Artykuły

Odwaga nie wystarczy

Jest pogodny, słoneczny dzień. W gospodzie za miastem trwa niedzielna kanikuła. Niewinne pacholę intonuje pieśń pełną radości życia i afirmacji dla świata. Niefrasobliwi letnicy z wolna ją podchwytują, melodia podnosi ich z miejsc, widać już ogromną rzeszę ludzi, którzy wyciągają ręce w hitlerowskim pozdrowieniu. Chór głosów potężnieje w groźne crescendo: tomorrow belongs to me. Nawet nie rozumiejąc słów pojmujemy ich sens: oto narodził się faszyzm.

Któż nie pamięta tej sceny z "Kabaretu", jednej z najsłynniejszych scen w dziejach sztuki filmowej? A oto inny obraz, rodem z polskiej, scenicznej prapremiery musicalu. We wnętrzu tandetnie urządzonej knajpy jest pustawo, wieczór jeszcze się nie zaczął. Jakiś wesołek spuściwszy spodnie wypina siedzenie - z nudów gra z kolegami w "salonowca". Właściciel lokalu przerywa zabawę. "Hans, zaśpiewaj nam coś" proponuje. I Hans śpiewa, pozostali wtórują: hej, do nas świat od jutra należy już! Słowa, owszem, zrozumiale, ich sens wydaje się jednak niepojęty.

Oczywiście takich porównań nie powinno się dokonywać. Spektakl należy oglądać bez uprzedzeń, uwolniwszy się od wspomnień o poprzednich realizacjach. Kłopot w tym, że filmowe arcydzieło nie sposób wymazać z pamięci Tym bardziej że wrocławski spektakl arcydziełem nie jest.

Inscenizacja razi nieudolnością efektów, niekiedy całkiem dosłownie, bo pod koniec każdej sceny snop jaskrawego światła kierowany jest w oczy widzów.

Choreografia drażni chaosem i powtórzeniami - zabawne przeobrażenie tancerek kabaretowych w kamie maszerujących żołnierzy oglądamy po kilkakroć.

Kostiumy kapią od ozdób -chwilami rodzi to podejrzenie, że twórcy spektaklu zamiast ukazać kiepski gust półświatka, sami go przejęli.

Kuleją też, niestety, niektóre przekłady piosenek - aż wstyd przypominać, że w słowach "fałszerstwo" i "małżeństwo)" język polski kładzie akcent na przedostatnią, nie zaś na ostatnią sylabę.

W obsadzie, którą oglądałam, stosunkowo najlepiej daje sobie radę Agnieszka Matysiak w roli Sally. Mistrz Ceremonii (Wiesław Gawalęk) naśladuje swój filmowy pierwowzór, ale bez powodzenia: anemiczna osobowość aktora zupełnie ginie pod grubą warstwą makijażu i dekoracyjnością coraz to nowych kostiumów. O innych kreacjach, w szczególności.. o właścicielce pensjonatu i jej żydowskim adoratorze, lepiej czym prędzej zapomnieć.

Jak i, niestety, o całym spektaklu. Przeżycia, jakich dostarcza, częściej zatruwają, niż przywołują pamięć ekranowych wrażeń. Szanujmy wspomnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji