Artykuły

Dla dzieci czy dla rodziców?

Premiera "Króla Maciusia Pierwszego" Janusza Korczaka, która odbyła się przed kilkoma dniami na toruńskiej scenie, ma wszelkie szanse stać się bestsellerem teatralnego sezonu. Pozycja przyciągająca zarówno dzieci, jak i dorosłych. W przypadku adaptacji powieści Korczaka sprawa nie jest zresztą prosta i wynikająca li tylko z określonej literackiej mody. Bowiem - jak pisała Hanna Kirchner - "Korczak wszedł do tragicznej polskiej legendy i stał się dla całego świata współczesnym laickim świętym". Nie na darmo rok 1978 (setna rocznica jego urodzin) ogłoszony został przez UNESCO "Rokiem Janusza Korczaka".

Pełne poświęceń życie, bohaterska decyzja towarzyszenia swym wychowankom w drodze do Treblinki - te fakty, znane chyba wszystkim dorosłym Polakom, zatarły nieco w naszej pamięci literacki dorobek Korczaka. A przecież zarówno liczne dzieła pedagogiczne przeznaczone dla dorosłych, jak i "Król Maciuś Pierwszy" czy "Król Maciuś na wyspie bezludnej", niewiele do dziś straciły na swej aktualności. Korczak, jak nikt, kochał i rozumiał dziecko, potrafił spojrzeć na dzieciństwo bez fałszywego zachwytu dla "lat bezgrzesznych". Wnikliwe obserwacje dziecięcych reakcji i problemów, ukazanych w powiązaniu z określoną sytuacją polityczna i społeczną, znalazły swój najpełniejszy wyraz w "Królu Maciusiu Pierwszym" - nowości w swoim czasie nowatorskiej, czytanej przez dzieci i ich rodziców, mądrej i poetyckiej pełnej cienia, życzliwości i szacunku dla małego odbiorcy, ukazującej przygody chłopca który chciał pomóc dzieciom całego świata Dobrze się więc stało, iż obecnie mamy szanse obejrzeć to dzieło na scenie toruńskiej i to nie jako "uboczną produkcję" teatru, ale jako dzieło pełnoprawne przygotowane starannie, z dużym nakładem sił i środków, potraktowane z powagą, na która powieść Korczaka ze wszech miar zasługuje. Tyle, że efekt ostateczny, czyli teatralne widowisko nieco się z zamierzeniami realizatorów rozmija.

Zacznijmy może od adaptacji, której autorami są Alina i Zbigniew Kwapiszowie. Zdaję sobie sprawę, iż przenoszenie na scenę jednej z najbardziej ulubionych lektur dziecięcych nie jest rzeczą łatwą. Po prostu - i tego szkoda i tamtego żal, chciałoby się ukazać wszystkie watki i zdarzenia. Bo: jak można sobie wyobrazić "Króla Maciusia Pierwszego" bez marginalnej niby dla rozwoju akcji wizyty w kraju Bum-Druma, czy udziału Maciusia w wojnie z trzema królami? Wyobrażam sobie wahania autorów adaptacji, wiem że idealne wyważenie proporcji było prawie niemożliwe. Ale scena ma swoje prawa. Spektakl dla dzieci nie może trwać trzech godzin, nawet jeśli jest to spektakl wybitny, skonstruowany z dobrym wyczuciem tempa i z prawidłowym rozmieszczeniem kulminant. Zresztą tych ostatnich warunków przedstawienie toruńskie nawet w części nie spełnia.

Reżyser Elżbieta Sikora miała kilka znakomitych pomysłów poetyckich i zabawnych a jednocześnie nowatorskich teatralnie (fantastyczne rozegranie scen wojny z uroczym "desantem" lotniczym, ładna sekwencja wizyty u Bum-Druma), ale nie udało się jej zapanować nad całością przedstawienia. Premierowy spektakl "Króla Maciusia Pierwszego" wydłużony został niepomiernie, nie tylko z powodów słabości adaptacji, ale także z braku wyrównanego tempa poszczególnych scen, z których kilka było wyraźnie niedopracowanych. Toteż widowisko "rozłaziło się w szwach", rozpadało na pojedyncze niespójne sekwencje, z rzadka tylko pojawiał się tak charakterystyczny dla literackiego pierwowzoru ciepły humor. Wstyd powiedzieć, ale dopiero w części trzeciej na scenie pojawiły się autentyczne dzieci, przedstawienie nabrało tempa, werwy i dowcipu.

Aktorstwo "Króla Maciusia Pierwszego"... I znów wypada powrócić do trudności. Dorosłym wykonawcom niełatwo jest wczuć się w psychikę dziecka, ukazać lego specyficzna wrażliwość bez jednoczesnego "ukazania szwów" teatralnej roboty. (Ileż to razy widzieliśmy starsze panie czy panów wdzięczących się i sepleniących, aby usprawiedliwić swój "dziecięcy" kostium?). Udało się to w pełni tylko Monice Dąbrowskiej (dzielna mała Klu-Klu) demonstrującej muzykalność, czyste podawanie tekstu i świetna sprawność fizyczna - w pierwszej i drugiej części - Grzegorzowi Minkiewiczowi (Felek). Ryszard Jabłoński grający Króla Maciusia prezentował nam w pierwszych scenach sporo wyczucia i wdzięku później jednak zabrakło mu jak gdyby środków do wyrażenia przemian, jakie przechodzi jego bohater. Tej trójce wykonawców odtwarzających główne role sekundowali na ogół zabawnie ministrowie: T. Tusiacki, T. Pelc, M. Jasiński, i A. Gołuński.

Natomiast na same pochwały zasłużył faktyczny współtwórca toruńskiego "Króla Maciusia Pierwszego" - Józef Wilkoń. Jego scenografia jest bez przesady dziełem wybitnym, zdumiewającym wielkością pomysłów plastycznych cudowna, wysmakowana kolorystyka i przede wszystkim doskonałym wyczuciem gustów małego odbiorcy, bez typowej dla wielu widowisk dziecięcych niewspółczesnej ilustracyjności.

Szkoda, iż minęły już czasy oklasków no odsłonięciu kurtyny - przy okazji toruńskiej premiery należałoby na benefis Wilkonia - ten zwyczaj przywrócić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji