Artykuły

Dziewczynie nie można odebrać szalika. Rozmowa z Magdaleną Drab

- Niewiele zostało z kibicowania w moim prywatnym życiu. Może mała rewizja światopoglądu? Bardziej ciekawią mnie rzeczy, których kompletnie nie rozumiem i nie znam się na nich, bo to zawsze jakaś podróż i wyzwanie. Gdybym na wstępie już wszystko wiedziała o kibicach i sama od dziecka chodziła na mecze, to gdzie byłoby miejsce na zabawę? Gdzie dreszczyk emocji? - Justynie Jaworskiej opowiada Magdalena Drab.

Justyna Jaworska: Chodzi pani na mecze? Nie uwierzę, że nie.

Magdalena Drab: No to będzie pani musiała uwierzyć. (śmiech) Pierwszy raz na mecz poszłam, kiedy zaczęłam pracę nad "Dzielnymi chłopcami". To była rozgrywka między Śląskiem Wrocław a Legią. A ostatni raz jeszcze zanim zamknęłam tekst i to był GKS Katowice z Zagłębiem Lubin. Nie mówię, że ostatni w moim życiu, ale na razie nie byłam na żadnym meczu od tego czasu. Faktem jest, że nie miałam wcześniej żadnego związku z kibicowaniem, a i teraz poza sympatią dla ludzi, z którymi wiąże się okres pracy nad tekstem, i poza zainteresowaniem tym, co u nich słychać, niewiele zostało z kibicowania w moim prywatnym życiu. Może mała rewizja światopoglądu? Bardziej ciekawią mnie rzeczy, których kompletnie nie rozumiem i nie znam się na nich, bo to zawsze jakaś podróż i wyzwanie. Gdybym na wstępie już wszystko wiedziała o kibicach i sama od dziecka chodziła na mecze, to gdzie byłoby miejsce na zabawę? Gdzie dreszczyk emocji?

Dobrze, to Miedź Legnica czy GKS Katowice? A może jednak Widzew Łódź?

W tym względzie jestem do głębi staroświecka. GKS Katowice. Tam się urodziłam. Rodziny nie zmienię. Myślę, że kibice byliby ze mnie dumni. (śmiech)

"Dzielni chłopcy" to czuły portret grupy, którą teatr nie zajmuje się zbyt często i która raczej nie zajmuje się teatrem...

Wielu kibiców chodzi do teatru. To jest naprawdę przekrój całego społeczeństwa.

Spytam inaczej: pisała pani o nich, czy może też dla nich?

Pisałam z ciekawości. Wydawało mi się, że to są emocje, których nie jestem w stanie zrozumieć, że to mnie zupełnie przerasta, dlatego tym bardziej miałam ochotę spróbować. Jednocześnie myślałam sobie o wszystkich mieliznach. Sądzę, że ten temat jest jednocześnie bardzo teatralny - przez poziom emocji, balansowanie na granicy, rytuał i konwencje - a z drugiej strony potwornie nieteatralny - że tak powiem brzydki teatralnie przez swój hiperrealizm. Takie rzeczy świetnie działają w filmie, ale w teatrze (choć domyślam się, że to może być tylko moje zboczenie) na przykład reklamówka z logo marketu wygląda po prostu obleśnie. Nie chodzi mi o to, że widzę teatr tylko w obłokach, wręcz przeciwnie, ale razi mnie serialowa, błaha paplanina, rynsztok (o ile to nie jest konsekwentna konwencja rynsztokowa) i świat odarty z metafory, niedopilnowany estetycznie. A jak tu metaforycznie wydzierać się na stadionie, jak estetycznie i metaforycznie obić komuś mordę i jak opowiedzieć historię wielotysięcznej zbiorowości, nie zatrudniając do tego tysięcy aktorów i statystów? To też był dla mnie rodzaj łamigłówki. A ja bardzo lubię łamigłówki. Bardzo lubię ten niepokój, kiedy nie mam pojęcia, w co się pakuję i wszystko jest jeszcze do odkrycia. Czy pisałam dla kibiców? Gdy zaczynałam, to zupełnie nie była moja motywacja. Gdy kończyłam... Polubiłam tych ludzi, z którymi rozmawiałam. Chciałam być sprawiedliwa, nie chciałam żadnych przekłamań czy stawania po czyjejś stronie, ale też nie chciałam, żeby ktoś miał przeze mnie kłopoty. Nie wiem, czy taka postawa jest artystycznie korzystna, ale to są żywi ludzie, a to jest tylko teatr.

Na pracę nad tekstem dostała pani stypendium ministerialne. Jak ta robota wyglądała?

Ministerstwo bardzo pomogło, bo to było dość duże przedsięwzięcie, obejmujące liczne wyjazdy i próby. Praca zaczęła się od czytania i oglądania, z którego niewiele dla mnie prawdę mówiąc wynikło. Parę filmów dokumentalnych jakoś się przydało, ale dopiero rozmowy z kibicami były naprawdę ciekawe. Usłyszałam świetne historie, a mój główny cel - zrozumieć kibica, także takiego, który jedzie na ustawkę - został osiągnięty. Potem pracowaliśmy z aktorami, głównie z Teatru Modrzejewskiej w Legnicy: Magdą Skibą, Bartkiem Bulandą, Rafałem Cieluchem, Robertem Gulaczykiem i Albertem Pyśkiem oraz Hubertem Kułaczem, który podobnie jak ja i Albert związany jest też z Teatrem Zamiast w Łodzi. Robiliśmy improwizacje inspirowane metodą Mike'a Leigh, o której pisałam pracę magisterską i która mnie bardzo interesowała przez dłuższy okres. W skrócie to było tak, że aktorzy dostawali postaci zbudowane na bazie realnie istniejących ludzi, uczyli się ich zewnętrzności, sposobu mówienia (czasem jedna postać mieściła kilka osób) i robiliśmy improwizowane sceny w czasie rzeczywistym. Ja grałam mniejsze role, jak Matka, Żanetka czy Policjantka, a pozostali mieli swoje stałe postaci, którym nadaliśmy imiona oraz wymyśliliśmy i zagraliśmy część sytuacji z ich biografii. Improwizacje były nagrywane. A potem siedziałam nad tym wszystkim, co się zebrało, i pisałam, przepisywałam, dopisywałam...

Mnie zafrapowała najmocniej postać kibicki, która świata nie widzi poza klubem i stadionem, a potem się okazuje, że to tylko jej życie równoległe. Rozumiem męskie plemienne rytuały, ale co na trybunach robią kobiety?

Dość sporo. Często organizują się we własne grupy, zajmują się wychowaniem małych kibiców albo po prostu szaleją w młynie. Są oczywiście w mniejszości, w sztuce zresztą też, ale nie można odmówić im zaangażowania. Myślę, że poczucie wspólnoty czy potrzeba wyładowania się nie mają płci. Dziewczyny są czasem spychane lekko na margines - w niektórych klubach mają zakaz uczestniczenia w wyjazdach, głównie ze względu na bezpieczeństwo, a poza tym wyjazd z chłopakami to jednak wyjazd z chłopakami... (śmiech) Ale też nie buntują się za bardzo, bo mają również liczne przywileje i są traktowane w tym środowisku prawie dżentelmeńsko, na przykład nie można odebrać im szalika (ewentualnie kobieta kobiecie może).

Gra pani teraz w Legnicy, a wcześniej założyła pani z przyjaciółmi łódzki Teatr Zamiast, gdzie była pani autorką, aktorką i reżyserką. "Dzielni chłopcy" mieli czytanie w obu teatrach. A w jakim punkcie jest pani?

To pytanie jest dla mnie trudne i trochę bolesne, najchętniej odpowiedziałabym na nie prywatnie, ale postaram się coś sklecić... Mam wielką nadzieję, że Teatr Zamiast będzie żył i mam nadzieję, że ja też jeszcze trochę życia zdołam w niego wpompować. Obecnie przygotowywana jest zresztą premiera w reżyserii Kasi Dąbkowskiej-Kułacz, więc ewidentnie Zamiast działa. Zespół, który go założył, zmaga się teraz z pogodzeniem grania w WiMie (Widzewskiej Manufakturze) z obowiązkami w teatrach, gdzie jesteśmy zatrudnieni na umowach o pracę, z kilometrami, bo zostaliśmy rozrzuceni po całej Polsce, i jeszcze pewnie paroma czynnikami, dlatego Zamiast trochę się przeobraża ostatnio. Myślę, że forma grupy przyjaciół z roku, która robi razem spektakle, będzie musiała otworzyć się jeszcze bardziej na nowe osoby czy mniejsze formy. Zobaczymy, jak to się zakończy. Mam nadzieję, że jakoś spektakularnie i pozytywnie. Ja też trzymam tam duży kawałek serca, lubię spektakle, które zrobiliśmy, może nie bezkrytycznie, ale lubię. Na pewno nie chciałabym, żeby Zamiast umarł po cichu i przedwcześnie, na to sobie nie zasłużył. Ja jestem w takim punkcie, że... trochę jestem zmęczona różnymi kłopotami organizacyjnymi, jestem w czwartym miesiącu ciąży i to też ustawia mnie trochę inaczej. Myślę, że powoli zbieram energię, żeby tam wrócić i zrobić nową rzecz i wiem, że powinnam się pośpieszyć z tym zbieraniem energii. Nadal potrzebuję tego oddechu i niezależności, który dawał mi od początku Zamiast, poczucia, że mogę wszystko i zawsze, choć tak naprawdę w teatrze prowadzonym samodzielnie wszystko oznacza tyle, na ile starczy pieniędzy (często własnych), i zawsze, kiedy twoi aktorzy akurat nie pracują gdzie indziej. Ale bez takiego miejsca sobie siebie nie wyobrażam.

Dwa lata temu Jacek Głomb przyjął panią do zespołu wraz z Albertem Pyśkiem jako młode aktorskie małżeństwo. Czuję się trochę, jakbym z opóźnieniem sypała ryżem i przepraszam za banał, ale czego wam życzyć?

Ryżem nie wolno! Myślę, że głowa na karku, dużo miłości i odrobina szczęścia zawsze mogą się przydać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji