Artykuły

Don Juan wypisz, wymaluj Warlikowski

Gdy tak sobie łypnąłem okiem pamięci w przeszłość, siedząc w autobusie firmy Kry-Cha wiozącym mnie z Jeleniej Góry do domu, to poczułem rodzaj konfuzji. Wracałem ze spektaklu "Don Juan" Moliera w reżyserii Michała Kotańskiego w Teatrze Norwida. Ponieważ trochę się tych Don Juanów naoglądałem, to zaświtało mi w głowie przekonanie, że w wielu realizacjach, które były w Polsce artystycznymi wydarzeniami, ich twórcy nie chcieli się pogodzić z tym, że syn królewskiego tapicera, Jean Baptiste Poquelin, napisał jak zwykle komedię, a nie prawdziwy dramat wiary.

Przez ponad pół wieku w tych reżyserskich i aktorskich popisach było coś do śmiechu, no bo naprawdę trudno niektóre sceny inaczej zrobić, ale zaraz potem zaczynał dominować nad wszystkim romantyczny snuj i piekło otwierało wrota dla przeniewiercy. Jestem pewny, że prześmiewca Molier w Polsce w epoce wieszczów nie czułby się zgrabnie.

To chyba nasza narodowa trauma! Nigdy nie wypadało i dalej nie wypada wątpić w wiarę i kościół, a już wystawiać to na komediową próbę?! Zgiń, przepadnij, naprawdę się nie godzi! Choć jak najbardziej należy. No więc były te "Don Juany" w tych sprawach bardzo nadęte, naburmuszone i rozczarowane własnym życiem jakby wyczekujące tylko pokuty. A przecież mocno oddawały się najprzyjemniejszym rozkoszom ciała. Patrząc na aktorki, grające role obiektów pożądania, można było z szowinistycznego męskiego punktu widzenia tylko zazdrościć kontaktu z tymi wszystkimi wspaniałymi ciałami. Mocno upraszczam, no ale przygotowuję grunt pod tezę. Nie będę się wdawał w relacje między polskim państwem a Kościołem czy Kościołem a artystami, choć to ciekawe z dzisiejszego punktu widzenia. Tak czy owak Don Juan jako człowiek nie powinien budzić sympatii. Jakby powiedziała dziś przypadkowo spotkana gdzieś dwunastolatka, albo może i dziesięciolatka: to zwykły skurwiel! Dzieci teraz mówią najprymitywniejszym i najordynarniejszym językiem.

Nawet w epoce PRL-u dziesięć przykazań było tolerowanym prawem. No, może raczej słusznym nakazem moralnym z socjalistycznego punktu widzenia. Ideolodzy socjalizmu, w gruncie rzeczy, te oczywiste zasady mieli też w swoich programach. Właściwie tylko ciut zmodyfikowane. Zresztą od PRL-u do dziś we wszystkich sformatowanych pod lidera ugrupowaniach pierwsze przykazanie brzmi: nie będziesz miał cudzych partii przed naszą. Ósme też po korekcie zapisano by na Mojżeszowej kamiennej tablicy tak: dawaj fałszywe świadectwa przeciw bliźnim twoim, jeśli nie są z naszej partii. Jakimiś cudzołożeniami i pożądaniami żon nikt sobie nie zawraca głowy. A zabić można słowem. Dlatego może, choć Molier napisał tę komedię 348 lat temu, to nic ona ideowo nie zwietrzała. Pamiętajmy, że Don Juan powstał pod presją instytucji Kościoła i dworu, bo musiał wypaść z wersalskiego repertuaru Świętoszek obrażający elity, który ośmieszał religijną hipokryzję. Molier starał się szybko tę dziurę czymś zakleić i poprawić sobie reputację. Pisał to swoje nowe i, jak się dziś okazuje, najlepsze dzieło na kolanach, żeby udobruchać tych, których "uczucia religijne" naruszył. Więc sklecił taki obrazek: wiara plus niebo równa się sprawiedliwość. Prawdziwy artysta nigdy jednak siebie nie zakłamie. Opakowanie z wiernopoddańczym szyldem jest opakowaniem, ale w środku znalazła się cała gama prawd i wieloznaczności, którymi teatralni twórcy żywią się oraz żonglują do dziś, pokazując nam na scenie rozmowy i polemiki Sganarela z Don Juanem. Reszta w tym dziele to tylko zabawna, zajmująca trochę czasu wata. Za życia autora tekstu nie opublikowano, tytuł zszedł z afisza po dwóch spektaklach.

Trzeba mieć sporo odwagi, by sięgnąć akurat po tę komedię, która obciążona jest u nas wyjątkową tradycją teatralną. Wystawiało ją przynajmniej kilku wybitnych reżyserów, a postaci adwersarzy grali prawdziwi królowie polskiej sceny. Przypomnę tylko kilku Don Juanów i Sganareli: Gustaw Holoubek i Bronisław Pawlik w pierwszej telewizyjnej realizacji (1964), Adam Hanuszkiewicz i Gustaw Lutkiewicz w warszawskim Teatrze Powszechnym (1965), Jan Englert i Wojciech Pszoniak w Teatrze Telewizji (1974), Krzysztof Wakuliński i Adam Ferency w warszawskim Teatrze Współczesnym (1991) i, żeby nie nudzić, ostatnie dwie pary: Andrzej Seweryn i Zbigniew Zamachowski w Teatrze Telewizji w roku 1996 i - w tym samym roku - Janusz Radziwiłowicz i Jan Peszek na scenie warszawskiego Teatru Studio. Jeszcze tylko dodam do tego ambarasu, że głośnego na całą Polskę "Don Juana" z własną monumentalną scenografią i wielkimi kukłami w Jeleniej Górze (!) w roku 1976 wystawił Krzysztof Pankiewicz. Spektakl ten wojażował po Ameryce Południowej, grał tam na kilku festiwalach i wrócił z nagrodami. Tego chyba nikt nigdy nie napisał, ale w tym tournée w roli zakapturzonego mnicha debiutował na scenie młody teatrolog, Janusz Degler - wówczas kierownik literacki Norwidowców, teraz już słynny witkacolog, ale też historyk teatru i wielki autorytet.

Na szczęście większość młodszego teatralnego pokolenia nie interesuje się historią teatru, więc z całą pewnością reżyser ostatniej jeleniogórskiej premiery i wybrani przez niego aktorzy tej presji nie czuli. W końcu wiadomo, że nie nazwiska grają. To raczej opisywacze teatralnych zdarzeń mają w takich sytuacjach dyskomfort. No bo jak napisać, że młody aktor zapomnianego przez wszystkich teatru, gdzieś tam pod górami na końcu Polski, zagrał ciekawiej od któregoś z Mistrzów?

Przyjrzyjmy się więc tej jeleniogórskiej parze z panoptikum komediopisarza. Don Juan Roberta Mani jest nieco zblazowanym, dobrze wykształconym, pewnym siebie młodym człowiekiem korzystającym z pieniędzy i pozycji ojca tuszującego wszelkie szalbierstwa jedynaka. W moralnych ocenach gorzej wypadają jego liczne miłosne podboje, brak szacunku do małżeńskiego sakramentu niż to, że zabił człowieka. Zabił go w pojedynku, czyli uczciwie. Gorzej, że drwi z wiary i Boga, nie wierzy też w nadprzyrodzone moce. Przeszkadza mu w tym wiedza i wykształcenie, bo pozwala to wszystko racjonalizować i nie mieć złudzeń co do świata. Bawi się życiem i prowokuje ciągle nowe wyzwania. I takim chyba wszyscy moglibyśmy go - poza dewotami oczywiście - zaakceptować. Wątpliwości zasieje w nas aktor, kiedy nam zagra scenę kompletnego lekceważenia pretensji i ostrzeżeń ojca (Don Luis - Tadeusz Wnuk) i wreszcie pokaże "przejmująco" uteatralizowane nawrócenie. Myślę, że jeśli któryś z widzów nie znał intrygi tego dzieła, to mógł się nabrać jak sceniczny ojciec Don Juana. To punkt dla aktora, nie postaci. Ta szala jednak za moment znów się przechyli w drugą stronę. On buntownik, miłośnik życia chwilą poddaje się większości. A przecież to dla prawdy nie ukrywał, że owe erotyczne podboje sprawiają mu wielką przyjemność, ba, pozwalają odsłaniać różne ludzkie słabości. Mimo to ustępuje. Przecież każda piękna dziewczyna pójdzie z nim do łóżka, gdy dostanie pierścionek, bukiet kwiatów i komplementów albo obietnicę małżeństwa. On jednak złożył broń, by przejść do obozu hipokrytów. By robić to, co robił dalej ale pod maską "słuchającego Boga", młodego, szlachetnego dziedzica fortuny. Przed rozpoczęciem podwójnego życia raz może tylko zwątpił w swoje przekonania. Ale Żebrak (Kazimierz Krzaczkowski), choć codziennie bezskutecznie modlił się do Boga o kawałek chleba i lepszy los, to nie wziął od naszego zepsutego do cna bohatera złotego dukata za to, by choć jednym słowem Boga obraził. To najbardziej przekonująca część daniny, którą autor Molier chciał udobruchać zakłamanych rozmodlonych dworaków. Robert Mania gra tę postać z niezwykłą młodzieńczą energią i tym się różni chyba najbardziej od wcześniejszych Don Juanów, którzy przewinęli się przed moimi oczami.

Tytuł tej recenzji brzmi prowokacyjnie i z pewnością, jak mawiał jeden z bohaterów dowcipnych felietonów Stefana Wiecheckiego podpisującego się jako "Wiech": "to złudzenie apteczne oka ludzkiego". Nic nie poradzę, Robert Mania w czarnej peruce nijak nie pasował nawet do lekkiej stylizacji na epokę Moliera ani do bardziej przewrotnych i komicznych peruk, które wymyśliła Anna Chadaj. Przyznam, że nie rozumiem tego żartu, który być może sobie wydumałem podświadomie.

Sganarel Piotra Konieczyńskiego w wielu momentach błyszczy finezyjnie wycieniowanymi ripostami, komentarzami pod nosem do siebie, ale też sarkazmem i takimi wahnięciami, jakby się zastanawiał, na ile on sam jest gorszy od swojego pana. Nie przeszkadza mu to, jak jest traktowany i poniżany. Na nic się nie obraża. Widać, że gdzieś w środku próbuje to sobie racjonalnie wytłumaczyć. Usługiwanie to jego praca. Czy w lojalnej służbie są jakieś granice? Im ktoś gorliwiej służy, tym może liczyć na lepszą zapłatę. Ale co jakiś czas te zasady i racje mu się rozjeżdżają. Wątpliwości kłują, więc chwilami stara się kogoś ostrzec, ochronić przed swoim odrzucającym wszelkie bariery pracodawcą. Są jednak jeszcze małe fragmenty (aktor z dużym opóźnieniem wszedł w przedstawienie), kiedy tekst nam podaje jak komunikat, nie igrając z wieloznacznością i barwnością poszczególnych słów.

Ten Sganarel nie kreuje nam się na życiowego filozofa, ludowego mędrca, który przez to, że powtarza zasłyszane prawdy, może strofować i pouczać swego pana. To cenny przywilej z tradycji królewskich błaznów. Bohater Konieczyńskiego kieruje się zdrowym rozsądkiem. A ta możność oceniania czynów pryncypała i dawania mu rad odsuwa chwile przyglądania się w taki sam sposób swojemu sumieniu. Też trochę zagłusza napierające wyrzuty sumienia. Aktor świetnie wyczuwa te sytuacje i ich komizm, co mu pozwala efektownie je pointować.

Przez delikatny ton zdziwienia - że tak się uszargał, w tylu draństwach pana miał swój współudział, tyle nakłamał i nic z tego nie będzie miał - zabawnie brzmią w finale dwa słowa: "moja zapłata". To cała mentalność Sganarela, nieważne, że przed chwilą pochłonęło jego pana piekło, przed czym go ostrzegał i czego mu serdecznie życzył, ale on nie dostał za to wszystko pieniędzy. W tym najbardziej dramatycznym momencie, który i nas na widowni powinien zastanowić, ten rezoner rozbawił wszystkich. Piekło piekłem, ale dziś liczy się tylko kasa!

Taką tonację ma całe przedstawienie wyreżyserowane przez Michała Kotańskiego. Kiedy podnosi się kurtyna, jak w jakimś w francuskim rewiowym teatrzyku z dymów wyłaniają nam się schody, a na nich wszyscy bohaterowie zdarzenia, które nam zaraz z pasją i z towarzyszeniem rytmicznej muzyki (Michał Mirowski) opowiedzą. Rytm przedstawienia sprawił, że nie mogłem uwierzyć, iż w niecałych dwóch godzinach zmieściło się pięć aktów z jedną przerwą. W owej przerwie, sącząc wino podsłuchałem z sąsiedniego stolika, że Don Juana nie powinien grać taki cherlak kojarzący się z anoreksją, ale jego imiennik Robert Dudzik, który był Don Carlosem w majtkach z koronkami, czyli bratem Donny Elwiry (Małgorzata Osiej-Gadzina). Bracia razem z Don Juanem trochę nam popląsali i gdybym nie wiedział, ile lat ma reżyser, to bym go podejrzewał, że to spektakl Adama Hanuszkiewicza zainspirował go do sceny pląsów Anny Ludwickiej-Mani (Karolka) z Magdaleną Kępińską (Marcysia) i Don Juanem w środku. Pierwszy właśnie Hanuszkiewicz próbował te sceny z "waty" jakoś odrealnić. Potem większość reżyserów poszła jego tropem. Ten jeleniogórski z szyku się nie wyłamał, ale więcej w nim wigoru.

Trudno się nie zaśmiać, gdy pojawiają się Karolka i Pieterek (Jacek Grondowy) przestylizowani dowcipnie kostiumem przez wspomnianą już Annę Chadaj, nic nie naruszając oryginału, w parę krakowiaków i górali. Gdyby Państwo zobaczyli te spodnie od dresu jako góralskie portki z parzenicami i kistką, czyli czerwonym pomponikiem na wysokości kostki, jak w tradycyjnych podhalańskich strojach, to od razu do twórców całego przedsięwzięcia nabraliby Państwo szacunku, bo to znak, że ktoś nas niebanalnie chciał rozbawić. I ten sweter, który każdy może kupić na Krupówkach w Zakopanem?! Kostiumy w tym spektaklu są jednym z najważniejszych artystycznych walorów.

W umierającej powoli w polskim teatrze epoce postdramatycznej wróżę temu "Don Juanowi" wzięcie. Zresztą trudno, żeby Don Juan wzięcia nie miał. Donjuanizm nigdy nie umarł!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji