Artykuły

Uwolnić wyobraźnię

Początek sezonu w Trójmieście przyniósł dwie premiery przygotowane z myślą o dzieciach. Oba przedstawienia są manifestacyjną wręcz ucieczką od scenicznej iluzji. Oba solidarnie apelują do wyobraźni swoich widzów. Jednak środki, przy pomocy których twórcy próbują tę wyobraźnię uruchomić, są już skrajnie różne. Magia teatru objawia się na wiele sposobów

Teatr Muzyczny w Gdyni w ramach "sezonu polskiego" przygotował kameralny spektakl "Tuwim dla dzieci" (który poprzedza kabaretową odsłonę tego autora adresowaną tym razem do dorosłych - premiera już 16 listopada). Czworo aktorów w fantastycznie kolorowej przestrzeni, przypominającej wystrój dziecięcego pokoju z porozrzucanymi wszędzie zabawkami-sprzętami, zaprosiło widzów do Tuwimowego królestwa słowami wiersza Cuda i dziwy, który zachęca do wyzwolenia niesamowitych obrazów spod przymkniętych powiek. Świat widziany od wewnątrz, stworzony siłą wyobraźni, nie jest jednak zwyczajnym rewersem tego rzeczywistego. Szczekają w nim przecież ptaszki i ćwierkają pieski, a śnieżek w kolorze niebieskim pada sobie jak gdyby nigdy nic w lipcu. Jego "dziwność" polega na odwróceniu oczywistego porządku, uwolnieniu wyobraźni z wędzidła percepcyjnej rutyny, która zamyka nas na jego "cudowność". Tuwim przekonuje, że wystarczy zamknąć oczy, by stać się stwórcą pokonującym pułapkę oczywistości

W żywiole nieskrępowanej zabawy

Tę zasadę świetnie uchwyciła Marta Mieczkowska, autorka towarzyszącego gdyńskiemu spektaklowi wydawnictwa, którego trójwymiarowa okładka podsuwa obrazy zmieniające się wraz z kątem patrzenia. Nie przejął jej jednak reżyser i choreograf spektaklu, Bernard Szyc, dla którego wiersz o "cudach i dziwach" posłużył jedynie jako argument na rzecz zniesienia scenicznej iluzji i rozpętania żywiołu zabawy, w której wszystko jest dozwolone.

Nie są to słowa specjalnie przesadzone, bowiem twórcy gdyńskiego przedstawienia nie tylko rezygnują ze zbudowania na kanwie Tuwimowych wierszy spójnej opowieści (brak scenariusza!), ale nie dbają nawet o stworzenie jakiejś nadrzędnej sytuacji teatralnej. Znane wiersze dla dzieci - rozsypane niczym litery pechowego abecadła - stają się materiałem na pojedyncze etiudy, o których kolejności decydują sami widzowie, losując z wiaderka piłeczki z numerkami przypisanymi utworom. Ich sceniczne wykonanie, mimo sprawności ruchowej i wokalnej młodych aktorów, ogranicza się do zilustrowania fabuły, nie oferując żadnej głębszej interpretacji. Nie odkrywa światów niemożliwych, co najwyżej utrwala to, co dobrze znane, dodając atrakcyjne opakowanie, oparte na interakcji z dziecięcą widownią "animowaną" przez niezwykle żywiołową Renię Gosławską (aktorkę, autorkę oprawy muzycznej i akompaniatorkę w jednym).

Najbardziej żal, że w spektaklu firmowanym przez Teatr Muzyczny nie podjęto próby czarowania "dźwiękami". Zawód sprawiła mi nie tylko konwencjonalna fraza muzyczna towarzysząca wierszom zamienionym w piosenki. Liczyłam po cichu, że aktorzy obdarzeni ponadprzeciętnym słuchem jak nikt inny będą potrafili wydobyć z Tuwimowych "słowopiewni" ich największy walor - zabawę brzmieniem słów. Niestety jedynym atutem tego spektaklu jest energia młodości przenoszona ze sceny na widownię. I pomysłowa scenografia Renaty Godlewskiej złożona z pojedynczych rekwizytów i klocków, z których można stwarzać niczym z puzzli rozmaite światy.

Brzydkie kaczątko, czyli zrób to sam

Zupełnie inny sposób na uruchomienie dziecięcej wyobraźni znalazł Romuald Wicza-Pokojski, reżyser Brzydkiego kaczątka, którego inscenizacja zainaugurowała sezon w gdańskiej "Miniaturze". To kolejne przedstawienie, które odsłania niekonwencjonalne myślenie nowego dyrektora (Pokojski sprawuje swoją funkcję od 2011 roku) o teatrze dla młodej widowni traktowanej nadzwyczaj poważnie bez "upupiających" zapędów antenatów profesora Bladaczki.

Najnowsza premiera "Miniatury" zaskakuje na wielu poziomach, począwszy od scenariusza. Znana baśń Hansa Christiana Andersena została "przepisana" przez Agnieszkę Kochanowską i samego Pokojskiego - z ich woli tytułowy bohater wyrusza z wiejskiego podwórka w obcy świat, odbywając inicjacyjną podróż, której celem jest odkrycie własnej tożsamości oswajającej inność. Podawany przez narratora tekst, wyposażony w słowotwórczy potencjał ("miodotacja" uprawiana przez niedźwiedzia!), zostaje całkowicie podporządkowany obrazowi. Historia brzydkiego kaczątka, które stało się uniwersalną figurą odmieńca, zostaje bowiem przełożona na medium filmowe, osadzone jednak w ramach teatru. Nawiązując do konwencji chińskiego teatru cieni (także przez ujednolicone, ciemne kostiumy animatorów), reżyser każe aktorom tworzyć na naszych oczach poszczególne klatki filmu wyświetlane na górującym nad sceną ekranie. Równie ważny, jeśli nie ważniejszy, jest jednak plan wykonawczy, w którym zespół animatorów niezwykle sprawnie wyczarowuje kolejne obrazy przy pomocy miniaturowych, prostych w konstrukcji lalek witrażowych (zaprojektowanych przez Monikę i Adama Świerżewskich, którzy nawiązali do prymitywnej kreski dziecięcych rysunków) i podręcznej rekwizytorni. W tym "domowym" teatrze niezwykle intrygująca jest sfera dźwięków wydobywanych nie tylko przez harfę Ludmiły Sirowajskiej, ale i "instrumenty" bardziej pospolite, jak worek z mąką towarzyszący wędrówce kaczątka po zmrożonym śniegu (o efekty akustyczne zadbał wybitny specjalista od udźwiękowiania filmów, Henryk Zastróżny).

W gdańskim spektaklu, w którym głównym medium stają się archaiczne rzutniki tekstu "Lech 3", technika zamienia się w sztukę. Jest w tym coś z ducha eksperymentów Juliana Antonisza, nieżyjącego wielkiego artysty, który w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych tworzył swoje niezwykłe filmy, malując, rysując, wydrapując, a nawet wypalając poszczególne kadry na taśmie filmowej bez udziału kamery. Wykorzystywał też technikę nazwaną plazmotwory (m.in. w filmie "Te wspaniałe bąbelki w tych pulsujących limfocytach") - przy pomocy strzykawki, pipety i oliwiarki wylewał na folię rzutnika substancje o różnych kolorach i właściwościach, wpuszczał do nich bąble powietrza, wprawiał w ruch. Gdańscy artyści przy pomocy takich plazmotworów pokazują poczęcie tytułowego "kączątka", które rozwija się w skorupce jajka, stając się coraz bardziej skomplikowanym, wielokomórkowym organizmem.

W tych eksperymentach, podszytych duchem chałupnictwa, nie chodzi jednak tylko o niefrasobliwą zabawę - radość tworzenia niemal z niczego. Antonisz projektował swoje światy z przypadkowych, "zastępczych" fragmentów rzeczywistości PRL-u, zaczarowując jej karykaturalną, bliską paranoi siermiężność siłą fantazji. Atutem przedstawienia "Miniatury" jest manifestowana na każdym kroku wiara w kreacyjną moc wyobraźni, która otwiera drzwi do światów niemożliwych, ale na swój sposób prawdziwych. W spektaklu gdyńskiego Teatru Muzycznego tej wiary - mimo deklaracji artystów - zabrakło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji