Artykuły

Czy życie kabaretem jest?

Czy życie kabaretem jest? Andrzej Ozga, kierownik literacki Operetki Wrocławskiej w programie "Cabaretu" zdaje się dowodzić - że jednak nie jest. Ależ oczywiście, że nie! Kabaret może być czymś więcej i czymś ponad, może być "sposobem" na życie. Cały spektakl Jana Szurmieja właśnie o tym mówi i przekonuje. O tym śpiewa też Sally Bowles w swym słynnym tytułowym przeboju. Czyż "w dobie palenia książek i zapełniania obozów koncentracyjnych" mogło - ją cokolwiek uchronić przed zagładą? Pozostawały dwa wyjścia: gorzki, szyderczy śmiech, albo zdeterminowany heroizm. postawa Sally Bowles albo postawa Janusza Korczaka, Ojca Kolbego... Ale tu chodzi przecież o materiał na musical.

Główną postacią spektaklu i jakby uosobieniem najgłębszego sensu, ducha kabaretu jest tutaj Mistrz Ceremonii - kreowany przez Wiesława Gawałka, perfekcyjnie, z talentem, acz bez nadmiernej brawury (to nowe odkrycie niewątpliwej indywidualności tej sceny!). Właśnie jego "interwencje" i komentarze do realistycznie potraktowanego wątku fabularnego stwarzają ów uniwersalny wymiar kabaretu. A najważniejszy jest ten sardoniczny śmiech... Cały zaś spektakl, podobnie jak wcześniejszy "Skrzypek na dachu", dowodzi fantastycznego wyczucia i zrozumienia specyfiki gatunku musicalu przez Jana Szurmieja, ogromnej inwencji twórczej oraz profesjonalizmu i perfekcjonizmu tego artysty. Ta ostatnia cecha jest bodaj-najistotniejsza i o tym, co tak fascynuje w amerykańskich realizacjach musicali. Przy wielu innych -walorach wrocławskiego "Cabaretu" właśnie stawianie na perfekcjonizm w każdym szczególe - niezależnie od konkretnych rezultatów - uznałbym tu za pierwszoplanową wartość. O w ogromny wkład pracy całego zespołu operetki, od dyrygenta po elektryka, nie powinien ujść niczyjej uwagi. A że "girlsy" nie potrafią jeszcze idealnie przebierać nóżkami, że u jednej czegoś nie dostaje, a u drugiej jest za wiele, że na premierze komuś zdarzyło się zafałszować, coś się zacięło? - To są drobiazgi. Sądzę, że zespół ten staje się coraz bardziej wyrównany l wszechstronny. Prawie nie ma już różnicy poziomów między tancerzami, śpiewakami, chórzystami. Wszyscy też muszą i próbują robić wszystko. Nie brakuje fantazji i polotu - w pomysłach inscenizacyjnych, choreograficznych i w samym wykonawstwie. Imponuje sprawność orkiestry, wspartej autentycznym jazzowym bandem na scenie. Dzięki dość prostej, acz znów efektownej i funkcjonalnej scenografii - wymagającej jednak precyzyjnej obsługi - obrazy zmieniają się jak w kinie.

Wśród wykonawców najwięcej emocji budzi główna bohaterka - Sally. Obie - Hanna Śleszyńska i Agnieszka Matysik - zagrały z brawurą, pierwsza - z talentem upodabniając się do Lisy Minelli, druga - kreując własną, bardziej indywidualną postać. Indywidualności i indywiduów, różnych barwnych typów i charakterów jest tutaj zresztą bez liku: Jolanta Chełmicka - Fraulein Schneider poważna i wzruszająca, Halina Śmieja - z większym dystansem i musicalowym zacięciem, Żyd budzący współczucie - Zdzisława Tasnarzewskiego i pełen godności - Zdzisława Skorka, a jeszcze przekomiczna nierozłączna para: Jerzy Krobicki i Marian Ogorzelec, jest nawet pierwszy wrocławski kontratenor Piotr Łykowski - jako ów wzruszający młodzieniec obwieszczający nadejście totalitarnego słoneczka, jest iluzjonista (Andrzej Słowiński), są girlsy, alfonsi... Czyż mało tu prawdy o życiu? Czy kabaret nie jest piękniejszy od życia?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji