Artykuły

Między realizmem a konwencją

Jeśli sobotnią polską prapremierę "West Side Story" na scenie gliwickiej Operetki określić wypada jako wydarzenie artystyczne, to w określeniu tym zawiera się wiele, a zarazem jakże mało. W końcu musical Bernsteina - Laurentsa-Robbinsa, po 32 latach od premiery jest dobrze znany zarówno od strony muzycznej, jak i - przez znakomitą ekranizację nagrodzona aż 10 "Oscarami" - choreograficznej.

Reżyser gliwickiej inscenizacji, a zarazem autor choreografii Tadeusz Wiśniewski wyszedł z próby zwycięsko. Mówiąc szczerze - zawierzył maestrii Jerome'a Robbinsa, którego choreografia zaważyła na ogromnym powodzeniu utworu w wersjach scenicznych i filmowej i przy pomocy artystów o-raz baletu Operetki Śląskiej posiłkowanych przez utalentowaną młodzież ze Studium Baletowego, stworzył perfekcyjne niemal widowisko. "West Side Story" w Gliwicach, pozostało więc "musicalem neorealistycznym", jak określają go Amerykanie, dalekim od teatralnej umowności tradycyjnych operetek i musicali, umieszczonym w realiach ubogiej nowojorskiej dzielnicy, gdzie dwie bandy młodzieży toczą boje o panowanie nad ulicą, a dwoje młodych przeżywa tragiczną miłość, powtarzając perypetie kochanków z Werony.

W widowisku tym głównym środkiem ekspresji jest ruch, taniec i rytm. One to Wyrażają gwałtowność młodzieży, uczucie nienawiści i rywalizacji, miłości i wrogości wobec świata. W większości młodzi i bardzo młodzi uczestnicy- gliwickiej inscenizacji z zadania tego wywiązują się na piątkę. Można tylko sobie wyobrazić jak wiele trudu ich to kosztowało od momentu rozpoczęcia prób w listopadzie ub. roku, tym bardziej, że dla wielu z nich jest to pierwszy kontakt z dużą sceną. Robią duże wrażenie i dynamiczne tańce w klubie, i introdukcja, i ruchowa interpretacja wielu popularnych piosenek z "America", "Cool, Boys" i "Gee, Officer Krupkę". Myślę, że jest to najsilniejsza strona przedstawienia, w pełni zgodna z założeniami oryginału.

Reżyser Wiśniewski nie rozwiązał natomiast, i nie mógł, bo wiązałoby się to z cudem, organicznego wtopienia w akcję owych lirycznych songów głównych bohaterów - solówek i duetów, które wyraźnie "odstają" od pozostałych elementów widowiska. Stanowią one swoistą daninę na rzecz tradycyjnego musicalu i operetki - dopiero koniec lat 60. przyniósł bardziej konsekwentne rozwiązania w tym gatunku sztuki typu "Hair". Co jakiś czas musimy więc zapomnieć o realistycznej konwencji opowieści nowojorskiej ulicy i wysłuchiwać m leśnego wyznania głównego bohatera w lirycznej "Marii" albo też jego przeczuć w "Co się wydarzy"... Ale bez tych wstawek "West Side Story" nie byłaby tak popularnym utworem. Bardzo podobała mi się aktorska i wokalna kreacja Małgorzaty Witkowskiej w roli Marii - owej młodziutkiej, nieszczęśliwie zakochanej Portorikanki, natomiast jej partner Toni, Polak z pochodzenia, wydał mi się w interpretacji Stanisława Meusa zbyt miękki i właśnie "operetkowy" a nie uliczny. Lecz taka jest właśnie właściwość jego znakomitego skądinąd głosu.

Trafne było .obsadzenie ról drugoplanowych,, spośród których podobali się Andrzej Smogór w roli Riffa oraz Michał Sienkiewicz (Bernardo) i Krystyna Konopacka-Parniewska jako Anita. W ogóle cały zespół na przedstawieniu premierowym dał z siebie wszystko, co publiczność nagrodziła wielominutową owacją.

Inna rzecz, że część ich wysiłku uległa zmarnowaniu z przyczyn technicznych. Chodzi o to, że słowa kilku piosenek, zwłaszcza "Tak jest, panie władzo!", "Ameryka" i "Spokój chłopcy", wykonywanych przez miotający się w tańcu na scenie zespól - nie dochodzą do publiczności. Zapytywany przez niżej podpisanego reżyser bronił się jakością sprzętu nagłośnieniowego który miał do dyspozycji i trudnościami z zastosowaniem półplaybacku.

I jeszcze słów parę o scenografii - surowej i oszczędnej, realistycznej a zarazem umownej. Jej autorem jest Marian Jankowski, który trafił w "dziesiątkę" ogólnej koncepcji widowiska. Więcej, ową koncepcję tworzy. Nie pamiętam na gliwickiej scenie równie dużych konstrukcji tła i błyskawicznie zmienianych innych elementów.

Nikt z widzów premierowego przedstawienia nie wątpił, że wziął udział w wydarzeniu artystycznym wysokiej klasy. Przyczyniła się do tego oczywiście i l orkiestra prowadzona przez Zbigniewa Kalembę, dobrze sobie radząca z różnorodną, pomysłową, choć trochę zbyt słodką muzyką Leonarda Bernsteina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji