Artykuły

Bernard Ładysz. Najpiękniejszy głos Wileńszczyzny

W dzień po 98. urodzinach zmarł Bernard Ładysz. Osiągnął sławę i satysfakcję artystyczną, a jednak mógł zdobyć znacznie więcej - pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.


Taki głos objawia się raz na kilkadziesiąt lat, do tego Bernard Ładysz miał nieprawdopodobny talent aktorski. A jednocześnie w jego życie brutalnie zaingerowała historia i polityka.


- Jestem z rocznika 1922, chyba najgorszego z możliwych - powiedział mi przed laty. - Niemal wszystko, co zaczynaliśmy w życiu, bywało brutalnie przerywane.


Urodził się na Wileńszczyźnie. Gdy wybuchła wojna, miał 17 lat. Działał w wileńskiej partyzantce AK, schwytany przez Rosjan trafił do obozu dla Polaków, którzy odmówili złożenia radzieckiej przysięgi wojskowej. Pracowali przy wyrębie lasu.


Do Polski wrócił w 1946 r. Cztery lata później zdobył angaż w operze warszawskiej, gdzie zaraz zadebiutował w zastępstwie jako książę Gremin w „Eugeniuszu Onieginie". Rola to nieduża, ale zjedna z najpiękniejszych arii dla basa.


Świat stanął przed nim otworem, gdy w 1956 r. w brawurowym stylu wygrał konkurs wokalny w Vercelli i otrzymał propozycję angażu z La Scali. Wcześniej miał pojechać na tournée do RFN oraz zaśpiewać kilka premier w Palermo. Zrealizował pierwszą część planu i musiał wrócić do kraju.


Ponoć zaproszenie z Mediolanu zaginęło potem w biurkach PRL-owskich urzędników decydujących o wyjazdach. W innym wywiadzie Bernard Ładysz przyznał wszakże, że zawiniła jego głupota. Nie chciał „zarabiać u Niemców", a we Włoszech nie miał zamiaru płacić obowiązkowej daniny na związki zawodowe.


W 1959 r. został zaproszony przez Columbię do nagrania opery „Łucja z Lammermooru" jako partner wielkiej Marii Callas. Ta sama wytwórnia wydała też jego solową płytę, a jednak on znów wrócił do Warszawy. Tu miał swoją publiczność oraz matkę, która była dla niego najważniejsza, a nie wyobrażała sobie życia poza Polską.


Kreował wielkie postaci w operach i wykonywał muzykę współczesną. Rozbawiał publiczność jako tytułowy „II maestro di capella" w barokowym intermezzo Cimarosy i brał udział w prawykonaniu „Pasji według św. Łukasza" Pendereckiego w Münster oraz w prapremierze opery „Diabły z Loudun" w Hamburgu. Chętnie śpiewał piosenki (często w duecie z żoną Leokadią Rymkiewicz, drugą najważniejszą kobietą jego życia) i był najwspanialszym Skołubą w „Strasznym dworze", Filipem II i Wielkim Inkwizytorem w „Don Carlosie" Verdiego oraz jednym z najlepszych na świecie Borysów Godunowów.


Z jego zdolności aktorskich korzystał film. Nawet gdy pojawiał się na moment na ekranie, zapadał w pamięć, jak w „Ziemi obiecanej" Wajdy, gdzie mignął jako rosyjski kupiec. Większe role stworzył w „Znachorze" Hoffmana, w „Lalce" Hasa czy w „Karate po polsku" Wójcika.


Wspominając swoje życie, Bernard Ładysz powiedział kiedyś „Rz" z nostalgią: - Nie miałem menedżera, który by mi pomógł, więc niczego się nie dorobiłem.


W chwilę potem dodał jednak: - Ale nie żałuję niczego, jedynie młodych lat.


Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji