Artykuły

Wojciech Pszoniak: Z szarych Gliwic do kolorowego Paryża

Wojciech Pszoniak był jednym z najwybitniejszych aktorów w historii polskiego teatru. Dla masowej publiczności był jednak głównie gwiazdą kina. Moryc Welt, Robespierre, Dziennikarz/Stańczyk, Korczak - to tylko niektóre jego wybitne kreacje - pisze Łukasz Jasina w Rzeczpospolitej.


Są tacy, którzy twierdzą, że Wojciech Pszoniak się na wielkiego aktora nie zapowiadał, ale i tacy, którzy uważają, że od wczesnego dzieciństwa wielka kariera była mu pisana - jak jego sąsiad z gliwickiej ulicy Arkońskiej, o kilka lat młodszy Adam Zagajewski. Obydwaj urodzili się we Lwowie, ale wygnani z rodzinnych stron zamieszkali w szarych i nudnych Gliwicach, gdzie nawet jeśli trafiali się inteligenci, to byli oni przedstawicielami tzw. inteligencji technicznej. Wyjątkiem wśród gliwickiej elity był zamieszkujący tam aż do połowy epoki gomułkowskiej Tadeusz Różewicz. Zagajewski zostawił nam obraz młodego Wojciecha Pszoniaka jako energetycznego, rudego, młodego człowieka, który miał się na początku lat 6o. objawić jako aktorski talent. Nie było to zresztą w jego rodzinie niczym wyjątkowym. Starszy brat Wojciecha - Antoni - skończył krakowską szkolę aktorską już w latach 50. i gdy jego młodszy brat szedł w jego ślady, pracował już w tamtejszym Teatrze Starym. Po kilku latach na deskach tej sceny miał swoje pierwsze kroki stawiać i Wojciech, a jego brat miał pozostać tym „drugim Pszoniakiem" - podziwianym przez znawców teatru i grającym na najlepszych scenach Krakowa i Warszawy, ale szerzej niemalże nieznanym. Podczas gdy Antoni był aktorem zdystansowanym, Wojciech nie stronił od szarży -obydwaj uważali się za aktorów dobrych. Wszystko układało się jak w dobrej rodzinie - bez żadnych szekspirowskich kontekstów.


Na podbój Krakowa


Stary Teatr był wtedy chyba jedną z kilku najlepszych scen Polski, a może i Europy. Jego najjaśniejszą gwiazdą i symbolem był reżyser Konrad Swinarski, choć inscenizowali tu i inni wielcy, jak Andrzej Wajda, dla którego krakowski teatr miał pozostać odskocznią od produkcji filmowych. Teatr kształtował jego kierownik artystyczny Zygmunt Hübner - aktor i reżyser, który począwszy od gdańskiego Teatru Wybrzeże przez Stary aż do warszawskiego Powszechnego miał zdolność do tworzenia scen wybitnych, opartych na doskonałym repertuarze, silnych zespołach i jeszcze silniejszych reżyserach.


W Teatrze Starym objawili się wtedy aktorzy i aktorki, bez których nie można sobie wyobrazić polskiego teatru drugiej połowy XX wieku. Wielu z nich, tak jak Marek Walczewski czy właśnie Wojciech Pszoniak, miało potem zrobić karierę na scenach warszawskich, a inni, jak Anna Polony, Jerzy Trela, pozostali w Krakowie i tu stworzyli swoje najlepsze kreacje. Wojciech Pszoniak po ukończeniu PWST w roku 1968 trafił do teatru, w którym Swinarski zdążył już wystawić „Nie-Boską komedię" Krasińskiego, ale na jego wielkie inscenizacje mickiewiczowskie przyszło jeszcze poczekać, powstały one, gdy Pszoniak był już gwiazdą i mieszkał w Warszawie. W Starym gra jednak szekspirowskiego Puka, którego na krakowskich deskach równie genialnie grał 20 lat wcześniej Tadeusz Łomnicki. Puk Pszoniaka jest znacznie bardziej erotyczny (mamy koniec lat 60., a to oznaczało pewną zmianę obyczajową nawet w PRL), a jednocześnie jest nadaktywny, wszędobylski i energetyczny, co stanie się pszoniakowskim znakiem firmowym.


Jego prawdziwym skokiem w teatralną wielkość nie są jednak „Klątwa" czy „Sędziowie" Swinarskiego, ale wyreżyserowane przez Wajdę „Biesy" na podstawie Dostojewskiego. Był to rok 1971 i Polska się zmieniała, a opis rosyjskiej rewolucji, jakiego dokonał Wajda, jest chyba do dziś wzorcem tego, jak ciemne wizje Dostojewskiego grać się powinno. Pszoniak w roli Wierchowieńskiego oscylował między szarżą a wyciszeniem, obłędem i skrywaną homoseksualną namiętnością do Mikołaja Stawrogina (w tej roli Jan Nowicki), stworzył kreację wybitną. W roku 1972 Pszoniak wyjeżdża do Warszawy - do Teatru Narodowego kierowanego przez Adama Hanuszkiewicza - laboratorium teatralnego nie gorszego od tego z Krakowa. Jego rolę w „Biesach" przejmuje Jerzy Stuhr, który naśladując rewelacyjnie Pszoniaka i równocześnie tworząc rolę na nowo, zacznie swoją wielką karierę - jakże od pszoniakowej inną.


Na wielkim ekranie


Debiutów filmowych Wojciecha Pszoniaka było faktycznie kilka. Formalnie był nim bułgarski serial telewizyjny z lat 60. Były też inne filmy, ale faktycznym początkiem filmowej kariery Pszoniaka były trzy zupełnie odmienne obrazy zrealizowane już w gierkowskiej Polsce. Chronologicznie pierwszym był „Diabeł" (1972) Andrzeja Żuławskiego, film przez władze ograniczany i zatrzymywany, a pionierski jak wiele filmów tego twórcy. Tytułową rolę zagrał właśnie Pszoniak, pokazując, że także na ekranie potrafi wykreować czyste zło. Pojawiło się też to, co miało się stać jego kolejnym (po wspomnianych już) znakiem firmowym. Niewysoki i z pozoru fizycznie nieatrakcyjny Pszoniak dominował tu nad pięknym Leszkiem Teleszyńskim, pokazując, że może i w filmie liczy się plastyczność, ale dobre aktorstwo i tak musi zwyciężyć.


Debiutem drugim była podwójna rola Dziennikarza i Stańczyka w wajdowskim „Weselu" (1973). Tu objawił się Pszoniak cichy i monumentalny, obserwujący i niepermanentny. Tu startuje też jego filmowa współpraca z wieszczem polskiego kina. Będzie to dla tych dwóch geniuszy droga kręta i niełatwa, której kolejną odsłoną będzie rola Jeszuy Ha- Nocriego w „Piłacie i innych".


Jest i debiut kolejny. Już w roku 1974 gra Pszoniak Mieszka I w filmie Jana Rybkowskiego „Gniazdo". Film był nawet ciekawy i pod względem historycznym, i fabularnym, a bohater niniejszego tekstu przypominał momentami Richarda Burtona czy Petera O'Toole'a.


W roku 1975 powstaje „Ziemia obiecana". Adaptacja „tej drugiej" powieści literackiego noblisty Władysława Reymonta („Chłopów" przeniósł na ekran Rybkowski). To najdojrzalsze dzieło filmowe o polskim XIX wieku, epicka kronika Łodzi i galeria wielkich kreacji aktorskich z trzema głównymi bohaterami na czele. To dzięki temu filmowi Wojciech Pszoniak, Andrzej Seweryn i Daniel Olbrychski staną się rozpoznawalni nie tylko w Polsce, ale też ruszą w szeroki świat - co przed nimi średnio się polskim aktorom udawało. Pszoniakowski Moryc Welt stał się też „wzorcem z Sevres" tego, jak grywać żydowskich biznesmenów i mimo oskarżeń o „polski antysemityzm", które po czterech dekadach należy zbyć pogardą, była to rola wielowymiarowa. Aktor połączył w niej wszelkie głębie swojego talentu - od wyciszenia do eksplozji, od prymitywizmu do subtelności. Jego Welt to bóg biznesu, zakompleksiony żydowski biedak z Piotrkowskiej, któremu „czas zacząć", i potomek uczniów jesziw - przejawiający zdolność do filozoficznej refleksji. Ciężko jest dokonywać porównań, ale to jego się pamięta z całej trójki najmocniej, choć są to medale olimpijskie zdobyte po pokonaniu przeciwnika o nanosekundy.


Do 1981 roku Pszoniak gra dużo. Jest aktorem kabaretowym, radiowym i telewizyjnym, występuje w filmach. Pojawia się i w kręconym w Polsce „Blaszanym bębenku" Schloendorffa, i w debiucie reżyserskim Filipa Bajona - „Aria dla atlety". W teatrze to zasadniczo okres konsumpcji statusu gwiazdy. Dwie role z tego czasu trzeba uznać za najwybitniejsze. W wystawionym w Teatrze Powszechnym „Locie nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya gra McMurphy'ego. Tu także po pewnym czasie zastępuje go inny aktor - Roman Wilhelmi i do dziś trwa spór o to, który z nich był wybitniejszy. W dramacie Stanisławy Przy-byszewskiej „Sprawa Dantona", również na scenie warszawskiego Grochowa, gra Robespierre'a. Po kilku latach ten tekst do Pszoniaka wróci.


Czas ciemności i kolorów


Wiata 80. wprowadza nas Pszoniak dwiema rolami. Obydwie kryją się jednak w cieniu stanu wojennego. Josełe z „Austerii" (1982) Jerzego Kawalerowicza to Pszoniak typowy - rudy i krzykliwy. Jak rzadko postać ta ustępuje pola kreacji Franciszka Pieczki, ale rozpoczynający się wraz z nią powrót żydowskich bohaterów odmieni polską kinematografię i pozwoli jej odetchnąć pełnią narodowej kultury, której wszak bez Żydów nie ma.


Film ma premierę już w Polsce zniewolonej przez czołgi generała Jaruzelskiego, a sam aktor kręci wtedy w Paryżu „Dantona". Miał on powstawać w Polsce w 1981 r., ale jego twórcy wyraźnie inspirowali się w swoim dziele o Wielkiej Rewolucji Francuskiej rewolucją Solidarności, która wtedy wybuchła. Łagodność polskiego buntu przeciwstawiała się krwawemu francuskiemu.


Po zamachu stanu z 13 grudnia zdjęcia przeniesiono do Francji i zalękniona, zastraszona karami ekipa kulturalna Jaruzelskiego wypuściła do Francji zarówno Wajdę, jak i całą ekipę, w tym kilkudziesięciu aktorów. Zwolenników Robespierre'a grali Polacy, a ich przeciwników Francuzi, co wydobyło konflikty kulturowe. Zdrajcę przechodzącego z obozu do obozu zagrał Andrzej Seweryn, który właśnie przechodził z grona aktorów polskich do francuskich. Dantona zagrał niesamowity Gerard Depardieu, ale psychopatyczno-idealistyczny Robespierre Pszoniaka jest tu kreacją najdojrzalszą. To przywódca, który cierpi i wie, że przegrywa, ale mimo to kontynuuje swoją misję. O ileż sympatyczniejsi są skorumpowani sybaryci w rodzaju Dantona?


Pszoniak pozostał we Francji i podobnie jak Seweryn opanował język francuski. Grał w dobrych, paryskich teatrach. W kinie grywa! Polaków, Rosjan i Żydów - występując w filmach Agnieszki Hol-land realizowanych w RFN i Francji. O ile w teatrze odniósł spory sukces, o tyle w niepolskich filmach miał grać wprawdzie spore, ale jednak drugoplanowe role.


Prawdziwą kreację miał stworzyć w zamykającym komunizm polskim filmie „Korczak" - kolejnym ważnym dziele Wajdy na temat Holokaustu, a jednocześnie filmie niemiłosiernie na świecie zniszczonym. Pszoniakowski Korczak miał w sobie wiele z charakteru autora, zwizualizował nam Starego Doktora, tworząc najostrzejszy obraz Holokaustu na ziemiach polskich. Za film odpowiadali ludzie jeszcze te czasy pamiętający. Podobny poziom osiągnął dopiero kolejny świadek tamtych zdarzeń - Roman Polański w „Pianiście". W roku 1990 świat nie był jednak na polską wersję gotowy. Wołano Spielberga i jego bajkową „Listę Schindlera" zrealizowaną dwa lata później.


Trzydzieści lat dokonań Pszoniaka w Polsce niepodległej można śmiało uznać za okres zbierania po sianiu. Dzielił czas między Polskę a Francję. Grał w wielu filmach i teatrach. Zdarzały mu się aktorskie skandale, jak główna rola w nieudanym „Bajlandzie" Henryka Dederki, ale głównie tworzy! role stabilne i rzetelne - i to aż do samego końca.


W roku 1990 Gustaw Holoubek, Zbigniew Zapasiewicz i Tadeusz Łomnicki uznali Pszoniaka za jednego z najwybitniejszych aktorów dramatycznych polskiego teatru po roku 1965, obok Piotra Fronczewskiego i Andrzeja Seweryna. Ta opinia nie budzi dziś żadnych kontrowersji. I nie budzi ich (mimo internetowych histerii) Wojciech Pszoniak. Szkoda tylko, że odszedł z tego wielkiego pokolenia aktorskiego jako pierwszy. Mógłby nie odchodzić nigdy.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji