Artykuły

Krystian Lupa wraca do domu

Premiera "Na szczytach panuje cisza" Thomasa Bernharda w Teatrze Dramatycznym w Warszawie ma dla Krystiana Lupy szczególną wagę. A publiczność, jak zwykle, czeka na arcydzieło.

Nie będzie nikogo przekonywał, że od tego spektaklu zależy być albo nie być artysty. Jednak Krystian Lupa znajduje się w kluczowym momencie kariery. Jego ostatnie polskie przedstawienie - "Zaratustra" według Nietzschego i Schleefe - zrealizowane w ubiegłym roku w Starym Teatrze w Krakowie, podzieliło krytykę i zawsze oddanych artyście widzów. Przygotowane w Bostonie "Trzy siostry" Czechowa nie wywołały spodziewanego rezonansu. Klapą okazał się wiedeński "Czarodziejski flet" Mozarta, wybuczany przez publiczność podczas premiery. Ta inscenizacja zostawiła w Lupie rysę nie do zatarcia. Od tej porażki niemal każdą rozmowę zaczyna od opisu rozczarowania, jakie pozostawiła w nim przygoda z operą. Dezawuuje cały gatunek, podkreślając, jak bardzo jest sztuczny i zakłamany. Krytykę rozciąga nie tylko na zmurszałą konwencję, lecz także na ludzi, którzy tworzą operowe widowiska. Nie jest to chyba atak sprawiedliwy. Tłumaczy go tylko duma urażonego artysty. Dlatego właśnie "Na szczytach panuje cisza" oznacza dla Krystiana Lupy tak potrzebny dziś powrót na własne albo przynajmniej od lat w teatrze oswojone terytorium. Po raz pierwszy od pięciu lat, czyli od pamiętnego "Wymazywania", sięga po tekst Thomasa Bernharda. Austriacki pisarz, który polski rozgłos zawdzięcza właśnie reżyserskiej działalności Lupy, bywa przez niego nazywany artystycznym alter ego. A stały temat jego twórczości - nieustanna wędrówka artysty złączona z jego pełną smutku alienacją, wyobcowaniem z zewnętrznego świata, przy jednoczesnej pielęgnacji wybujałego ego - zdaje się wytyczać drogę polskiego twórcy. Dochodzi do tego jeszcze jeden, tak ważny dla Lupy temat - poszukiwania domu, próby składania w jedną całość kawałków nieodwracalnie zdeformowanej rzeczywistości. Taki świat i takie emocje czuliśmy, śledząc "Lunatyków" Bracha w krakowskim Starym Teatrze i wspomniane "Wymazywanie". "Na szczytach panuje cisza" ma szansę wpisać się w ten ciąg. Kolejny arcydramat Bernharda misterną konstrukcją najbardziej przypomina "Komedianta", znanego w Polsce nie z inscenizacji Lupy, ale z wybitnego przedstawienia Erwina Axera z wielką rolą Tadeusza Łomnickiego. To samo przedziwne połączenie śmiechu i wzniosłości, podobna konstrukcja nieprawdopodobnie długich monologów głównych bohaterów. W tle znowu, jak w genialnym "Kalkwerku", studium jako istota twórczego dociekania. I znów pytanie o przekleństwo bycia artystą, jego narcyzm, kabotyństwo, samotność nad szczytami niewzruszonych Alp. Wielki temat Lupy powraca w absolutnej pełni. Czekam na nowy spektakl twórcy z wielkimi nadziejami, choć ostatnie jego prace wydały mi się odlegle. Po "Wymazywaniu" zrobił jeszcze w Dramatycznym ,,Niedokończony utwór na aktora. Sztukę hiszpańską", pozostawiając wrażenie rozminięcia się z duchem ,,Mewy" Czechowa, a potem ograniczenia narzuconego przez ową "Sztukę hiszpańską" Yasminy Rezy, rzecz nie na jego miarę. Spektakl przyniósł wielkie role Mai Komorowskiej i Władysława Kowalskiego oraz fenomenalne flamenco Komorowskiej - jedną ze scen, które zawsze będą budować teatr Lupy i wzruszać. Komorowską i Kowalskiego zobaczymy w "Na szczytach panuje cisza", gdzie zagrają główne role. A potem przyszedł osławiony występem w Atenach "Zaratustra". Apologeci Lupy dowodzili, że mistrz przekroczył granice teatru, dotykając istoty wszystkiego, czego można było dotknąć. Ci, którzy chcieli teatru, przecierali oczy ze zdumienia. Mniejsza o pseudofilozoficzną zawartość widowiska i jego bełkotliwą formę. Mniejsza o pretensjonalność całości, podbijaną przez wprowadzane przez reżysera postaci w rodzaju Proroka Wielkiego Zmęczenia albo Ostatniego Papieża (krakowska premiera przedstawienia odbyła się niedługo po śmierci Jana Pawła II). Poważny problem zaczął się od tego, że Lupie - po raz pierwszy w tym stopniu - wymknęła się z rąk inscenizacja. W dodatku do głosu doszła niskich lotów publicystyka. To wszystko razem sprawiło, że w "Zaratustrze" oprócz pychy artysty nie dało się znaleźć niczego więcej. Na szczęście w "Na szczytach panuje cisza" konstrukcja dramatu narzuca spektaklowi konieczny rygor. Każe reżyserowi akceptować i wzbogacać stworzony przez Bernharda świat. I wyklucza patos na rzecz goryczy i absurdu. Zapowiada się więc spektakl na miarę "Immanuela Kanta" - śmiesznego i smutnego arcydzieła Bernharda. Tak, czekam na nowego Lupę.

***

Wielka szóstka czyli najlepsze z najlepszych

Lunatycy

Stary Teatr w Krakowie, 1996

Lupa przenosi na scenę wielką powieść Bracha. Rzecz o poszukiwaniu sensu w świecie wszechogarniającego chaosu, o nowej erze. w której widać symptomy rodzących się totalitaryzmów. Fenomenalne role Frycza, Globisza. Polony. Idealnie wyważona mieszanka piękna i brzydoty, wzniosłego z niskim. Genialne.

Bracia Karamazow

Stary Teatr w Krakowie, 1990

Lupa czyta arcydzieło Dostojewskiego jako traktat o grzechu i odkupieniu. Jeden z teatralnych maratonów artysty (całość trwała osiem godzin) wprowadzających widza w inny stan skupienia. Ile trwała cicha rozmowa Iwana (Frycz) z Aloszą (Miśkiewicz)?Chyba 40 minut, a wciągała jak świetny kryminał.

Kalkwerk

Stary Teatr w Krakowie, 1992

Adaptacja nieprzekładalnej na język sceny powieści Bernharda, dla wielu najdoskonalsze dzieło Lupy - precyzyjne i gorące. Konrad (wielki Andrzej Hudziak) próbuje stworzyć opus magnum. Praca nad studium oznacza pogrążanie się w szaleństwie. W roli Konradowej przejmująca Małgorzata Hajewska-Krzysztofik.

Immanuel Kant

Teatr Polski we Wrocławiu, 1995

Kant płynie do Ameryki, by dać jej rozum. Ameryka ma mu w zamian przywrócić wzrok. Bernhard snuje groteskową opowieść o fikcyjnej podróży filozofa z Królewca, a Lupa na wrocławskiej scenie uruchamia teatralne żywioły. W pełnym celowo przerysowanego aktorstwa widowisku odbija się szaleństwo świata.

Wymazywanie

Teatr Dramatyczny w Warszawie, 2001

Powieść życia Bernharda stalą się podstawą ostatniego dotąd arcydzieła Lupy - niemal siedmiogodzinnej przypowieści o rozliczeniu artysty z domem, przeszłością, ze światopoglądem. Zdanie Marii (wybitna Maja Komorowska): "Nie można pisać samym bólem", zabieraliśmy do domu, by o nim myśleć, myśleć, myśleć.

Stosunki Klary

Teatr Rozmaitości w Warszawie, 2003

Lupa reżyseruje w teatrze swoich uczniów - mówiono o tej inscenizacji, przygotowanej na scenie Jarzyny i Warlikowskiego. Z przeciętnej sztuki Dei Loher uczynił wstrząsającą - także dzięki grze Mai Ostaszewskiej - opowieść o podróży zwykłej współczesnej dziewczyny do kresu nocy. Piękny, a niedoceniony spektakl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji