Artykuły

Don Giovanni nie kocha ani kobiet, ani polityki

- Opera jest medium totalnym. Daje energię ekscytującą artystę. Poza tym nasz projekt zakłada poszukiwanie nowego języka - mówi reżyser Grzegorz Jarzyna przed dzisiejszą premierą "Giovanniego" według Mozarta.

Jacek Cieślak: Zastanawiał się pan, jaki jest Don Giovanni, uwodziciel i buntownik, w czasach koalicji PiS - Samoobrona - LPR? Grzegorz Jarzyna: Sztuka nie musi chodzić na pasku polityki. Nie sądzę, żeby ktoś doszukiwał się aluzji politycznych w tym spektaklu. "Don Giovanni" Mozarta jest o wiele ważniejszy, bardziej uniwersalny niż sprawy, które rozgrywają się teraz w Warszawie. - Ale wielu artystów mówi, że ograniczana jest twórcza wolność. Prawda to czy histeria? - Bez przesady. Mamy za sobą siedemnaście lat demokracji. System gwarantujący wolność jest mocny. - A myśli pan, że politycy chcą ją ograniczać? - Myślę, że komunikaty na ten temat są częścią toczącej się obecnie politycznej wojny. Nie demonizujmy. Jest jednak inny problem. Każdy chce się rozwijać, mieć coraz większe możliwości. Tymczasem niektórzy z nas mają poczucie, że jedna z partii politycznych pokazuje, kto jest ładny, a kto nie. Nikt nie chce być napiętnowany, niezrozumiany. Jeśli komuś się to już przytrafi, ma powody bać się obecnego rządu, bo jest on niezwykle skuteczny w walce z ludźmi, którzy go nie popierają. Kolejny problem polega na tym, że w Polsce zawsze są przyjmowane rozwiązania skrajne. Obecna sytuacja w oczywisty sposób wynika z zaniechań poprzednich ekip. Polski liberalizm był wypaczony, skorumpowany. Musiała nastąpić korekta i odpowiedź tej części społeczeństwa, która została pominięta.

Jak wspomina pan dziś swoje odwołanie z dyrekcji Rozmaitości przez radnych AWS?

To był czas, kiedy nasze społeczeństwo dopiero uczyło się swoich praw, ale wciąż obowiązywały tabu. Czułem, że je przekraczam na swoim małym teatralnym poletku. Uratowało mnie wsparcie mediów. Wiem, że ludzie, którzy o nas decydują, liczą się z nimi. Pewnie spora część decyzji podejmowanych w naszej sprawie wynika z troski polityków i urzędników o ich medialny wizerunek. Przecież teatr jest pionkiem w grze politycznej. Choć gdyby coś się stało, afera zrobi się na całą Polskę. Z jednej strony nie mogę się skarżyć, że jakaś opcja polityczna chce na mnie wpływać, a z drugiej wiem, że toczy się gra. Jestem nią zmęczony.

Rozmaitości rozpoczęły rozmowę na temat mniejszości seksualnych. Czy konflikty dotyczące parad przerwały dialog?

Decyzja byłego prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego miała jak najlepszy wpływ na nasze społeczeństwo. Czas po 1989 r. uśpił je, a dyskusja jest wartością. Przy mocnym spolaryzowaniu politycznym ludzie znowu mają chęć walczyć o swoje ideały. Nie chcą być szarzy, tylko biali lub czarni. Polacy lubią żyć w kontrze, spierać się.

Czy po zaproszeniu do TR Warszawa młodych twórców nie miał pan poczucia, że wprowadzając na scenę nowe społeczne tematy obniżają poziom artystyczny?

Nikt nie zapowiadał arcydzieł. TR to plac budowy. Wejście do Unii Europejskiej musiało łączyć się z otwarciem na nowe tematy i pokolenie, które wprowadzi nas w kolejną dekadę. Nasze jest bardzo deklamatorskie, bywamy patetyczni. Oni - nawet kiedy podkreślam, jak ważny jest temat sztuki - grają swoje, pozostają naturalni. My idziemy jedną wyznaczoną drogą, młodzi świetnie improwizują, są bardziej otwarci. To, co dla nas byłoby klęską, dla nich nie jest. Na pewno są mocniejsi. Wyczuwam ważną zmianę pokoleniową w społeczeństwie.

Najnowsza premiera to ukłon w stronę opery, która intryguje ostatnio nie tylko pana, ale i Krystiana Lupę, Krzysztofa Warlikowskiego i Mariusza Trelińskiego, reżyserów o rodowodzie teatralnym i filmowym. Dlaczego?

Bo opera jest medium totalnym. Daje energię ekscytującą artystę. Poza tym nasz projekt zakłada poszukiwanie nowego języka. A Nietzsche pisał w "Narodzinach muzyki z ducha tragedii", że treści niesione przez teatr, a wyrażone przez muzykę, tworzą nową jakość. Realizując "Giovanniego", mam też w pamięci słynny paradoks Platona. Aktor oszukuje widownię, która im bardziej jest oszukiwana, tym bardziej ceni aktora i sztukę, jej prawdziwość. Aktorzy w "Giovannim" oszukują, że śpiewają. Jeżeli iluzja zadziała, powstanie nowa wartość. Zobaczymy, czy się uda.

W poznańskim "Cosi fan tutte" zamierzał pan dekomponować operę. Dalej chce ją pan zbliżać do współczesnego teatru dramatycznego?

Nie wiem, czy to jest możliwe. Klasyczną tragedię można zagrać współcześnie. Opera pozostaje jednak operą, nawet jeśli śpiewacy występują na tle nowoczesnej dekoracji i we współczesnych kostiumach. Nie wiem też, czemu dekomponowanie opery miałoby służyć. Po co niszczyć świat marzeń wielu widzów. Pracując nad "Giovannim", wolę przybliżyć operę artystom teatru dramatycznego, a także jego publiczności. Będziemy występować w Sali Kameralnej Opery Narodowej, ale bilety trzeba kupić w kasie TR Warszawa przy Marszałkowskiej.

Czy "Giovanni" jest dla pana również okazją do rozważań o miłości?

Zaintrygowało mnie, że mit Don Juana upowszechnił się w życiu codziennym, występuje w formie pop. To, co kiedyś było skomplikowaną, rozłożoną w czasie sztuką uwodzenia, zostało zredukowane do podstawowych słów i znaków. Wystarczy esemes czy e-mail, który nie wywołuje zażenowania, a gwarantuje pozytywną odpowiedź. Wszyscy wiedzą o co chodzi. Rozmawialiśmy z Andrzejem Chyrą o budowaniu wizerunku Giovanniego. On nie podrywa, tylko czeka - w swoim kostiumie, z teatrem gestów - kto odpowie na sygnał. Nie mówi o nikim, ale wszyscy mówią o nim. Mnóstwo kobiet chce wejść w sferę miłosnego mitu, są ciekawe, jaki jest ten mężczyzna, jak całuje, jak się kocha, bo o nim słyszały: na podwórku, w swojej wsi czy w Hollywood. Kiedyś Giovanni był społecznie potępiony, teraz jest akceptowany, wielu chce nim być.

Choć jego sytuacja jest mało ciekawa.

Tak, myślę, że Giovanni nie jest zainteresowany kobietami, a jednak ciągle musi sam sobie udowadniać, czy potrafi je zdobywać. Tylko w ten sposób potrafi wypełnić pustkę. To jest rodzaj upośledzenia. Nasz spektakl rozpoczyna zabicie Komandora, które staje się dla Giovanniego początkiem drogi ku śmierci. Akcja przedstawienia to ostatnie 10 godzin jego życia, podczas których niszczy sam siebie i swój giovannizm, a śmierć staje się jego ostatnią kochanką.

Na zdjęciu: scena z prób "Giovanniego" w reż. Grzegorza Jarzyny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji