Artykuły

Wrocławskie radości i smutki

Często myślę o wyzwaniach, jakie czekają dyr. Halinę Ołdakowska w Operze Wrocławskiej. Pokierować tym teatrem po Ewie Michnik jest zadaniem trudnym, zwłaszcza w czasie, w którym przyszło nam żyć.

W niedzielę 27 września uczestniczyłem w jednym z serii koncertów inaugurujących sezon, a zarazem pięcioletnią kadencję nowej dyrekcji Opery Wrocławskiej. Poprzedziła ją konferencja prasowa, podczas której dyr. Halina Ołdakowska - w otoczeniu dyrektora artystycznego Mariusza Kwietnia, dyrektora muzycznego Bassema Akikiego i kierownika baletu Marka Prętkiego - zaprezentowała najbliższe zamierzenia.


Wynika z nich repertuarowe rozeznanie Mariusza Kwietnia, przywracanie prymatu śpiewaków w operowej hierarchii, promowanie młodych oraz ostrożność w planowaniu spektakli w tych trudnych pandemicznych warunkach. Dotyczy to „Carmen” (w reżyserii Marii Sartowej), „Toski”, „Cosi fan tutte”, „Giselle” i „Don Carlosa” - tytułów wielokrotnie już granych w bogatej historii Opery Wrocławskiej. Należę do grona osób namawiających tego wszechstronnie utalentowanego artystę do odważnego debiutu w roli reżysera i przedłużenia w ten sposób wieloletniej, olśniewającej międzynarodowej kariery jako solisty operowego (Oniegin, Malatesta, Figaro, Almaviva, Don Giovanni, Papageno, Guglielmo, Eneasz, Roger, Marcello, Sylvio i Escamillo). W tych namowach towarzyszyli mi członkowie fanklubu Kwietnia przy łódzkim Grand Tour, którzy licznie stawili się na inauguracji nowej drogi artystycznego życia swego ulubieńca.


Dyrekcję muzyczną złożono w ręce Bassema Akikiego, dyrygenta libańskiego wychowanego i wykształconego w Polsce, początkami swej drogi artystycznej związanego z Wrocławiem. Po latach, kiedy znalazł się już w czołówce mistrzów batuty, jakich słucha i ogląda polska publiczność, należy mu życzyć, aby Operze Wrocławskiej poświęcał tyle czasu, ile potrzebuje zespół tego teatru, a nie tyle, ile pozostanie mu po ewentualnych trudach zagranicznej kariery. Balet powierzono Markowi Prętkiemu, niegdysiejszemu soliście Stuttgart Ballet, potem pedagogowi Cranko Schule, a następnie osiadłemu wraz z rodziną w Kotlinie Kłodzkiej i związanemu z Lądeckim Latem Baletowym. To bardzo dobry wybór, aby windować na szczyty poziom tańca w mieście, które do dziś nie dorobiło się szkoty baletowej z prawdziwego zdarzenia. Byleby repertuarowo nie poprzestawać na oklepanej „Giselle”, którą właśnie zapowiedziano.


Często myślę o wyzwaniach, jakie czekają dyr. Halinę Ołdakowska w Operze Wrocławskiej. Pokierować tym teatrem po Ewie Michnik jest zadaniem trudnym, zwłaszcza w czasie, w którym przyszło nam żyć. Na szczęście przełamany został mit, że profesja dyrektora teatru muzycznego jest zajęciem dla mężczyzn. W Polsce już za mojej, długiej przecież pamięci udowodniły to Danuta Baduszkowa, Barbara Kostrzewska, Beata Artemska i Stanisława Stanisławska. Wszystkie one pod pozorami kobiecości kryły niezbędne w tej profesji pokłady odwagi, odporności, stanowczości i konsekwencji. Współcześnie cech tych nie brakuje również Alicji Węgorzewskiej w Warszawie i Ewie Iżykowskiej w Białymstoku. Pierwsza, przy wrodzonym tupecie, zupełnie dobrze radzi sobie z Operą Kameralną, druga - jak słyszę - zmaga się z coraz trudniejszymi problemami Opery Podlaskiej.


Dla wzmocnienia swych motywacji i kompetencji Halinie Ołdakowskiej polecam biografie i opisy dokonań jej światowych poprzedniczek z ubiegłego stulecia: Mary Garden (w latach 20. w Chicago), naszej Janiny Korolewicz-Waydowej (dwukrotnie w Operze Warszawskiej), Kirsten Flagstad (na przełomie lat 50. i 60. w Oslo), Carol Fox (w latach 1954 -1980 w Chicago) i Gunduli Janowitz (krótko w 1990/1991 w Grazu). Więcej kobiet na tym stanowisku nie pamiętam, oczekując we Wrocławiu radosnych dokonań tej urodziwej i podobno energicznej Damy, w otoczeniu niepospolitych indywidualności artystycznych Mariusza Kwietnia i Bassema Akikiego.


Tymczasem udaję się na wrocławski Cmentarz Osobowicki nad Odrą, aby po długim oczekiwaniu uczestniczyć w pochówku prochów dwóch artystek zaiste niezwykłych. Danuta Balicka-Satanowska, wspaniała aktorka scen krakowskich, bydgoskich, poznańskich i najdłużej wrocławskich, przez blisko 30 lat małżonka wielkiej postaci polskiej opery Roberta Satanowskiego, wielokrotnie wywierająca zbawienny wpływ na jego dyrektorskie poczynania. Teresa Kujawa - ongiś charyzmatyczna i wszechstronna tancerka charakterystyczna, następnie wybitna choreografka („Rzeźby mistrza Piotra”, „Spartakus”, „Yerma”, „Noce w ogrodach Hiszpanii”, „Goya”, „Medea”, „Polonia”), nieoceniona współpracownica i przyjaciółka, wierny druh i kompan, pozostawiająca niezatarte wrażenie osobowość na miarę wielkiej artystki.
Przez całe dorosłe życie były serdecznymi, nierozłącznymi przyjaciółkami. Teraz spoczną obok siebie w Alei Zasłużonych, ponieważ dobrze i trwale zasłużyły się kulturze polskiej, a szczególnie swemu ukochanemu Wrocławiowi.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji