Artykuły

Stos ciągle płonie

„I tak nikt mi nie uwierzy” Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina w Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Witold Mrozek w portalu dwutygodnik.com.


„I tak nikt mi nie uwierzy” Jolanty Janiczak w reż.  Wiktora Rubina w  Teatrze im. Fredry w Gnieźnie. Pisze Witold Mrozek w portalu dwutygodnik.com.


Ostatnia ponoć w Europie kobieta spalona na stosie – Barbara Zdunk – zginęła w roku 1811. W „I tak nikt mi nie uwierzy” Rubin i Janiczak opowiadają o jej historii


Mówili o niej „czarownica”, ale formalnie spłonęła za podpalenie. Prusy króla Fryderyka Wilhelma III nie miały już w swoim kodeksie karnym takiego przestępstwa jak czarnoksięstwo. Ale ludzie w Reszlu, w dzisiejszym powiecie kętrzyńskim, w województwie warmińsko-mazurskim, i tak wiedzieli swoje.


„I tak nikt mi nie uwierzy” Rubina i Janiczak z Teatru im. Fredry w Gnieźnie rozpoczyna się w sposób podobny do głośnych przedstawień tego duetu z minionej już dekady. Wzorcowym przykładem była tu chyba „Joanna Szalona. Królowa” z teatru w Kielcach (premiera 2011). Czas jest zawieszony; odbywa się coś na kształt rekonstrukcji. A może bardziej powrotu, nawiedzenia przez widmo?


Na pierwszy rzut oka w nowym spektaklu z Gniezna nie zmienia się typowa dla tamtych przedstawień konstelacja. W centrum jest główna bohaterka, figury sceniczne dookoła niej mają podwójne znaczenie, odgrywają podwójną rolę: są historycznymi postaciami z otoczenia bohaterki, jej bliskimi czy wrogami, a zarazem reprezentują rozmaite strategie opowiadania przeszłości. Zatem: ojciec i sędzia w jednej osobie, noszący pod brodą befkę pastora (w tej roli Roland Nowak), parobek Jakob (Paweł Dobek), brat Barbary (Michał Karczewski), wreszcie córki Barbary (Martyna Rozwadowska, Joanna Żurawska, Kamila Banasiak) – z niewiadomego raczej ojca, chór młodych kobiet na przemian broniący matki i ciskający w nią oskarżenia.

Podobny układ pojawiał się w „Joannie Szalonej. Królowej”, tak było w „Carycy Katarzynie” z Martą Ścisłowicz w roli tytułowej, tak jest i tu. Jednak „I tak nikt mi nie uwierzy” nie jest wtórne, nie jest też tylko prostym przeniesieniem wypróbowanego pomysłu na teatr w realia 2020 roku.
Janiczak i Rubin powściągają charakteryzującą tamte dawniejsze przedstawienia barokowość języka czy formy, zarówno tekstu, jak i inscenizacji. Ważne stają się elipsa i usilnie akcentowany w opowieściach Barbary niepokojący eufemizm.
Opisy ciała w „Joannie Szalonej. Królowej” były kwieciste, turpistyczne, rozbuchane. Teraz ciało wyłazi, natrętnie i nerwowo, z przemilczeń i załagodzeń.


Czas jest zawieszony; odbywa się coś na kształt rekonstrukcji. A może bardziej powrotu, nawiedzenia przez widmo?
Karolina Staniec w roli Barbary na przemian „przymierza się” do roli i „wchodzi” w nią, przechodzi od zabawy z konwencją do nut przejmujących i jakoś fizycznych. Stawka tej gry, cel jej scenicznej figury to chyba nie pozwolić się związać łańcuchami gotowych wzorów lektury. Nie dać się zredukować do ofiary, ale też nie pozwolić przemilczeć cierpienia. Dramatopisarka Janiczak przykłada do niego współczesną narrację psychologizującą, terapeutyczną; ale ta nie leży dobrze na historii. Marną alternatywą jest też narracja zemsty, jak u Gaspara Noé czy Quentina Tarantino („To kino wyjątkowo brutalne, zdaje się, przed takim obrazem człowiek kapituluje” – mówi Jakob o scenie wyobrażonej zemsty na oprawcy matki, roztaczanej przez jedną z córek). Te rozmaite narracje kłębią się, przenikają – w psychologiczno-fantastycznym realizmie Janiczak nie są roztrząsanymi w laboratoryjnej analizie wariantami, a raczej poplątanymi głosami w głowie, które przebijają się ze sceny czasem naprzemiennie, a czasem współbrzmiąc.
Rwana materia spektaklu odpowiada tematowi – byłby tu nim gwałt jako przedmiot językowej gry, doświadczanie przeciwstawione opowiadaniu, łatwość zmiany statusu z „ofiary” na „sprawczynię”.
Fragmentaryczna, bolesna perspektywa prywatna, doświadczenie przemocy zderzone zostają z upiornie rzeczową narracją zewnętrzną – systemu? władzy? patriarchatu? To ona domaga się od straumatyzowanej ofiary precyzji, fotograficznej pamięci, żeby „odtworzyć” wypadki, by stworzyć prawdę na potrzeby sądu. Tylko tak, za pomocą sztucznie uporządkowanej narracji, może on podporządkować sobie kobietę. Sprawców w tych „rekonstrukcyjnych” scenach grają aktorzy niezawodowi, na co dzień pracownicy techniczni teatru. Osiąga się w ten sposób na scenie coś, co roboczo można nazwać „efektem 997” albo „efektem docusoapu” – rekonstrukcja staje się groteskową parodią.
Stąd kolejne odbicia na ekranach. Wideo użyte jest w „I tak nikt mi nie uwierzy” jako lustro, które wypacza obraz i w którym Barbara widzi coś innego niż jej ojciec – instancja sądząca. Wpisane w surową, ekspresjonistyczną nieco, czarno-biało-czerwoną scenografię Łukasza Surowca, wideo współtworzy przestrzeń, w której historia „ostatniej czarownicy” spotyka się z problemami, o których mówią aktywistki ruchu #metoo.


Rwana materia spektaklu odpowiada tematowi – byłby tu nim gwałt jako przedmiot językowej gry, doświadczanie przeciwstawione opowiadaniu
Czy to błąd anachronizmu? Nie, bo to nie jest, niestety, po prostu spektakl historyczny; te rzeczy wciąż trwają. I nie, dodajmy, gnieźnieńskie przedstawienie to raczej też nie manifest, inaczej niż – dobre skądinąd – poznańskie „O dzielnym Pietrku i sierotce Marysi” czy bydgoski „Kantor. Downtown” i „Żony stanu, dziwki rewolucji, a może i uczone białogłowy”. Z tamtych przedstawień pierwsze można by nazwać lesbijskim pomnikiem postawionym Marii Konopnickiej – i zarazem głosem skierowanym wprost do polskich elit politycznych, drugie – zrealizowanym razem z performującą Martą Malikowską aktorskim wotum nieufności wobec Wielkich Mistrzów, trzecie – trafioną wprost w Czarny Protest teatralną feministyczną manifestacją, stworzoną przy dużym twórczym współudziale kolektywu bydgoskich aktorek.
W „I tak nikt mi nie uwierzy” spotykają się porządek rekonstrukcji i porządek „nawiedzenia”, seansu spirytystycznego – przywołania postaci z przeszłości do swoich własnych celów, ze świadomością uzurpacyjnego charakteru takiego gestu. Barbara kończy: „Co dzień od nowa się sobie przyglądam i prawie nie pamiętam, jaka byłam wczoraj”. Nie ma tezy, apelu ani puenty; jest bolesne trwanie.



Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji