Artykuły

Magia chińskiego teatru

"Córka Króla Smoków" w reż. Włodzimierza Fełenczaka w Teatrze im. Andersena w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Tandem reżysersko-scenograficzny Fełenczak - Koziara stworzył bajeczną, plastyczno-muzyczną interpretację chińskiej baśni sprzed tysiąca lat.

Adaptacja twórczości literackiej, zrodzonej w radykalnie odmiennym kręgu cywilizacyjnym, rodzi znane, zasadnicze pytanie: czy i jak można zrozumieć wielowarstwową strukturę symboli i znaków innej kultury? W Chinach biel jest kolorem żałoby, w Meksyku wskazuje na zło, a w Europie - czytana jest jako znak czystości, uczciwości i pokoju. A co ze smokiem? Jeżeli w Europie św. Jerzy zabija smoka, to znaczy, że to jakiś niebezpieczny szatan. Lecz w Chinach smok uosabia władzę, doskonałość, rodzaj opiekuńczości. Ciekawość daje nam chyba jednak szansę jakiegoś wgłębienia się w te odmienności. Jest i coś jeszcze: znaki kulturowe rodzą się w relacji człowieka do drugiego człowieka i do tego co transcendentne, wyrażają ludzkie emocje i wiedzę o świecie. I jako takie, mają własną aurę i własne napięcie, swój styl i magię działania.

Włodzimierz Fełenczak, sięgając po starą chińską baśń Li Chao Wei "Córka Króla Smoków" z czasów dynastii Tang doskonale o tym widział. Użył charakterystycznych rodzajów teatru chińskiego - teatru taneczno-wokalnego, cieni, masek i lalek, co więcej - rozgrywa sceny równolegle, na przykład jednocześnie żywym planem i lalkami. Ożywia zmysły, bo spektakl jest bardzo barwny, dynamiczny, wizualny, grany planami i światłami, a zarazem jego napięcie silnie stymuluje muzyka (Tomasz Łuc i Jahir Azim Irani na żywo). Kiedy na scenie pojawił się smok, premierowa publiczność - co zdarza się bardzo rzadko - nagrodziła sztukę niewymuszonymi oklaskami. Mimo że sama opowiastka, jak to Lin spotyka i zakochuje się w Wonnym Obłoku, dziewczynie niebiańskiego pochodzenia chwilowo skazanej na byt ziemski, chyba nie robi wielkiego wrażenia (z powodów jak na wstępie), jej sceniczna realizacja budzi niekłamany podziw. Bo budzi emocje i wciąga swą formą. Opowiada o tym, co klasyka teatru każdego świata - o miłości i grze sił, które za uczuciami stoją.

Włodzimierz Fełenczak pokazał, że jest nie tylko reżyserem wielkim, ale i odważnym, bo takie próby adaptacji wschodnich baśni to u nas absolutna rzadkość (dał już tego dowód robiąc "Ptasi sejm"). Wielka w tym zasługa scenografii Jarosława Koziary, trzeba pochylić czoło. W chińskie postacie sprzed tysiąca lat znakomicie wcielili się Ilona Zgiet i Jacek Dragun. Ona - niebianka, lecz pełna ziemskiego temperamentu, on - młodzian opanowany i dystyngowany, ale nie pozbawiony humoru (w scenie "taniec pijaka" wprost rewelacyjny).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji