Artykuły

"Bo mecz był kupiony". Jak PiS idzie po kolejne teatry

Aktor ze "Smoleńska" zamiast cenionego reżysera, rektora szkoły filmowej to najnowszy pomysł kadrowy samorządowców z PiS. Po teatrze w Lublinie, partia rządząca zmienia dyrektorów w Łodzi i Legnicy. Jak działa nowy "patent" na unieważnienie konkursu dyrektorskiego?


PiS idzie po kolejny teatr. Po fali zmian kadrowych w instytucjach prowadzonych przez ministra kultury Piotra Glińskiego, od dwóch lat mamy do czynienia z drugą falą - samorządową - w regionach, gdzie PiS w 2018 przejęło władzę.


Tak jest np. województwie łódzkim, gdzie nowy PiS-owski marszałek Grzegorz Schreiber odwołał dotychczasowego dyrektora Teatru im. Jaracza - Waldemara Zawodzińskiego.


W nierozstrzygniętym konkursie na jego następcę faworytem zespołu teatru był Mariusz Grzegorzek - wcześniej rektor łódzkiej szkoły filmowej, reżyser ceniony przez artystów łódzkiego teatru i łódzką publiczność, wielokrotnie pracujący w „Jaraczu”.


Marszałek woli jednak, pisze łódzka „Wyborcza”, by dyrektorem został Michał Chorosiński - aktor z filmu „Smoleńsk”, mąż aktorki i posłanki PiS Dominiki Figurskiej.


Od tęczy do "Smoleńska"

Ponieważ chwilę wcześniej dyrektorem innego teatru został grający w „Smoleńsku” Redbad Klynstra, podniosły się głosy, że zmierzamy może do momentu, w którym cała obsada „Smoleńska” otrzyma dyrektorskie stanowiska. Odstawmy jednak na bok takie złośliwości. Zresztą, Chorosiński grał przecież nie tylko w „Smoleńsku”. Wcześniej zagrał też np. kibica piłkarskiego ze społeczności LGBTQ w „Tęczowej Trybunie 2012” lewicowego duetu Strzępka/Demirski w najlepszych latach Teatru Polskiego we Wrocławiu - spektaklu w części gejowskich kręgów kultowym.


Ważniejsze, że przypadek Łodzi to kolejny już przejaw niszczenia resztek wiarygodności konkursu jako mechanizmu wyłaniania kadr kierowniczych w kulturze - i traktowania instytucji kultury jako politycznych łupów. W ostatnim czasie powstała nowa taktyka torpedowania konkursów i forsowania kandydatów z kapelusza. Od ubiegłego roku, zgodnie z rozporządzeniem ministra Glińskiego, komisja konkursowa powinna wyłaniać kandydata na dyrektora samorządowej instytucji artystycznej bezwzględną większością. Ta przy przewidzianej ustawą 9-osobowej liczebności wynosi 5 głosów. Trzy głosy w każdej takiej komisji mają przedstawiciele samorządu, dwa - ministra kultury. Jeśli te dwie instancje się dogadają, mogą zablokować każdy konkurs, powtarzając głosowanie w ten sposób do skutku - okazuje się, że nikt nie spełnia oczekiwań komisji, nikt nie ma kwalifikacji na dyrektora.


Nawet, jeśli - jak dotychczasowa dyrektorka Teatru im. Osterwy w Lublinie, Dorota Ignatjew - dana osoba kierowała z sukcesami danym teatrem przez ostatnie lata, oddłużając go i rozwijając artystycznie. Głosów „przeciw” członkowie komisji nie muszą nijak oficjalnie uzasadniać.


"Prawo na to pozwala"

Konkurs staje się więc formalnością, urzędniczym rytuałem rozpisanym po to, żeby nikogo nie wyłonić. Ponieważ nie da się uzbierać pięciu głosów „za” kimkolwiek, konkurs pozostaje nierozstrzygnięty. A wtedy samorząd powołuje zupełnie dowolnie „pełniącego obowiązki dyrektora” - na okres, na początek, jednego sezonu. Nie musi być to człowiek, który stawał wcześniej do konkursu; nie musi też w zasadzie spełniać żadnych wymogów, które formułuje się przy konkursach - jak wykształcenie czy doświadczenie. W taki właśnie sposób dyrektorem w Lublinie został Redbad Klynstra, wyciągnięty z kapelusza przez władze woj. lubelskiego 1 września na konferencji prasowej - po unieważnieniu konkursu i wielu tygodniach dryfowania Teatru im. Osterwy bez żadnej decyzji. Kolejne samorządy - tak się składa, że rządzone przez PiS - decydują się na taki manewr. A na pytanie, dlaczego nie było rozstrzygnięcia konkursu, odpowiadają np. z wdziękiem lubelskiego marszałka: „Mamy pana Redbada jako dyrektora i on będzie pełnił tę funkcję”, dodając „prawo na to pozwala”.


Samorządowcy coraz częściej biorą przykład z początków rządów ministra Glińskiego i w forsowaniu swoich pomysłów kadrowych idą na rympał. Poważne obawy budzi więc oficjalnie już zapowiedziany konkurs na dyrektora Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, którym od 26 lat kieruje z sukcesami Jacek Głomb. Teatr podlega władzom województwa dolnośląskiego, którym PiS współrządzi z Bezpartyjnymi Samorządowcami. Głomb - działacz KOD, w 2011 kandydat na senatora z list PO - nie będzie miał raczej szans na reelekcję, a kto wie, jakiego „pełniącego obowiązki” może wyciągnąć z kapelusza lokalna władza, być może zainspirowana dodatkowo przez centralę.


Koszty takiego psucia instytucji polska kultura będzie ponosić przez lata. Już wcześniej szereg wątpliwości co do konkursów dyrektorskich sprawiał, że poważniejsi i co bardziej cenieni artyści przystępowali do nich bardzo niechętnie, albo wcale. Teraz będzie o to jeszcze trudniej. Jak mówił grany przez Chorosińskiego piłkarz w sukience - w metaforycznej scenie o Polsce z „Tęczowej Trybuny”: „bo mecz był przecież kupiony”.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji