Artykuły

Podzwonne dla świata pracy, czyli: "Szefie, jaka piękna katastrofa"

Hałas wyprodukowany przez "Ósemki" ma nas wszystkich wytrącić z letargu. Czy skutecznie? Nie potrafię powiedzieć. Ale cieszę się, że taki spektakl powstał. Po prostu dlatego, że jest cholernie dobry i potrzebny.

W ponury, zimny, deszczowy czerwcowy wieczór jadę do części miasta, która przez wiele lat kojarzona była tylko z jednym - gigantycznym zakładem przemysłowym. Jak się mówi w Poznaniu, "jadę do Ceglorza". Szukam miejsca do parkowania przy ruchliwej przelotówce, kiedy nagle zza fabrycznej bramy wychylają się dwie postacie i machają na mnie. "Na spektakl?" - "Tak!" - "To tu, tu proszę wjechać". Panowie się uśmiechają, pokazują, gdzie parkować. Deszcz leje.

Wchodzę do budynku, w którym czas jakby się zatrzymał. Na ścianach puste gablotki, szaro. Trochę brudno. Budynek sprawia wrażenie zaniedbanego i opuszczonego. W środku anarchiści rozdają gazetkę o rocznicy czerwca 1956, przypominającą o wydarzeniach sprzed lat i dzisiejszej sytuacji ludzi będących siłą sprawczą tamtych wydarzeń - robotników Cegielskiego. Miejsce, w którym się znaleźliśmy, to Hala W7, gdzie w czasach prosperity zakładów wytwarzano elementy uzbrojenia. Ludzi zbiera się coraz więcej, takich tłumów te pomieszczenia dawno już nie gościły.

"Upadek socjalizmu realnego nie przyniósł wcale robotnikom wolności i podmiotowości. Przeciwnie, stracili nie tylko przywileje, ale i prestiż". (Jacek Kuroń)*

Nowe życie wróciło do hali za sprawą Ceglorza Teatru Ósmego Dnia. To kolejny przygotowany przez ten teatr "spektakl z życia wzięty". Podobnie jak we wcześniejszych przedstawieniach "dokumentalnych", tak i teraz Ósemki wyszły od konkretu - miejsca i historii opowiadanych przez tych, którzy w "Cegielskim" pracują i pracowali. Ich słowa, wypowiadane przez aktorów, stanowią wprowadzenie do tej opowieści. Historie, które słychać, są zwykłe i proste: praca, praca, praca, rodzina, z którą razem się pracowało; było ciężko, ale nie było źle. Tym, co może mieszczucha/inteligenta zaskakiwać, jest jakaś niezwykła duma z tego, że pracowało się właśnie TU, że stanowiło się element tej olbrzymiej machiny produkcyjnej. W świecie na siłę forsowanych neoliberalnych wartości oraz indywidualistycznych self-made manów duma z bycia trybikiem, zwykłym elementem czegoś o wiele większego wydaje się tak démodé, że aż nieprawdopodobna. A jednak nie jest to fikcja artystyczna, widzimy na ekranach ludzi-pracowników, którzy właśnie tak myślą i o tym mówią. Mówią bardzo prosto, ale jest w tym coś więcej niż nostalgia za młodszym "ja" - jest w tym smutek patrzenia na umierający świat.

"Robotników wyszkolono, aby nie ufali samym sobie, menedżerów - aby wierzyli w swoje możliwości, robotników uczono postrzegać siebie jako posiadających ograniczone kwalifikacje, menedżerów - jako bardzo kompetentnych. Nie miało znaczenia, kto miał najlepsze pomysły. Wartość pracownika zależała od pełnionej przez niego funkcji, a nie od wnoszonej wartości. Ludzie zostali wycenieni, zanim jeszcze mieli okazję pokazać, ile są warci". (Elisabeth Dunn)

W sposobie, w jaki Ósemki prezentują tę historię, nie ma fałszu. Opowiadać o niej przekonująco potrafią artyści, którzy tworzenie swojej sztuki łączyli zawsze z ciężką, fizyczną pracą - z aktorstwem bardzo "fizycznym", opartym na ekspresji ciała, a także z montowaniem własnych przedstawień, z własnoręczną budową ich przestrzeni i scenografii. Dzięki tym doświadczeniom doskonale wiedzą, potrafią docenić i pokazać to, co dla sporej części ich widzów jest nieznane - ciężką, nierzadko monotonną i nużącą fizyczną pracę. W swoim spektaklu aktorzy "Ósemek" nie tyle opowiadają o ludziach Ceglorza, co pozwalają, by ci ludzie sami - przez medium, jakim jest aktor - mówili. To cenna cecha artysty - schować samego siebie i pozwolić siebie użyć tak, by dało się słyszeć głos innego. Zrobić w ramach swojego projektu artystycznego miejsce ludziom, których zwykle nie mamy okazji usłyszeć (słyszymy ich jedynie w wersji "roszczeniowy związkowiec"). Takie miejsce na opowieść, której na co dzień nie usłyszymy, znalazło się nawet w trakcie samej prezentacji, gdy oto widz (jeden z "Ceglorzaków") zaczął opowiadać swojej młodszej towarzyszce (córce, wnuczce?) o tym, co działo się w zakładach. Jego historii przysłuchiwali się inni widzowie, którzy w pewnym momencie zaczęli mu zadawać pytania, a obok, swoim własnym rytmem toczył się spektakl

"W ostatecznym rozrachunku pytanie o rynki sprowadza się do pytania o to, w jaki sposób chcemy wspólnie żyć. Czy pragniemy społeczeństwa, w którym wszystko jest na sprzedaż? Czy może jednak istnieją pewne nieuznawane przez rynki wartości moralne i obywatelskie, których za pieniądze się nie da kupić?" (Michael J. Sandel)

W wypowiadane przez aktorów słowa pracowników Cegielskiego wkomponowane są projekcje, dla których tłem jest cała hala, ze swoimi resztkami dawnych urządzeń, kurzem i zapachem. Mimo iż tym obrazom nie sposób odmówić uroku i poetyczności (takimi stają się nawet obrazy pustej, innej hali Cegielskiego), to główną rolę w tym spektaklu gra prezentacja wysiłku - fizyczność pracy odciskająca się na ciałach i umysłach pracowników Ceglorza. Półnadzy aktorzy wykonują rytmiczne, jednostajne czynności, a ich ciała funkcjonują tu nie tylko jako element estetyczny - żywe i ruchome dopełnienie obrazu: są przede wszystkim przypomnieniem o ludzkim wysiłku związanym z wypieraną ze współczesnych oficjalnych przekazów fizycznością pracy. Może to wydawać się ironicznym paradoksem, że tematyką, jaką katowano nas - żyjących w robotniczej, ludowo-demokratycznej Polsce, zajęli się artyści, którzy z tamtą Polską tak wytrwale się mocowali. Lecz ten paradoks jest pozorny. Jest to ciąg dalszy ujmowania się czy też udzielania głosu światu, który jest poddawany opresji.

Ten spektakl to prawie instalacja, wewnątrz której znajdują się i dawne elementy maszyn, i to, co wnieśli do niej twórcy; i oni sami, i my - widzowie. Brak w nim natomiast czegoś, co można by nazwać narracją. Większość tego, co wydarza się między pierwszą a ostatnią sceną spektaklu, jest wielkim "nic-nie-dzianiem-się". Rzeczywistością "Ceglorza" rządzi monotonia, hałas, industrialność widziana na sposób infernalny. Ale nawet w tym piekle zdarzają się piękne marzenia, jak w obrazie, w którym wjeżdżające do ognia w piecu elementy wyjeżdżają jako słoneczniki.

"Wiara w to, iż dążenie do szczęścia i dobrego życia jest zadaniem, które da się realizować w pojedynkę, okazała się wielką pomyłką i błędem. Nie zbliżymy się do tego celu dystansując się od cudzych nieszczęść. Jeśli chcemy wygrać walkę ze "złem społecznym", musimy ją prowadzić wspólnie. W przeciwnym razie przegramy". (Zygmunt Bauman)

Można by na ten spektakl patrzeć jedynie jak na requiem dla odchodzącego świata - dla jego grozy, zwykłości i porządku, jaki uosabiał. W pierwszej scenie aktorzy jeżdżący na wysokiej platformie częstują chętnych herbatą z kotła. W tak zimny wieczór, jak ten z 25 czerwca 2013 roku taka herbata jest czymś więcej niż tylko "chwytem" pozwalającym nawiązać kontakt z widzami. Jest przypomnieniem jakiejś (autentycznej może?) troski o innych ludzi, życzliwości (jak u panów z parkingu), przejawem communitas, na którą coraz mniej zostaje miejsca we współczesnym świecie.

Żadne dzieło sztuki, żaden spektakl nie istnieje poza kontekstem, w jakim powstał i funkcjonuje. Można próbować, oddzielać w nim to, co "artystyczne" od tego, co "aktywistyczne". Teatr Ósmego Dnia w swoim spektaklu nawet nie próbuje ukrywać, że nie opowiada się po stronie wyłącznie tworzenia dzieł artystycznych.

"Mamy ortodoksję liberalną głoszącą, że zawsze rację ma przedsiębiorca i wszystko załatwi wolny rynek. Dlatego będziemy mieli wciąż kłopoty". (Prof. Karol Modzelewski)

"Ceglorza" można by traktować jako wyraz nostalgii za odchodzącym światem, gdyby nie jego ostatnia scena. Transparent "Chcemy chleba", jaki stanowi dla niej początkowe tło, jest oczywiście przypomnieniem wydarzeń, w jakich brali udział robotnicy Ceglorza w czerwcu 1956. Ale niestety pozostaje dla wielu ludzi nadal aktualnym hasłem (i nie zmieni tego dobra rada o możliwości jedzenia szczawiu, jak nie ma chleba). Na tym tle pojawiają się wybijający mocny rytm na bębnach poznańscy anarchiści. Inni wykonawcy walą łańcuchami w wiszące po bokach podwyższenia metalowe płaszczyzny. Hałas, jaki tworzą, aż boli. Gniew ludu? A może nie tylko? W tle pojawiają się inne cytaty - tym razem z filozofów, intelektualistów. To oni precyzyjnymi diagnozami ostrzegają nas, jak może skończyć się świat podporządkowany jedynie ludzkiemu egoizmowi. W ogłuszającym huku pozostaje zadać sobie tylko pytanie podprowadzone ostatnim tańcem aktorów: czy będziemy stać i patrzeć, jak się wszystko wali, mówiąc: "Szefie, jaka piękna katastrofa!"? Hałas wyprodukowany przez "Ósemki" ma nas wszystkich wytrącić z letargu. Czy skutecznie? Nie potrafię powiedzieć. Ale cieszę się, że taki spektakl powstał. Po prostu dlatego, że jest cholernie dobry i potrzebny.

*wszystkie cytaty pochodzą z finałowych projekcji w spektaklu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji