Artykuły

Ludzie kultury wspominają Wojciecha Pszoniaka

Akademia Teatralna w Warszawie: żegnamy profesora Wojciecha Pszoniaka


- Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci profesora Wojciecha Pszoniaka - wielkiego artysty polskiego teatru i filmu - napisano w poniedziałek na stronie warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza (AT).


"Z głębokim smutkiem przyjęliśmy wiadomość o śmierci profesora Wojciecha Pszoniaka - wielkiego artysty polskiego teatru i filmu, wieloletniego pedagoga naszej uczelni" - czytamy we wpisie na stronie AT. "Żonie składamy wyrazy współczucia" - dodano.


Pożegnanie podpisali Rektor, Senat, pedagodzy, studenci oraz pracownicy Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie.


W latach 1974-80 Wojciech Pszoniak był wykładowcą warszawskiej PWST (późniejsza Akademia Teatralna). W 2015 r. w warszawskiej AT obronił dysertację doktorską poświęconą roli Robespierre'a.


Wojciech Pszoniak, wybitny aktor teatralny i filmowy zmarł w poniedziałek. Miał 78 lat.(PAP)


Grzegorz Janikowski


Tadeusz Łubieński o Wojciechu Pszoniaku: Był wspaniałym aktorem obdarzonym iskrą Bożą


Wojtka Pszoniaka poznałem jeszcze w Gliwicach, gdzie występował w Teatrze Studenckim Step, któremu patronował Tadeusz Różewicz – wspomina zmarłego w poniedziałek aktora Tomasz Łubieński, pisarz i dramaturg.


- Pamiętam spotkanie z Wojtkiem w garderobie Starego Teatru w Krakowie. Grał wówczas w "Śnie nocy letniej" reżyserowanej przez Konrada Swinarskiego. Wojtek był zjawiskowym Pukiem – psotnikiem – powiedział PAP Łubieński.


- Los sprawił – wspomina Łubieński - że w Warszawie mieszkaliśmy obok siebie przy ul. Korotyńskiego na Ochocie. Stamtąd Wojtek wyjechał do Paryża, żeby zagrać w "Dantonie" Andrzeja Wajdy.


- Pamiętam - mówił Łubieński - jak Wojtek się zastanawiał, jak sobie dać radę z rolą Maximiliena Robespierre’a, który nie ma nic wspólnego z terrorystą i nie był też tak okrutnym politykiem, jak go przedstawiano. Wojtek odkrył, że on i Robespierre mają taki sam znak zodiaku. I wtedy już praca znakomicie poszła. Wojtek Pszoniak razem z Gerardem Depardieu stworzyli wspaniały duet – podkreślił pisarz.


- I osobista dygresja, to było w okresie stanu wojennego. Wojtek uratował mi życie. Zasłabłem w windzie i on odprowadził mnie do domu i powierzył w ręce moich domowników – opowiadał Lubieński.


Był – jak podkreślił pisarz - wspaniałym aktorem obdarzonym iskrą Bożą, oprócz tego kochał życie, był wspaniałym kucharzem, lubił jeść, lubił żartować był duszą towarzystwa. - Żegnaj Wojtku, szkoda, że Ciebie nie będzie już. Do zobaczenia, tak pożegnam Cię metafizycznie. 


Anna Bernat


***


Jerzy Trela o Wojciechu Pszoniaku: to był po prostu dynamit na scenie


- To był po prostu dynamit na scenie - i w życiu tak samo; zawsze pogodny, zawsze uśmiechnięty. Uwielbiałem go jako człowieka i uwielbiałem go jako aktora - powiedział o zmarłym 19 października Wojciechu Pszoniaku krakowski aktor Jerzy Trela.


- Tak samo, jak na scenie był żywiołem - prywatnie też był żywiołem. Był zawsze pogodnym człowiekiem, a spotkanie z nim dodawało mi radości, a nawet sensu życia - powiedział PAP Jerzy Trela. - Ciężko pogodzić się z tym, że ten człowiek, który tyle dawał z siebie, odszedł - dodał.


Trela przypomniał, że studiował razem z Wojciechem Pszoniakiem w krakowskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej i "obaj byliśmy nieco starsi od kolegów z roku".


- W tym czasie Wojtek zadebiutował pierwszą poważną rolą. To było w "Lekcji" Ionesco, którą przygotowano w Teatrze STU, choć podciągaliśmy to pod tzw. Koło Naukowe - wspominał krakowski aktor, dodając, że Teatr STU współzakładali razem z Krzysztofem Jasińskim.


Przypomniał, że Pszoniak zadebiutował oficjalnie w Starym Teatrze w 1968 r. w "Klątwie" Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Konrada Swinarskiego.


- Spotykaliśmy się też na deskach Starego Teatru. To wtedy zagrał u Konrada Swinarskiego, z którym łączyła Wojtka niezwykła więź, niesamowitego Puka w "Śnie nocy letniej" Szekspira - wspominał Trela, dodając, że gdy miał zastępstwo w tym przedstawieniu, spotkał się na scenie z Pszoniakiem.


Zwrócił uwagę, że "innym wybitnym przedstawieniem Swinarskiego, w którym Pszoniak zagrał było Wszystko dobre, co się dobrze kończy Szekspira w 1971 r.". - Kreował wtedy Parollesa - wyjaśnił.


Trela przypomniał, że "jedną z ostatnich jego wielkich ról w Starym Teatrze w Krakowie był Piotr Wierchowieński", którego Wojciech Pszoniak zagrał w przedstawieniu "Biesy" w reżyserii Andrzeja Wajdy.


- To był po prostu dynamit na scenie - i w życiu tak samo. Zawsze pogodny, zawsze uśmiechnięty - podkreślił.


- Później Wojtek z teatru przeszedł do filmu - powiedział PAP Trela. - Jego wielkie kreacje w "Ziemi obiecanej", w "Korczaku" - to były role na miarę kina światowego - ocenił. - Uwielbiałem go jako człowieka i uwielbiałem go jako aktora - podkreślił.


- Jeszcze niedawno, kilka miesięcy temu spotkaliśmy się w restauracji, gdzie był w towarzystwie Adama Zagajewskiego - wspominał.


Krakowski aktor wyjaśnił, że spotkał się z Pszoniakiem także podczas tournee Starego Teatru w Paryżu. - Kiedyś mieliśmy ważną rozmowę w cztery oczy, gdy on mi się pozwierzał z różnych trudności, które miał i musiał je przełamać, z którymi musiał się borykać. Pamiętam, że to spotkanie było niezwykłe, bo odkrył się naprawdę - powiedział. - Był to moment taki, gdy - użyję takiego górnolotnego sformułowania - bolała go bardzo dusza - wyjaśnił.


- Ale nad tym wszystkim przechodził z uśmiechem - podkreślił Trela.


Wojciech Pszoniak, wybitny aktor teatralny i filmowy, zmarł w poniedziałek. Miał 78 lat.


Grzegorz Janikowski


***


Janusz Majewski: Wojciech Pszoniak był aktorem na wagę złota


- Był aktorem na wagę złota. Miał pełną świadomość wszystkich środków, których używał. Mobilizował maksymalnie innych aktorów, wyciągał z nich rzeczy, o których nawet nie wiedzieli, że je mają - mówi reżyser Janusz Majewski, wspominając zmarłego Wojciecha Pszoniaka.


Reżyser Janusz Majewski podkreślił, że odejście Wojciecha Pszoniaka to dla niego "w pierwszym rzędzie śmierć przyjaciela, bliskiego człowieka". - Poznaliśmy się bardzo dawno temu. Robiłem film "Zazdrość i medycyna" i zaproponowałem mu rolę. Mieliśmy próby, właściwie już byłem na niego zdecydowany, ale pojawiła się inna szansa, a mianowicie znakomity - nie tyle aktor, co postać - Włodzimierz Boruński. Myślałem, że jest chory i nie może zagrać, ale okazało się, że może. Wojtek zgodził się ze mną, że on będzie lepszy, bo będzie prawdziwy, a Wojtek musiałby grać i to byłaby zupełnie inna rola. Wtedy zawiązała się między nami przyjaźń - powiedział.


Artyści przez lata utrzymywali stosunki przyjacielskie. Na planie spotkali się w 2010 r. - Znalazłem dla niego rolę w "Małej maturze 1947", a on ją przyjął. Później zagrał u mnie w "Excentrykach, czyli po słonecznej stronie ulicy" rolę, która zabłysnęła mistrzostwem, była zauważona i nagrodzona. Równocześnie nasza przyjaźń stawała się coraz bliższa. Bywaliśmy u Pszoniaków, a kiedy mieszkaliśmy na wsi - oni przyjeżdżali do nas kilkakrotnie. Później, gdy żony już nie było na świecie, przychodziłem do nich na kolacje, które Wojtek przyrządzał, bo był świetnym kucharzem. To była jego pasja. Mieliśmy zresztą sporo innych wspólnych zainteresowań – sztuka, obrazy, piękne meble, przedmioty - wspomniał reżyser.


Majewski zwrócił uwagę, że Wojciech Pszoniak był "jednym z nielicznych aktorów, którzy nie tylko mają wrodzony i rozwinięty umiejętnie talent", ale też "bardzo silną kontrolę swojej inteligencji". - On miał pełną świadomość wszystkich środków, których używał. Poza tym mobilizował maksymalnie innych aktorów. Swoją obecnością wyciągał z nich rzeczy, o których oni nawet nie wiedzieli, że je mają. Tacy aktorzy są na wagę złota - zaznaczył.


Dodał, że prywatnie Wojciech Pszoniak był człowiekiem "szalenie towarzyskim". - Zawsze był duszą towarzystwa. Wspaniale opowiadał różne anegdoty, które się zapamiętywało i stosowało. A równocześnie był bardzo surowy w sądach. Wobec siebie też był bardzo wymagający. Nie zadowalał się byle czym, pierwszym efektem. My mogliśmy wszyscy być zachwyceni, a on mówił: "nie, to jeszcze nie tak, jeszcze trzeba to czy owo wydobyć" - podsumował Majewski.


Daria Porycka


***


Janusz Gajos o Wojciechu Pszoniaku: należy mu się ukłon i chwila ciszy


- Zawsze taka wiadomość osadza człowieka nieruchomego w miejscu, gdzie do tej pory biegł. Wiedzieliśmy, że Wojtek był chory, ale taka wiadomość robi wielkie wrażenie - mówił o Wojciechu Pszoniaku Janusz Gajos. Należy się chwila ciszy, z ukłonem wobec Kolegi, który nas zaszczycał swoją obecnością - dodał.


- Dowiedziałem się o tym z mediów dzisiaj rano, że Wojtek nie żyje. Co bym mógł powiedzieć? - mówił Janusz Gajos.


- Miałem szczęście pracować z nim, niedużo filmów, w teatrze się właściwie nie spotkaliśmy. Pamiętam go z naszych wspólnych występów w Kabarecie pod Egidą. Spotkaliśmy się m.in. przy filmie "Wygrany", to był spory kawałek czasu temu... - dodał.


- Trudne są takie wypowiedzi, bo znalem go, pracowałem, zbierałem się i nagle człowieka nie ma... Nie wiadomo, jakby się należało zachować. Myślę, że należy się kawałek ciszy, z ukłonem wobec kolegi, który nas zaszczycał swoją obecnością. Trzeba zachować spokój i trochę pokory, ukłonić mu się - dodał.


- Był impulsywny, w życiu i w pracy. Trzeba było się z nim dobrze ułożyć, bo on walczył o wizerunek postaci, którą miał zagrać. Bezpardonowo, ale to było wspaniałe, tylko trzeba było się do tego jakoś przyzwyczaić. Szkoda, ze nie miałem okazji pracować z nim w teatrze, na scenie. To by nam pozwoliło "zewrzeć się" w pracy teatralnej - podsumował.


***


Maciej Englert: Wojciech Pszoniak był samym żywiołem


- Wojciech Pszoniak był całkowicie oryginalnym aktorem, który nie naśladował nikogo, sam wszystko tworzył w sobie. Był samym żywiołem - mówił o zmarłym w poniedziałek wybitnym aktorze reżyser, dyrektor Teatru Współczesnego w Warszawie Maciej Englert.


- To niezwykle smutna wiadomość, że ktoś z naszej starej gwardii znowu nas opuścił... Do Wojtka to wyjątkowo nie pasuje, dlatego że był samym żywiołem w gruncie rzeczy. Ja poznałem go najpierw na scenie, potem w życiu, później spotkaliśmy się w filmie. Od pierwszej chwili widać było, że mamy do czynienia z człowiekiem niezwykłym, z aktorem niezwykle oryginalnym, obdarzonym radością grania, a jednocześnie mądrością. Nie tylko zawodową, ale i mądrością człowieka zwykłego, który potrafił we wszystkim zachować tę perspektywę - powiedział Maciej Englert.


Zdaniem dyrektora Teatru Współczesnego w Warszawie Pszoniak był "całkowicie oryginalnym aktorem".


- Aktorem, który nie naśladował nikogo, sam wszystko tworzył w sobie, w myślach i w gruncie rzeczy stał się takim niezależnym bytem aktorskim. I za każdym razem z radością patrzyłem, jak on buduje swoje role, z czego je buduje, z jakiej prawdziwości, z jakich przemyśleń i z jakiej formy, która czasem nawet była "nadgraniem", ale zawsze się utrzymywała w formie - podkreślił.


Jak zaznaczył, Wojciech Pszoniak był człowiekiem rozumiejącym różne konwencje. - Grał od Wierchowieńskiego po Parollesa we "Wszystko dobre, co się dobrze kończy" Shakespeare'a, wspaniałym przedstawieniu ze złotych czasów krakowskiego Starego Teatru, tam go pierwszy raz oglądałem, specjalnie jeździłem oglądać te przedstawienia. Potem się spotkaliśmy w filmie "Diabeł" i znowu patrzyłem na taką pokorę aktorską - bo film wymaga pokory, ponieważ jest ciężką pracą - a jednocześnie otwartość wobec wszystkich ludzi z planu, mimo że grał tam tytułową rolę, jak na młodego aktora bardzo odpowiedzialną - wspominał Englert.


- Później okazało się, że równie dobre może grać w farsie, w komedii, że wszystko to jest w formie i konwencji całkowicie nieznanej, a jednocześnie niezwykle dynamicznej. I napełnione tym, co w tym zawodzie jest najważniejsze - radością grania, ale też i radością życia. Dlatego tak strasznie nie pasuje mi ta wiadomość do jego osoby i powiem szczerze, że smutno mi jak rzadko. I współczuję strasznie małżonce, pani Basi i domyślam się jak jej w tej chwili ciężko. Jestem razem z nią - dodał reżyser.


Wojciech Pszoniak, wybitny aktor teatralny i filmowy, pamiętny Moryc Welt z "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy, zmarł w poniedziałek w wieku 78 lat. 


Anna Kondek-Dyoniziak


***


Jan Nowicki o Wojciechu Pszoniaku: takich aktorów już nigdy nie będzie


- Wojciech Pszoniak to był urodzony aktor. Takich jest niewielu i za chwilę ich w ogóle nie będzie - powiedział o zmarłym w poniedziałek nad ranem artyście aktor i pisarz Jan Nowicki.


- Za każdym razem, gdy umiera ktoś taki jak Wojtek, człowieka ogarnia rozpacz i przede wszystkim ogromne zdziwienie" - powiedział Jan Nowicki. "Dlaczego On? Dlaczego Wojtek?  Generalnie uważam - zauważył w rozmowie z PAP - że aktorstwo z różnych powodów jest w impasie, jest w złym bardzo położeniu". - Coraz mniej jest kreacji, teatr aktorski gdzieś przepadł. I na dobrą sprawę zostało niewielu ludzi, którzy w pełnym tego słowa znaczeniu uprawiają ten zawód. Ja ich nawet nazwałem męczennikami aktorstwa - mówił Nowicki.


- I do nich zalicza się Janusz Gajos, Janek Frycz, Jan Peszek i oczywiście Wojciech Pszoniak. Takich gości długo nie będzie - zaznaczył. Według Jana Nowickiego, na to, żeby się urodził taki aktor, muszą się złożyć pewnego rodzaju okoliczności, czas i miejsce. - Z tego, co pamiętam, Wojtek, który się urodził we Lwowie, ale dorastał w Gliwicach, jako młody chłopak grał w orkiestrze dętej.


- Jeśli chodzi o kontakt aktorski, to mogę mówić o "Biesach" w reżyserii Andrzeja Wajdy. Wojtek grał młodego Wierchowieńskiego; potem zastąpił go całkiem udanie Jurek Stuhr - wspominał. - Pierwszy raz zobaczyłem go jednak na przedstawieniu dyplomowym w szkole teatralnej. Zapamiętałem niezwykłego chłopaka. I to był on, jeszcze z burzą rozwianych jasnych włosów. Widać było, że na horyzoncie polskiego aktorstwa pojawia się ktoś absolutnie wyjątkowy - podkreślił. - Ten huragan rąk; kiedy go oglądałem i słuchałem, to przede wszystkim patrzyłem, co on robi z rękoma. Nie widziałem dotąd aktora, który by tak "fruwał" rękoma. Wszystkie jego gesty miały sens, nie były nadużyciem. Jego gesty  były bez mała tak samo ważne jak jego słowa. Nikt nie miał takiego "wiatru rąk", jak miał Wojtek. On fruwał jak ptak - charakteryzował grę aktora Nowicki.


Według Jana Nowickiego Pszoniak to był urodzony aktor. - Takich jest niewielu i za chwilę ich w ogóle nie będzie. W Starym Teatrze prawdziwą aktorką była Anna Polony, Wojciech Pszoniak, Jerzy Bińczycki. To byli ostatni Mohikanie. Na szczęście jest jeszcze Jerzy Trela. O, tak - Jerzy Trela! - podkreślił. Ale takich aktorów - wedle Jana Nowickiego -  już nigdy nie będzie, ponieważ "nie będzie tamtego teatru". 


Anna Bernat


***


Daniel Olbrychski o śmierci Pszoniaka: tak, jakby każdego z nas trochę ubyło


- Odszedł ktoś taki, że mamy wrażenie, tak jakby każdego z nas trochę ubyło - powiedział PAP o śmierci Wojciecha Pszoniaka aktor Daniel Olbrychski. Ocenił, że Pszoniak był "jednym z najciekawszych aktorów nie tylko swojego pokolenia, nie tylko Polski, Europy, ale i świata".


Wojciech Pszoniak, wybitny aktor teatralny i filmowy, pamiętny Moryc Welt z "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy zmarł w poniedziałek w wieku 78 lat.


- Odszedł jeden z najciekawszych aktorów nie tylko swojego pokolenia, nie tylko Polski, Europy, ale i świata - podkreślił Olbrychski. Zaznaczył, że z Pszoniakiem znał się bardzo blisko. Jak mówił, było to "50 lat wspólnej pracy i przyjaźni".


Wspominał pracę z Pszonakiem na emigracji, kiedy grali razem z Gerardem Depardieu w Teatrze Nanterre w spektaklu "Ludzie nierozumni zanikają", a także pracę na planie "Ziemi obiecanej" (Olbrychski grał polskiego ziemianina Karola Borowieckiego, Pszoniak żydowskiego handlowca Moryca Welta).


- Odszedł ktoś taki, że mamy wrażenie, tak jakby każdego z nas trochę ubyło - wyznał Olbrychski.


- W tej chwili moje najlepsze myśli płynął ku jego niezwykłej partnerce życiowej Basi (Barbara Pszoniak - przyp. PAP). To była jedna całość. W tej chwili trudno sobie wyobrazić, jak da sobie radę, ale da sobie radę, bo była zawsze mądra, silna, była kimś dla Wojtka absolutnie wyjątkowym - zaznaczył.


Olbrychski wspominał także "Marsz Wolności" w 2018 roku, kiedy razem z Andrzejem Sewerynem i Wojciechem Pszoniakiem przemówili na rondzie de Gaulle'a do tłumu sparafrazowanymi słowami z "Ziemi Obiecanej". "Powiedzieliśmy z trybuny do tłumu: Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic. To znaczy razem mamy tyle, dokładnie tyle, aby Polsce przywrócić normalność. To był ostatni wspólny nasz występ" - powiedział aktor.


Katarzyna Krzykowska


***


PISF o Wojciechu Pszoniaku: jeden z najwybitniejszych aktorów teatralnych i filmowych


W wieku 78 lat zmarł Wojciech Pszoniak, jeden z najwybitniejszych aktorów teatralnych i filmowych, a także pedagog. Zagrał w kilkudziesięciu filmach, m.in.: "Weselu", "Ziemi obiecanej", "Dantonie", "Korczaku" i "Arii dla atlety" - napisał na Twitterze Polski Instytut Sztuki Filmowej (PISF).


Na stronie PISF przypomniano, że Wojciech Pszoniak "pochodził ze Lwowa, gdzie się urodził i spędził pierwsze dwa lata życia". "Pod koniec II wojny światowej jego rodzina musiała wyjechać z tego miasta" - dodano.


Jak wyjaśniono, "dorastał już w Gliwicach". "W młodości grał na skrzypcach i klarnecie, w średniej szkole muzycznej w Bytomiu uczył się gry na oboju, udzielał się też w orkiestrze wojskowej. Występował w teatrach amatorskich i studenckich, a także w kabaretach. W 1961 r. założył kabaret Czerwona Żyrafa" - napisano.


Pszoniak w 1968 r. ukończył studia na PWST w Krakowie. "Występował na deskach najważniejszych polskich teatrów: Starego w Krakowie, Narodowego i Powszechnego w Warszawie. W latach 1974–80 był wykładowcą w warszawskiej PWST. W latach 70. występował także w kabarecie Pod Egidą. Od końca lat 70. grał w teatrach francuskich, a w latach 80. wyjechał na stałe do Paryża. Następnie grywał zarówno w przedstawieniach francuskich, jak i w polskich. Zajmował się też reżyserią teatralną" - czytamy na stronie PISF.


Przypomniano, że w filmie polskim debiutował w 1970 r. rolą w "Twarzy anioła" (reż. Zbigniew Chmielewski).


"Wystąpił w kilkudziesięciu filmach polskich, francuskich i w produkcjach międzynarodowych. Zagrał, m.in.: tytułową rolę w Diable (reż. Andrzej Żuławski, 1972), rolę Mieszka I w Gnieździe (reż. Jan Rybkowski, 1974), doktora Marglewskiego w Szpitalu Przemienienia (reż. Edward Żebrowski, 1978), postać Siedelmayera, dyrektora cyrku w Arii dla atlety (reż. Filip Bajon, 1979), Josełe w Austerii (reż. Jerzy Kawalerowicz, 1982) oraz Kamińskiego w Strajku (reż. Volker Schloendorff, 2007)" - napisano.


"Wystąpił także w filmach Andrzeja Wajdy: w roli Dziennikarza i Stańczyka w Weselu (1972), Moryca w Ziemi obiecanej (1974), Robespierre'a w Dantonie (1983) i tytułowej roli w Korczaku (1990)" - czytamy na stronie PISF.


Podkreślono, że był wielokrotnie nagradzany, m.in. na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych za role w filmach "Ziemia obiecana" oraz "Excentrycy, czyli po słonecznej stronie ulicy", za którą w 2016 r. otrzymał również Polską Nagrodę Filmową Orły.


Wojciech Pszoniak, wybitny aktor teatralny i filmowy zmarł w poniedziałek. Miał 78 lat.


Grzegorz Janikowski


***


Izabella Cywińska: Pszoniak był wielkim aktorem i wspaniałym, serdecznym człowiekiem


Wojciech Pszoniak był wielkim aktorem i wspaniałym, serdecznym człowiekiem - powiedziała reżyserka teatralna i filmowa Izabella Cywińska. - On się otwierał na ludzi, na świat, był życzliwy, nie bał się ludzi, co jest też bardzo ważne, że nie chował się - podkreśliła.


- Pszoniak to niezwykły człowiek i wspaniały aktor. To nie tak, że ja się z nim przyjaźniłam, czy bardzo dobrze go znałam. Jednak pracowałam z nim, obserwowałam go i widziałam, jak się odnosi do ludzi, co myśli o świecie, bo parę razy rozmawialiśmy, więc mogę powiedzieć, że jakbym zawadziła o jego myśli - mówiła Cywińska.


Wskazała, że dobrze jest, gdy reżyser zna aktora, z którym pracuje także, jako człowieka, bo wtedy może od niego "więcej wyciągnąć". - On się otwierał na ludzi, na świat, był życzliwy, nie bał się ludzi, co jest też bardzo ważne, że nie chował się - podkreśliła.


Przypomniała, że pracowała z Pszoniakiem dwukrotnie. - Kiedyś pracowałam z nim przy dużej roli w "Waszej Ekscelencji" w warszawskim Teatrze Współczesnym, zagrał ją bardzo pięknie. W Teatrze Telewizji natomiast grał kiedyś u mnie w epizodzie. I ten jego występ w epizodzie poprzedzony był długimi rozmowami. Dziwiłam się nawet, że zmuszał mnie do tego, żebym z nim długo rozmawiała o tym epizodzie, żeby to było przez niego dokładnie opracowane - wspominała reżyserka.


- Bardzo był lubiany i traktowany jako mistrz. Oprócz tego, że był wielkim aktorem to był wspaniały, serdeczny człowiek - podkreśliła.


Wojciech Pszoniak, wybitny aktor teatralny i filmowy, pamiętny Moryc Welt z "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy zmarł w poniedziałek w wieku 78 lat.


Katarzyna Krzykowska


***


Tadeusz Lubelski o Wojciechu Pszoniaku: był artystą obdarzonym niezwykłym talentem i pracowitości


Był artystą obdarzonym niezwykłym talentem i pracowitością. I miał to szczęście, że spotkał w odpowiednim momencie znakomitych reżyserów - najpierw w teatrze Konrada Swinarskiego, potem Andrzeja Wajdę - powiedział PAP krytyk filmowy, filmoznawca Tadeusz Lubelski.


- Miałem osobisty stosunek do Wojciecha Pszoniaka, bo był lwowianinem. Kiedy kilkanaście lat temu przygotowywaliśmy dodatek specjalny "Tygodnika Powszechnego" o Lwowie - przeprowadziłem z nim długa rozmowę. Opowiadał w niej o swoich lwowskich wspomnieniach - powiedział prof. Tadeusz Lubelski.


- Miałem tę przyjemność, że chodziłem do tej samej szkoły, co on w Gliwicach, więc mieliśmy wiele wspólnych tematów i spotykaliśmy się - dodał.


Lubelski podkreślił, że Pszoniak "był wspaniałym aktorem". - Był artystą obdarzonym niezwykłym talentem i pracowitością. I miał to szczęście, że spotkał w odpowiednim momencie znakomitych reżyserów - najpierw w teatrze Konrada Swinarskiego - wyjaśnił.


- Pamiętam jego niezapomniana rolę Puka w "Śnie nocy letniej" Swinarskiego z 1970 r. To wtedy dał się poznać publiczności Starego Teatru w Krakowie, a ja wówczas jako student starałem się nie opuszczać żadnych ważnych przedstawień. To było prawdziwe objawienie - on jako Puk - wspominał krytyk.


Zwrócił uwagę, że to w tym czasie wypatrzył Pszoniaka w Starym Teatrze Andrzej Wajda. - Początkowo w teatrze krakowskim Wojciech Pszoniak był nieco w cieniu swojego starszego brata Antoniego, który wtedy był u szczytu talentu, grywał główne role. Tymczasem talent młodszego brata rozkwitł - mówił Lubelski.


- Gdy Andrzej Wajda go wypatrzył - obsadził go przede wszystkim na początku 1971 r. w "Biesach" wg Dostojewskiego. To była jedna z dwóch centralnych kreacji, na których stało to przedstawienie. Dialogi Jana Nowickiego, który grał Stawrogina, z Wojciechem Pszoniakiem, który kreował Piotra Wierchowieńskiego, były ozdobą tej inscenizacji - wspominał krytyk. - Gdy wkrótce Pszoniak przeniósł się do Teatru Narodowego do Warszawy i zniknął z Krakowa - trudno było sobie wyobrazić, że ktoś go może zastąpić, ale publiczność stopniowo oswoiła się z Jerzym Stuhrem, który potem grał Wierchowieńskiego - powiedział. - Prawdę mówiąc, z całym szacunkiem dla Stuhra, to już nie było to - dodał.


Lubelski ocenił, że to po tej roli Andrzej Wajda "zakochał się w Pszoniaku jako w aktorze". - Powierzył mu kolejno dwie wspaniałe role w filmach, które nakręcił jeden po drugim - Dziennikarza i jednocześnie Stańczyka w "Weselu", a wkrótce potem najwybitniejszą kreację filmową, jaką zagrał, Moryca Welta w "Ziemi obiecanej" - wyjaśnił.


- Wtedy stanęła przed nim otworem międzynarodowa kariera. Zagranie tak wspaniałych ról w filmach Wajdy otwierało przed aktorami drogi. Cała trójka przyjaciół z "Ziemi obiecanej", obok Pszoniaka Olbrychski i Seweryn, to wykorzystała - ocenił krytyk.


Przypomniał, że po pewnym czasie aktor przeniósł się do Paryża i zaczął grać we francuskich filmach.


- Jeszcze z wielu ról późniejszych także w polskim kinie przede wszystkim trzeba wymienić rolę Korczaka w filmie Wajdy. Kolejno wielu aktorów do tej roli się przymierzała - najpierw miał ją zagrać Henry Fonda, potem Richard Dreyfuss. Ostatecznie, Wajda wpadł na to, by powierzyć tę rolę Pszoniakowi, który po niewielkiej charakteryzacji może bardzo przypominać Korczaka - mówił Lubelski. - I to był bardzo szczęśliwy wybór - ocenił.


Krytyk z żalem z wrócił uwagę, że "stosunkowo za rzadko wykorzystywano talent Wojciecha Pszoniaka w późniejszym okresie". - On okazał się mistrzem epizodu. Zagrał kilka świetnych ról drugoplanowych - Ubeka w "Krecie" Rafaela Lewandowskiego czy Gomułkę w "Czarnym czwartku" Antoniego Krauzego - podkreślił krytyk filmowy.


- Szkoda, że przed przedwczesną śmiercią nie zagrał jeszcze jakiejś wielkiej, czołowej roli, do czego w późnym okresie życia był predestynowany. A dowodził tego swoimi monodramami - zaznaczył Lubelski.


Grzegorz Janikowski


***


Piotr Gliński: ze śmiercią Wojciecha Pszoniaka zamyka się kolejny rozdział historii polskiego teatru i kina


- Ze śmiercią Wojciecha Pszoniaka zamyka się kolejny rozdział historii polskiego teatru i kina - napisał w poniedziałek wicepremier, minister kultury, dziedzictwa narodowego i sportu Piotr Gliński.


Wojciech Pszoniak, znany i popularny aktor teatralny i filmowy, pamiętny Moryc Welt z "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy zmarł w poniedziałek w wieku 78 lat.


- Był jednym z najlepszych polskich aktorów. Niezapomniany Moryc, wybitny Robespierre, pamiętny Korczak. Ze śmiercią Wojciecha Pszoniaka zamyka się kolejny rozdział historii polskiego teatru i kina. Niech odpoczywa w pokoju - napisał na Twitterze minister kultury.


Katarzyna Krzykowska


***


Prof. Wojciech Malajkat o Wojciechu Pszoniaku: do wszystkiego podchodził jak do całopalenia


- Do wszystkiego podchodził jak do całopalenia; do każdego projektu, do każdego zadania artystycznego, do każdej realizacji - i w teatrze, i w filmie - powiedział PAP rektor Akademii Teatralnej w Warszawie prof. Wojciech Malajkat o zmarłym Wojciechu Pszoniaku.


- To straszna wiadomość - zareagował na informację o śmierci Wojciecha Pszoniaka rektor warszawskiej Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza prof. Wojciech Malajkat. - Właściwie nie wiem, co powiedzieć, bo odszedł człowiek bardzo nam bliski, oddany Szkole (Akademii Teatralnej - PAP), studentom, sprawom uczenia. Pasjonat tego zajęcia - dodał, wspominając pedagoga warszawskiej uczelni.


- Był moim przyjacielem, z którym grałem i po prostu nie wiem, jak się otrząsnąć. Trudno pojąć tę wiadomość, jeszcze w tak trudnym czasie - wyjaśnił.


Pytany o to, która z ról Pszoniaka zapadła mu w pamięci, prof. Malajkat odpowiedział: "wszystkie". - To był aktor, podobnie jak Marek Walczewski, który płonął za każdym razem, spalał się do zupełnego popiołu - podkreślił.


Malajkat zwrócił uwagę, że zmarły artysta "do wszystkiego podchodził jak do całopalenia". - Do każdego projektu, do każdego zadania artystycznego, do każdej realizacji - i w teatrze, i w filmie. I w radiu, kiedy czytał powieści - mówił.


- Nie ma już takich aktorów. O Pszoniaku można mówić tylko z podziwem - ocenił rektor Akademii Teatralnej w Warszawie.


Wojciech Pszoniak, wybitny aktor teatralny i filmowy zmarł w poniedziałek. Miał 78 lat.


Grzegorz Janikowski


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji