy często coś, czego nas się nie uczy w szkołach, w dodatku bez moralizatorstwa. Myślę, że takie małe narracje pozwalają nam lepiej zrozumieć wielkie narracje, okrutne wydarzenia w historii Europy. W tym sensie jego literatura jest niezwykle aktualna. Tworzony przez Szczepana kostium przeszłości jest oczywiście niezwykle uwodzący, ale zwróć uwagę, że już w pierwszym odcinku serialu „Król” Jana P. Matuszyńskiego polscy nacjonaliści stają się jakby niezwykle dzisiejsi.


„Króla” na teatralne deski przenieśli Monika Strzępka z Pawłem Demirskim, uruchamiając efektownie wielką teatralną machinę Teatru Polskiego w Warszawie. Natomiast twój „Der Boxer” to niemiecki tytuł „Króla” w przekładzie Olafa Kühla, jest w Thalia Theater w Hamburgu zaskakująco kameralny, wręcz intymny.


- Zdeterminowała to w dużej mierze kameralna scena, bez dużej głębi, zapewniająca bliski kontakt z widzami. Ta bliskość w połączeniu z obrazami, które bardzo lubię tworzyć, dała nam nową, niezwykle ciekawą jakość. Dodam, że naprawdę długo nad nią pracowaliśmy i jestem za to wdzięczna aktorom, którzy nie mają nic wspólnego ze stereotypowym wyobrażeniem niemieckiego aktora robiącego po prostu na scenie to, czego chce reżyser. Aktorzy byli ciągle niezwykle kreatywni, szukaliśmy cały czas razem.


Natomiast różnica między moim spektaklem a spektaklem Moniki Strzępki to nie tylko skala produkcji, ale też interpretacja. Bardzo mi się podobało to, co Paweł Demirski wyciągnął z „Króla” w sensie politycznym, ale jeśli chodzi o postaci kobiece - to, co widziałam w ich spektaklu, budzi moją ogromną niezgodę, bo kobiety zobowiązuje moim zdaniem bardziej świadoma interpretacja postaci kobiecych w literaturze.


Ty serwujesz nam Twardochową prozę z perspektywy feministycznej, za co nagrodzono cię właśnie Niemiecką Nagrodą Teatralną, uznając za najlepszą reżyserkę. Niezwykle ważne są w twoim spektaklu – obok centralnej postaci Jakuba Szapiry – także trzy kobiety: Emilia Szapiro, Ryfka Kij i Anna Ziembińska.


- Spotkanie z grającym Jakuba Szapirę Sebastianem Zimmlerem było bardzo trudne, ale jest on dla mnie najwspanialszym aktorem, jakiego spotkałam. Dostałam od niego mnóstwo w zamian, byliśmy w autentycznym procesie. Cudownie było patrzeć, jak on rozwijał postać, jednocześnie biorąc odpowiedzialność za całość.


Postaciom kobiecym chciałam dać ważny głos, bo w książce są po to tylko, by opowiadać historię głównego bohatera, a u mnie opowiadają historię od dużej litery.


Chciałam, żeby każda z bohaterek miała poczucie własnej wizji i celu i by mogła się dzięki temu konfrontować z silnym, zdecydowanym, inteligentnym i charyzmatycznym mężczyzną.


Dodam, że grająca Ryfkę Rosa Thormeyer jest aktorką najbliższą mi na niemieckich scenach. „Der Boxer” to już nasze trzecie spotkanie, wcześniej pracowałyśmy dwukrotnie w Theater Freiburg i udało mi się doprowadzić do jej transferu do Hamburga. Rosa i jej mama Oda Thormeyer, aktorka Thalia Theater, zagrają razem w moim kolejnym przedstawieniu.


O nim za chwilę, bo chciałem cię jeszcze spytać o to, jak niemiecka publiczność reagowała na spektakl wokół relacji polsko-żydowskich w przedwojennej Warszawie?


- W Niemczech jest tak, że propozycja musi przejść nie tylko przez dyrekcję, ale także przez sztab etatowych dramaturgów. Każdy czyta tekst, a potem jest godzina na obronę pomysłu. Joachim Lux, dyrektor Thalia Theater, był do mojego pomysłu długo zdystansowany, bo polska reżyserka, polska książka i akcja dzieje się w Warszawie. „Dlaczego to miałoby interesować moją publiczność?” – pytał. Przekonałam go chyba dlatego, że dla mnie to nie jest książka o Polakach i Żydach, ale o przemocy.


Ciekawe również było dochodzenie do tego wspólnie z aktorami. Oglądaliśmy film, w którym były fragmenty archiwalne z warszawskiego getta i oni bardzo chcieli je zobaczyć. Nie mogli uwierzyć, że właściwie nic z niego nie zostało. Bardzo to przeżyli, ale nie jako winni Niemcy, ale Europejczycy z historią pełną przemocy. Naszym zadaniem stało się więc pokazanie, kto się na nią zgadza i że polscy nacjonaliści byli tak samo okrutni jak niemieccy, bo przemoc nie ma narodowości.


Mówisz po niemiecku?


- Nie, bardzo się tego wstydzę. Wszyscy wokół mnie namawiają do rozpoczęcia kursu, a ja się nieustannie wzbraniam, co jest zwyczajnie nierozsądne, biorąc pod uwagę to, że moje przyszłe sezony są zaplanowane w teatrach niemieckojęzycznych. Ale jak miałabym rozmawiać o literaturze, dukając po niemiecku? Dlatego pracujemy po angielsku, co w tamtej części Europy jest normalne.


Gdzie ci się lepiej pracuje?


- Tu i tam jest po prostu inaczej. W krajach niemieckojęzycznych musisz pokazać, co zrobiłaś, gdzie, z kim, musisz mieć argumenty, by negocjować swój start i potem wędrować tą drogą. Ta droga i związane z nią obowiązki czy płace są bardzo transparentne. Tymczasem w Polsce wszystko jest uznaniowe i powinno się to jak najszybciej zmienić.


To jeden z postulatów Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów, o czym niedawno opowiadała w „Wysokich Obcasach” jej przewodnicząca Gosia Wdowik.


- Oby został w końcu zrealizowany. Także obowiązkowe w Niemczech wcześniejsze planowanie daje po prostu komfort pracy. Nie tylko dla mnie, ale też dla całej ekipy. Nie ma powodu, żeby kierownik techniczny był zaskakiwany nagłymi pomysłami. Nie ma też powodu, by aktorów poznawać dopiero na pierwszej próbie. Spotykamy się wcześniej, by się trochę poznać, rozmawiamy o moich, ale też ich oczekiwaniach. Nikt się tam o niczym nie dowiaduje w ostatniej chwili.


Niemiecki porządek kontra polska fantazja?


- Czasami, przyznaję, jej w Niemczech brakuje.


We Fryburgu wyreżyserowałaś trzy spektakle, w Hamburgu zabierzesz się niebawem do drugiego – „Die Jakobsbücher”, czyli „Ksiąg Jakubowych” Olgi Tokarczuk. Robiłaś je już raz, cztery lata temu w Teatrze Powszechnym w Warszawie.


- Robię je drugi raz z potrzeby rehabilitacji, bo mam poczucie ogromnego niedosytu po tamtym spektaklu. Być może ze względu na to, że za dużo wtedy pracowałam, że byłam zbyt zestresowana pierwszą warszawską premierą, że nie do końca umiałam radzić sobie z presją, że nowy zespół Powszechnego się dopiero konsolidował, że brakowało zaufania, że nie powiedziałam o wszystkim tak, jak bym chciała opowiedzieć – postanowiłam raz jeszcze zrobić „Księgi Jakubowe” i to się stanie właśnie w Hamburgu.


Nobel dla Olgi Tokarczuk pomógł?


- Nie zaszkodził.


Kto zagra Jakuba Franka?


- André Szymanski.


Aktor, który pracował z takimi gigantami jak Thomas Ostermeier, Sasha Waltz czy Luk Perceval.


- André jest już po lekturze książki Olgi Tokarczuk i paru innych, a do prób mamy jeszcze dwa miesiące. Cieszę się, że mogę ten spektakl zrobić w takim składzie i tym teatrze. Tym razem chciałabym jednak zabrać się do „Ksiąg Jakubowych” z bardziej europejskiej i współczesnej perspektywy, a oddalić się od ich kuszącego, bajkowego świata.


Reżyserowanie już z nagrodą w postaci Fausta to większy doping czy stres?


- Robienie spektaklu z myśleniem o nagrodzie jest zupełnie niebudujące, niczego kreatywnego nie uruchamia. Dlatego mam zamiar powiedzieć aktorom od razu na pierwszej próbie, że nagrodę już mamy, więc niech nas nie interesuje nic poza szczerym spotkaniem artystycznym, nic poza tym, co chcemy powiedzieć. Inaczej nie warto.


„Nagrodę, która wieńczy pewien etap mojej pracy na Zachodzie, odbieram w czasie, kiedy mój kraj od Zachodu oddala się w zastraszającym tempie – napisałaś na Facebooku po odebraniu Fausta, dodając: - Fausta trzymam dziś w ręku jak broń – nie odeślecie nas do kuchni, nie zdobędziecie kontroli nad naszymi ciałami, nie staniemy się waszą własnością. Jesteśmy wojowniczkami i w tym najlepszym z możliwych, ulicznym towarzystwie, walczymy dalej”.


- Zawsze, robiąc spektakle, starałam się oddać głos kobietom i walczyć tak, by drżały teatralne mury. Dzisiaj okazuje się, że drżące teatralne mury to za mało, że trzeba wyjść na ulicę, by walczyć z brutalnym system opresji. I to jest walka nie tylko o nasze ciała, ale też po prostu o ludzką godność. Nie mogę, będąc reżyserką z Polski, o tym nie mówić.


Ewelina Marciniak urodziła się 1984 r. w Dusznikach-Zdroju. Ukończyła europeistykę i dramatologię na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz reżyserię teatralną w PWST w Krakowie (obecnie Akademia Sztuk Teatralnych). Zadebiutowała dekadę temu „Nowym wyzwoleniem” Witkacego w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, by podbić potem największe polskie sceny teatralne i zdobyć kolejne nagrody, w tym Paszport „Polityki”. Zdjęcia z afisza jej spektaklu „Śmierć i dziewczyna” w Teatrze Polskim we Wrocławiu domagał się nieskutecznie minister kultury Piotr Gliński. Od kilku sezonów reżyserka tworzy także z sukcesami w teatrach niemieckojęzycznego obszaru kulturowego, za co właśnie ją nagrodzono najbardziej prestiżową niemiecką nagrodą teatralną.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji