Artykuły

Katarzyna Figura: Słowa mogą ranić

To jedna z tych gwiazd, dla których niezwykle istotna jest sama praca, nie zaś „życie celebryty". Nam aktorka opowiada o tym, jak ważny jest dla niej wolny od uprzedzeń język.


Dołączyła Pani do akcji stacji Kino Polska „Co wolno w filmie, to nie w życiu", w ramach której aktorzy podkreślają różnice między filmem a rzeczywistością i zachęcają do posługiwania się językiem wolnym od stereotypów oraz nienawiści. My polubiliśmy Panią m.in. za role w „Aljawju", „Kilerze" i „Kilerów 2-óch". Do dzisiaj wielu z nas przerzuca się cytatami z nich. Nie da się jednak ukryć, że aż roi się tu od przekleństw.

To dosyć dawne dzieje. Obsadzano mnie wtedy w innych rolach niż dzisiaj. Mogę powiedzieć, że z biegiem lat moje bohaterki stawały się coraz bardziej skomplikowane, wielowymiarowe, wręcz mroczne. A jednak już wtedy, w latach 90., starałam się nadać zachowaniu postaci charakter pewnej umowności. Starannie je budowałam. Zastanawiałam się, jaką mają przeszłość i doświadczenia. Zależało mi też na tym, żeby widz od razu zrozumiał, że żona gangstera Siary, nieco wulgarna i frywolna Rysia („Kiler"), ale też Gosia („Ajlawju"), która miała problem z uzależnieniem, to nie ja. Nie chciałam, żeby uznano, że ich język jest moim. Ani żeby stał się wzorem do naśladowania. Rzeczywistość ekranu nie odzwierciedla przecież prawdy. To umowny, pełen przesady świat, czyli fikcja, za której tworzeniem stoi powołany do tego zespół ludzi. A osoba, którą widzicie na ekranie, nie jest prawdziwą Katarzyną Figurą, taką jaką jestem w sytuacjach codziennych, z moim sposobem wysławiania się, ubierania i zachowania, lecz czystą kreacją. Daleką od tego, kim prywatnie jest dająca jej swoją twarz aktorka.

Dlaczego akurat teraz warto o tej różnicy mówić?

Ponieważ za sprawą mediów społecznościowych i pędu, w jakim żyjemy, straciliśmy umiejętność poruszania się w świecie metafor. Nie operujemy już kategorią fikcji. Nawet komedie traktujemy poważnie. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej grozi nam, że sytuacje z ekranu zaczniemy brać serio. Coraz częściej do wszystkiego, co nas otacza, podchodzimy zero-jedynkowo. Bez głębszej analizy. Bez dystansu.

Pani starannie dobiera słowa?

Tak. Język, jakim się posługuję prywatnie, zawsze był dla mnie istotny. Nigdy nie było w nim miejsca na wulgarność, seksizm, rasizm czy homofobię. Ani na pogardę wobec ludzi. Na ich pochopną, powierzchowną, a przez to krzywdzącą ocenę. Wiem, jak ważne jest kulturalne, wyważone wysławianie się i jak wiele krzywd można wyrządzić, sięgając po przekleństwa. Tak jak Olga Tokarczuk, stawiam na czułość (aktorka zagrała w ekranizacji jej dwóch opowiadań, „Żurek" i „Aria Diva" - przyp.). Siara z ekranu mówi do Rysi w specyficzny sposób. Obraża ją, poniża jako kobietę. Pamiętajmy, że dzieje się to w ramach pewnej konwencji, jaką narzuca gatunek komedii i że pod żadnym pozorem nie powinniśmy takiego języka przenosić do naszej codzienności. Uważajmy na to, co i jak mówimy. Nawet, jeśli na ekranie nas to śmieszy.


Media społecznościowe też nie sprzyjają delikatności.

Dlatego ich unikam. Nie potrafię zrozumieć ludzi, dla których najważniejsze stało się pozowanie godzinami przed lustrem i publikowanie w sieci zdjęć samego siebie. Czemu to ma służyć? Czy nie mamy sobie już nic więcej do powiedzenia? Trudno mi się też pogodzić z tym, jak łatwo jednym komentarzem lub wyssaną z palca plotką całkowicie kogoś pogrążyć. Skrzywdzić, rozpowszechniając fałszywą informację. Wolę być nieobecna w mediach społecznościowych niż narażać się na takie rzeczy. Zwłaszcza że odbiorcy internetowych sensacji nie zadają sobie trudu, żeby je zweryfikować. Traktują wszystko poważnie. To jest bolączka naszych czasów.



Wracając do wczesnych filmów Juliusza Machulskiego i Marka Koterskiego, urzekła mnie niesamowita, słoneczna energia, jaka emanuje z Pani postaci.

Dziękuję! Dzisiaj nie gram już takich kobiet. To był etap, część długiej drogi, jaką przeszłam. Moje bohaterki ewoluują. Zmieniają się. Dojrzewają. Gosia z „7 uczuć" (2018) jest zupełnie inną osobą niż Gosia z „Ajlawju" (1999).


Ogromnie ważne są też dla mnie role w Teatrze Wybrzeże. Choćby w spektaklach „Fedra" Racine'a oraz „Trojanki" Eurypidesa.

Nie da się nie zauważyć, że teksty pisane setki lat temu nie straciły nic ze swojej aktualności. Pozwala to wyciągnąć wnioski na temat natury ludzkiej. Niezmienności naszych pragnień, dążeń i przywar. „Trojanki" powstały w V wieku p.n.e., a przeglądamy się w nich jak w lustrze.

2020 rok to dla Pani trzy nowe plany filmowe. Może Pani coś o nich opowiedzieć?

W filmie Jakuba Skoczenia pod roboczym tytułem „Chrzciny" gram Franciszkę, głęboko wierzącą katoliczkę i matkę sześciorga dzieci, która stara się pojednać skłóconą rodzinę. Ta rola uświadomiła mi, że to co dzieje się obecnie - nasze spory i kłótnie - do złudzenia przypomina inne okresy z historii Polski. Akcja filmu rozgrywa się w dniu wprowadzenia stanu wojennego. Od tamtej pory minęło prawie 40 lat, a jednak nic się nie zmieniliśmy. Nie wyciągnęliśmy wniosków. Nie potrafimy podać sobie ręki na zgodę.

Jest też polski kandydat do nominacji do Oscara „Śniegu już nigdy nie będzie".

Kiedy wiele lat temu po raz pierwszy zobaczyłam w telewizji film Małgosi Szumowskiej „Szczęśliwy człowiek", zachwyciłam się! Urzekła mnie jej niezwykła perspektywa. Później miałam zaszczyt pracować z nią w Teatrze Polonia Krystyny Jandy nad spektaklem „Badania terenowe nad ukraińskim seksem". Zależało mi wtedy na tym, żeby to ona podjęła się reżyserii, bo wierzyłam, że będzie umiała połączyć specyfikę produkcji filmowej z pracą w teatrze. Od tej pory minęło sporo czasu. Ale przypominałam jej o sobie. A w listopadzie 2019 roku rozpoczęłyśmy zdjęcia do „Śniegu już nigdy nie będzie". To niezwykła historia mężczyzny, który przyjeżdża do Polski ze wschodu i zmienia życie kilku kobiet. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele, powiem tylko, że nic tu nie jest oczywiste. Odwołujemy się do wyobraźni widza, umiejętności czytania między wierszami, samodzielnej interpretacji i wyciągania wniosków. Wielką siłą filmu jest odtwórca głównej roli Żeni, Alec Utgoff („Stranger Things") - znakomity ukraiński aktor mieszkający na stałe w Anglii.

A ostatnia produkcja filmowa, nad którą Pani pracuje?

Jest zupełnie inna od pozostałych. To „Dziewczyny z Dubaju" Marii Sadowskiej. Część zdjęć powstało w Monako i w Cannes. Dorota, którą gram, jest ucieleśnieniem zła. Prawdziwego i kompletnego. To kobieta z półświatka. Manipuluje, odbiera godność, pod koniec jej język zmienia się zaś tak bardzo, że każde wypowiedziane przez nią słowo rani do żywego (pamiętajmy, żeby jej nie naśladować). Dla aktorki praca nad takimi rolami to niesłychanie interesujące wyzwanie i czysta przyjemność.


W KILKU SŁOWACH


Urodziła się 22 marca 1962 roku w Warszawie. Jej ojciec byt lekarzem weterynarii, a mama
ekonomistką. W 1985 roku ukończyła PWST w Warszawie. Studiowała również w paryskim Conservatoire d'Art Dramatique. Popularność przyniosły jej m.in. role w filmach „Pociąg do
Hollywood", „Kingsajz", „Kiler", „Żurek", „Panie Dulskie" oraz „7 uczuć". Zagrała też w dwóch filmach Roberta Altmana („Gracz", „Pret-a-Porter"). Od 2013 r. pracuje w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Prowadzi warsztaty w Gdyńskiej Szkole Filmowej. Ma syna i dwie córki. Mieszka w Gdyni.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji