"Ubu Rex" - cuda w operze
Ponad sto lat temu czternastolatek Alfred {#au#620}Jarry{/#} napisał sztukę "Ubu król" - paszkwil na znienawidzonego belfra od fizyki. Zjadliwy dowcip gimnazjalisty doczekał się w 1896 r. paryskiej premiery zakończonej potężnym skandalem i zdjęciem utworu z afisza po dwóch przedstawieniach. Ówcześni mieszczanie poczuli się dotknięci do żywego nie tylko wulgarnym słownictwem rozbrzmiewającym w przybytku Melpomeny, ale obnażeniem przez autora ich wad i przywar pruderyjnie skrywanych pod maską konwenansu.
Kpina z autorytetów, szydzenie z pompatycznego przekazu historii, bulwersujące scenki rodzajowe, rubaszność tytułowego bohatera - głupawego prostaka, dla którego korona oznacza pełną kieszeń i pełną michę, wyzwalając nienasyconą chciwość, tyranię wobec poddanych i poczucie absolutnej bezkarności - oto podstawowy sens sztuki, uznanej przez potomnych za zwiastuna surrealizmu, zaś jej autora - za prekursora teatru absurdu.
Oglądając wspaniałą prapremierę polską opery buffa "Ubu Rex" według sztuki Jarry'ego (światowa premiera - lipiec 1991, Monachium), towarzyszyło mi uczucie zdziwienia faktem, że przez pełne stulecie żaden ze światowych kompozytorów nie zainteresował się tym tematem, zwłaszcza w czasach gaworzenia "znawców" o strupieszałości gatunku operowego. Uczynił to Polak, Krzysztof Penderecki, zaintrygowany umiejscowieniem akcji utworu "w Polsce, czyli nigdzie". Nasz kraj, rozdarty wówczas rozbiorami nie istniał, a więc, zdaniem Jarry'ego, nie ma też takich Polaków, jakich ukazał i wszystko jest czystą fikcją.
Partyturę utworu trudno "zaszufladkować", ale i autor jej wcale o to nie dba, bawiąc się zestawieniem substancji na pozór całkiem nieprzystawalnych. Muzyka jest niezwykle różnorodna i zupełnie odmienna od "Pendereckiego", którego znamy. Obok awangardowych, niemal instrumentalnie traktowanych kilku partii wokalnych, słuchamy fragmentów całkowicie tonalnych, szczęśliwie parokrotnie powtarzanych, a tym samym łatwo przyswajanych, lekkich, pełnych humoru... W dwuaktowej całości nie znalazłam jednego zbędnego taktu, czy jednej chybionej frazy. Zafascynowała mnie ujmująca melodyjność dzieła, arcyciekawa sfera rytmiczno-metryczna (porównywalna może tylko z inwencją Carla {#au#1694}Orffa{/#} w tej dziedzinie), niezwykła ekspresja, ogromna mądrość i talent kompozytora, który raz jeszcze przekonał świat o swej wielkości.
Antoni Wicherek dokonał prawdziwego cudu przygotowując arcytrudne dzieło z tak pokaźnym aparatem wykonawczym (nb - za tydzień premiera w Krakowie; może zobaczymy ją w Łodzi?). Gra łódzkiej orkiestry niewiele odbiega poziomem od prawykonania monachijskiego (mam nagranie), a wokaliści "poruszają się" w skomplikowanej materii nad podziw pewnie, nawet z imponującą brawurą; w porównaniu ze wspomnianym nagraniem prawie wszystkie partie solowe śpiewane są jakby lżej, z humorem, mniej serio... Tam - świetne bawarskie piwo, tu - musujący szampan...
Wielka to zasługa debiutującego w teatrze operowym reżysera filmowego Lecha Majewskiego - wschodzącej gwiazdy Hollywoodu, który wespół z choreografem Janiną Niesobską przeobraził "dostojnych" śpiewaków operowych w doskonałych aktorów komedii, a nawet burleski. Obleśny gamoń Ubu Andrzeja Kostrzewskiego, frywolna Ubica Vity Nikolajenko (co za głos!), królewska "bieriozkowata" Rozamunda Krystyny Rorbach, jej trzej synowie w mistrzowskim wydaniu Joanny Woś, Małgorzaty Borowik i Dariusza Stachury, rewelacyjny dwugłowy car Zdzisława Krzywickiego i Tomasza Fitasa, znakomity "pełzający olbrzym" Bordure Włodzimierza Zalewskiego, a obok nich - równie wspaniałe kreacje aktorsko-wokalne Ewy Karaśkiewicz, Jerzego Wolniaka, Kazimierza Kowalskiego, Piotra Micińskiego, artystów chóru przygotowanych przez niezawodnego Marka Jaszczaka...
Kolejnym cudem przedstawienia była arcypomysłowa scenografia mistrza Franciszka Starowieyskiego, pełna dziwów, monumentalnych stworów, a przy tym jakże dowcipna, poetycka i świeża, inna od wszystkich, jakie ta scena oglądała!
Wszyscy twórcy i autorzy spektaklu znaleźli genialną receptę na "sprzedanie" niekochanej (nawet przez stałych operomanów) muzyki współczesnej. Większość z nas uwielbia wszelkie obscena w teatrze, lubi pooglądać powabne kształty pod przezroczystym negliżem, kocha pośmiać się szczerze, bez zahamowań. Pójdziemy na ten spektakl wielokrotnie, choć tylko nieliczni będą się do tego przyznawać.
Jest jednak warunek podstawowy: mając taki przebój w repertuarze należy niezwłocznie zamówić polską wersję libretta u artysty z talentem i poczuciem humoru, następnie szybko "przeuczyć" wykonawców z niemieckiego na polski i... sprzedawać komplety biletów przez co najmniej dziesięć lat! Tej szansy nie wolno zaprzepaścić!