Artykuły

Na egzaminach usłyszała, że nie zostanie aktorką. Została, i to jaką!

Zdając do szkoły teatralnej, usłyszałam, że mam fatalne "escezety", że nigdy nie będę aktorką, a nawet gdyby, to i tak nikt nie będzie miał ochoty ze mną pracować - pisze  Katarzyna Mikołajewska w Gazecie Wyborczej - Łódź.


Agnieszka Charkot z Wrocławskim Teatrem Pantomimy związana jest od 2010 r. Pracę na scenie łączy z obowiązkami sekretarz literackiej, kierowniczki działu marketingu, pedagożki w projektach edukacyjnych, a w ostatnim roku również p.o. dyrektora teatru.


Jako dramatopisarka otrzymała w 2019 r. nagrody: za dramat radiowy „Stół z powyłamywanymi nogami” oraz Gdyńską Alternatywną Nagrodę Dramaturgiczną za tekst „Nasza pani”.

Znajduje też czas, by współtworzyć grupę Novy Ruch Teatr. Jury Nagrody WARTO, przyznając Agnieszce Charkot tegoroczny laur w kategorii Teatr, doceniło nie tylko umiejętność godzenia wszystkich czasochłonnych zajęć, ale także jakość dokonań na każdym z tych pól.
Rozmowa z Agnieszką Charkot, laureatką nagrody Warto w kategorii Teatr
Katarzyna Mikołajewska: Dostałaś nagrodę Warto, ale właśnie kilka dni temu teatry ponownie zostały zamknięte. Czuję, że to może być słodko-gorzka rozmowa.


Agnieszka Charkot: Staram się w goryczy znaleźć posmak słodkości. Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, próbuję wyciągać wnioski z każdej sytuacji i – na tyle, na ile jest to możliwe – tak obracać zdarzeniami, aby czerpać z nich siły kreatywne i budujące. Otrzymana nagroda oczywiście pomaga mi osłodzić ten trudny czas. Pokazuje, że warto. Dodatkowe, nieocenione wsparcie daje publiczność, która mówi nam: „będziemy czekać”.


Ale mimo wszystko w teatrze jest w tej chwili specyficzna sytuacja, bo jednak nie mamy dla kogo grać, nie ma spotkania z widzem, spojrzenia sobie w oczy i wymiany energii. A bez widzów nie ma teatru.

To specyficzny okres letargu, a właściwie próby niepopadnięcia w niego, żeby nie stracić czujności i być za chwilę znów gotowym do działania. Nagroda na pewno w tym pomaga. Dodaje pewności siebie. A gorycz jest tylko taka – pół żartem, pół serio – jak już w końcu coś wygrałam, to w tym roku nie było gali!
Te odwołane kilka godzin przed rozpoczęciem spektakle i niepewność są sporym sprawdzianem dla widzów.

– Mam nadzieję, że ludzie będą jednak spragnieni spotkania z nami. Żadna forma internetowego kontaktu nie zastąpi tego spotkania na żywo. Pragnę wierzyć w to, że po tej sytuacji wrócą do nas nie tylko najwierniejsi widzowie, ale w ogóle obudzi się w ludziach chęć obcowania ze sobą, rozmowy bezpośredniej, jakiegoś wzmożonego i czułego zarazem kontaktu. Teraz w każdym z nas dzieją się mniejsze lub większe dramaty, każdy stara się radzić z tą specyficzną rzeczywistością najlepiej jak potrafi. Wierzę w to, że coś się w nas przewartościuje, powróci potrzeba bycia razem, tworzenia świadomej wspólnoty tu i teraz, czyli realnie, nie wirtualnie.

A teatr jest nie tylko przestrzenią do pogłębionej refleksji, produkowania czy porządkowania myśli, ale też chwilą oddechu i przejścia w inny wymiar, więc ufam sobie i innym, że będziemy tego potrzebować, jak nigdy do tej pory. Bycia razem i bycia w sobie, po to, żeby nie zapomnieć o swoim człowieczeństwie.
Szykowaliście się na drugi lockdown? Mieliście jakiś plan działania?

– Mieliśmy przeczucie, że to nastąpi. Obserwowaliśmy, co się dzieje na świecie, więc nie wierzyliśmy, że po wakacyjnej beztrosce nie będzie żadnych konsekwencji. Zaryzykowaliśmy, podjęliśmy się pracy i zrobiliśmy premierę, bo nie mogliśmy wyobrazić sobie siedzenia i czekania na zamknięcie. Bezczynne czekanie jest bez sensu. Lubię ruch, bo jest dla mnie nie tylko środkiem wyrazu czy formą medytacji, ale także – w myśl Tomaszewskiego – afirmacją życia.


Optymistycznie więc wierzyliśmy, że zdążymy i szczęście nam będzie sprzyjać, bo wytrzymaliśmy w ostatnim roku w ogóle jako teatr tyle sztormów, że teraz to już tylko wiatr w żagle, a nie wiatr w oczy. Szczęśliwie na dzień przed zamknięciem zrobiliśmy premierę.
Paradoksalnie Wrocławski Teatr Pantomimy ma chyba ostatnio dobry czas?

– Czujemy, że robimy teatr. Wcześniej mieliśmy jedną premierę w sezonie, zdarzało się, że nie było żadnej... Tymczasem w sezonie pandemicznym mieliśmy już dwie. Dużo rozmawiamy o teatrze, o tym, jak widzimy to miejsce, o czym chcemy mówić, jak też widzimy nasz teatr za kilka lat. To jest bardzo motywujące. Wiemy, dokąd zmierzamy i na czym nam zależy. Skupiamy się na budowaniu silnego i świadomego zespół. A to nas bardzo motywuje do tego, żeby nie poddawać się pesymizmowi.
A przecież jeszcze całkiem niedawno słyszało się o planach zamknięcia Pantomimy.

– Tak, były pytania, co zrobić z tą Pantomimą. Byli urzędnicy urzędu marszałkowskiego zajmujący się kulturą, którzy nie byli na naszych przedstawieniach w ogóle. Nie do końca wiedzieli, czym się zajmujemy, jak wyglądają nasze przedstawienia. Długo tłumaczyliśmy, czym jest pantomima, dlaczego jest istotna dla polskiej kultury, walczyliśmy o istnienie tej sztuki momentami zajadle i wściekle, bo jesteśmy jedynym takim repertuarowym teatrem w Polsce i czujemy pewne zobowiązanie do tego, żeby nie odpuszczać. Konwencja, którą się posługujemy, sprawia, że jesteśmy ewenementem na skalę europejską na pewno.

Zamknięcie Wrocławskiego Teatru Pantomimy byłoby równoważne z powolnym wymieraniem pantomimy zespołowej, marginalizacją jej, a chyba w najlepszym przypadku – sprowadzeniem do skeczu, kalamburu, wygłupu. A my chcemy robić teatr, sztukę, rozwijać tę konwencję teatralną, poruszać ważne tematy wraz z naszą widownią.


Wrocławska pantomima to jedna z teatralnych marek Wrocławia, Dolnego Śląska. Jesteśmy dumni z naszego teatru, chcieliśmy więc, żeby urzędnicy również docenili nie tylko historię tego miejsca, bo nie chcemy być muzeum, ale żeby spojrzeli na to miejsce jak na przestrzeń artystycznych poszukiwań, która wnosi znaczący wkład do polskiej kultury.

Wiem, wielkie słowa, ale tak właśnie widzę to miejsce. Wyjątkowe, jedyne, najlepsze. Nieocenione było w ówczesnym czasie również wsparcie naszej widowni i ludzi sztuki, za które ogromnie dziękujemy. Dodawało nam siły. Dzisiaj istniejemy, działamy dalej pod kierunkiem nowej dyrekcji. Mam nadzieję, że nie tylko ja i moi koledzy z zespołu widzimy masę możliwości przed tym teatrem. Mam wrażenie, że coś się poruszyło, coś się zmieniło, obserwuję przychylniejsze spojrzenia z urzędu.
Jak doszło do tego, że aktorka pantomimy, czyli teatru, w którym się nie mówi, pisze dramaty?

– Zawsze chciałam pisać. Pierwszą książkę pisałam mając osiem lat, a pierwszy tekst dramatyczny w wieku 12 lat. Słowo było moim pierwszym narzędziem ekspresji artystycznej. Pisanie sprawiało mi ogromną frajdę, ale było też niesamowicie intymną przestrzenią, z którą trudno było mi wyjść do odbiorcy. Dużo trudniej niż przygotowywać rolę i występować na scenie. Dramat jest dla mnie wypowiedzią skrajnie intymną, być może dlatego, że nie mam możliwości wybronienia się, bo napisany tekst żyje już własnym życiem i musi sam stawić czoła światu i czytelnikowi.
To może zadałam pytanie od złej strony – wobec tego, jak to się stało, że ktoś tak zafascynowany słowem i tekstem trafił do pantomimy?

– Bardzo wcześnie wiedziałam, że chcę pracować w teatrze. Poszukiwałam różnych form ekspresji – od słowa przez zajęcia taneczne, po teatralne. Zawsze dużo czytałam, słowo napędzało mnie, pobudzało wyobraźnię i ciało. Po jakichś tam sukcesach, zachwytach środowiska, w którym się obracałam, pojawił się plan, że może jednak zostanę aktorką. Ale strasznie się tego wstydziłam. Wiedzieli o tym tylko przyjaciele.

Zdawałam do szkoły teatralnej. Uparłam się bardzo na Wrocław, nigdzie indziej nie startowałam, bo podobało mi się to miasto i chciałam być z nim związana. Ale egzaminy do szkoły nie są przyjemnym wspomnieniem. Nie wnikam, czy to było testowanie siły charakteru, sprawdzanie predyspozycji psychicznych do zawodu. Tak czy inaczej – nie mam zabawnych anegdot z egzaminów.

Było to dla mnie doświadczenie rozczarowujące, na tamtym etapie życia – zupełnie niezrozumiałe. Idąc na egzamin, towarzyszyło mi przekonanie, że będę rozmawiać o sztuce, o tym, co chcę powiedzieć, po co, dlaczego, że będę drążyła problem, tłumaczyła, dlaczego wybrałam ten, a nie inny wiersz Wojaczka… A nie, że pierwsza selekcja odbędzie się przez zaglądanie mi do buzi i wywalanie języka na brodę. Usłyszałam, że mam talent, ale mam też tak fatalne „escezety”, że nigdy nie będę aktorką, a nawet gdyby, to i tak nikt nie będzie miał ochoty ze mną pracować.


Równocześnie pojawiła się w mediach informacja o organizowanych w Pantomimie warsztatach z Jerzym Kozłowskim. Pomyślałam: pójdę, nie wiem przecież, co to jest pantomima, może być śmiesznie. Na warsztatach były osoby, które już posługiwały się techniką, potrafiły robić ściankę, linkę, krok pantomimiczny. I ja – kompletnie zielona. Ale Jerzy Kozłowski był bardzo wyrozumiałym, czułym i czujnym pedagogiem.

Patrzył głębiej i to jego spojrzenie na pantomimę zafascynowało mnie totalnie. Zobaczyłam dzięki niemu, że ruch potrafi budować takie przestrzenie i rzeczywistości, które są niedostępne dla słowa. Wtedy oznajmiłam w domu: będę mimem. Nie pamiętam reakcji na te słowa, czyli być może przyjęto je, jakbym powiedziała: idę na medycynę.
A z tych nieprzyjemnych egzaminów do szkoły teatralnej udało ci się wyciągnąć jednak jakiś pozytyw?

– Tak, że należy robić swoje. Jak nie da się zrealizować marzeń wchodząc przez frontowe drzwi, to należy obejść budynek i wleźć oknem.


Żyję w zgodzie ze sobą, nie pozwalam, aby czyjeś wyobrażenie o mnie miało na mnie wpływ, nie dopasowuję się na siłę, cenię sobie niezależność i własne zdanie. Być szczerym i prawdziwym – to jest szczególnie ważne w teatrze. Zawsze wiedziałam, jaki teatr mnie interesuje, po co chcę to robić i dlaczego. Jestem sobie wierna i temu, jak i gdzie chcę zabierać widzów, jakie bodźce im dawać, do jakiej podróży zapraszać.

Nie potrafię też czekać, aż ktoś da mi zadanie, strasznie niecierpliwię się nicnierobieniem, więc szukam sobie pól do artystycznego działania, tworzę przestrzenie do twórczej ekspresji.
A co zdecydowało, że postanowiłaś dzielić się ze światem swoimi tekstami?

– Kiedy podjęłam decyzję, że wracam do pisania, od razu postawiłam sobie jeden warunek: nie będzie to pisanie do szuflady. Trudno mi było dyskutować z samą sobą. Postanowiłam więc uderzyć jeszcze wyżej i wysłać tekst na konkurs Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Pierwszy wysłałam w 2018 r. i wtedy asekuracyjnie powiedziałam sobie, że jeśli nie wejdę do etapu, z którego spośród ok. 300 tekstów zostaje tylko 40, to daję sobie spokój. Pech chciał, że trafiłam do tej 40, więc nie było odwrotu, musiałam pisać kolejny.


Następnie powstało kilka dramatów, które jednak trafiły do szuflady, a następnie „Nasza pani”. Tym tekstem zakwalifikowałam się do finału, a „Nasza pani” została doceniona Gdyńską Alternatywną Nagrodą Dramaturgiczną.

Mam ten komfort, że pisanie jest moim hobby i robię to, bo to lubię. Nie muszę produkować więcej tekstów, niż mam na to ochotę. Dlatego ciągle jest to dla mnie źródłem niesamowitej przyjemności.
Skoro wróciłaś do pisania wtedy, kiedy w Pantomimie były przestoje i niewiele się działo, a teraz – jak sama mówisz – macie plany artystyczne na pięć lat do przodu i sporo pracy przed tobą, nie obawiasz się, że czasu na pisanie zabraknie?

– Ten czas spowodował, że ponownie pomyślałam o pisaniu, mogłam swobodnie i spokojnie do tego wrócić, ale na tyle stało się to dla mnie pociągającą formą ekspresji, że już nie wyobrażam sobie, by przestać to robić. Zdarza mi się już też nie dziwić, kiedy ktoś powie o mnie „dramatopisarka”. Nie mam już tego pytania w oczach „o kim mowa” i nie rozglądam się nerwowo wkoło.

Poza tym, w Pantomimie zajmuję się wieloma rzeczami, więc siedzę w teatrze codziennie, niezależnie czy są próby, czy nie. Pisanie jest wciskane pomiędzy – w weekendy, w okres wakacyjny, w tramwaju, w łazience – wszędzie, gdzie tylko się da.
Wywołałaś temat innych zajęć w teatrze, więc muszę zapytać o twoją pracę w administracji. Jak to się stało?

– Skończyłam wrocławską teatrologię. Teatr interesował mnie również od strony teoretycznej. Nie wyobrażałam też sobie, że nie wykorzystuję zdobytej wiedzy. Postanowiłam więc spróbować połączyć te dwa światy – teorię i praktykę. W trakcie tych już 10 lat w Pantomimie wypracowałam sobie system i nabyłam sprawną umiejętność łączenia tych różnych funkcji. Jest to też możliwe dzięki ludziom, z którymi pracuję. Moi przyjaciele z działu marketingu to najwspanialszy zespół, jaki mogłabym sobie tylko wymarzyć. Mogę liczyć na ich wsparcie i pomoc.


Są momenty, kiedy bywa ciężko. Takim totalnym wycięciem się z życia jest okres prób. Jestem wtedy praktycznie w teatrze od rana do godz. 22. Ale na tyle to lubię, że nie sprawia mi to problemu. Nie mówię nigdy, że idę do pracy – zawsze mówię, że idę do teatru. Teatr jest tą przestrzenią, która daje mi satysfakcję na różnych poziomach. Podejrzewam, że gdybym szła do pracy, to może byłoby inaczej.
A jak doszło do tego, że w ubiegłym roku zostałaś p.o. dyrektora?

– Zgodziłam się na pełnienie tej funkcji, ponieważ poprosił mnie o to zespół. To był trudny dla mnie czas, byłam wtedy chora, miałam operację, a w próbach do spektaklu Eweliny Marciniak brałam udział jeszcze ze szwami na brzuchu. Biegałam między lekarzami, urzędem marszałkowskim, próbami do premiery. Brzmię już jak jakaś wariatka, prawda? Trudno, już przestałam się martwić tym, że mam świra na punkcie teatru. Zaakceptowałam to, da się z tym żyć.

Tak czy inaczej – wiedziałam, że nie ma innego wyjścia, bo za bardzo zależy mi na tym miejscu i ludziach. Nie wyobrażaliśmy sobie, że przychodzi ktoś z zewnątrz, bo kto to mógłby być? Poza tym powracające w tamtym czasie ciągłe pytania, czy zamykać ten teatr, czy nie – nie wzbudzały naszego zaufania wobec osób z zewnątrz. Zwyczajnie, po ludzku, baliśmy się o przyszłość tego teatru.
Chciałabym jeszcze podpytać o nagrodę Warto, z powodu której tu się spotykamy...

– Mój brat już się ucieszył, że będę mogła oddać mu pieniądze, które mi pożyczył na samochód [śmiech – red.].

Ale chciałam raczej spytać, czy coś ta nagroda dla ciebie zmienia w tym momencie artystycznej drogi, w którym jesteś?

– Jest dla mnie potwierdzeniem tego, że wybrałam słuszną drogę. Że na horyzoncie, który mam przed sobą, świeci obecnie słońce. I utwierdza mnie w tym, żeby robić swoje. Myślę też oczywiście o tym co dalej i czy dam radę dać z siebie jeszcze więcej. Obecnie szukam sposobu na rozciągnięcie doby.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji